Jestem gotów znowu przewodzić

Marcin Żebrowski

|

GN 35/2005

publikacja 23.08.2005 11:21

Z prezydentem Lechem Wałęsą rozmawia Marcin Żebrowski

Jestem gotów znowu przewodzić Marcin Żebrowski

Marcin Żebrowski: – Z sondażu przeprowadzonego przez PENTOR wynika, że 20 procent Polaków uważa, iż nie warto było strajkować w sierpniu 1980 roku. Jak Pan ich przekona, że protest miał sens?
Lech Wałęsa: – Nie muszę przekonywać. Zamiast tego mogę ich zapytać, czy cały czas chcą PZPR-u, czy chcą SB, wojsk sowieckich w naszym kraju... A przecież sierpniowe strajki, a potem „Solidarność” z Lechem Wałęsą na czele to wszystko zniosła. Potem przekazała władzę, zwycięstwo i demokrację wam. I zrobiliście to, co zrobiliście. Mimo że po drodze dostaliście sygnały, jak należy działać. Wskazywałem na system prezydencki z dekretami, na przyjęcie propozycji „100 milionów” i planu Marschalla nowej generacji. To były moje propozycje. A skoro wybraliście Kwaśniewskiego i SLD... Więc macie to, co chcieliście!

Dzisiaj SLD podpisuje się pod postulatami sierpnia 1980.
– Wolność na to pozwala. Można się z tego śmiać. Można się na to obrażać. Można mówić, że cynizm, że ohyda... Kiedy do mnie dzwonił szef SLD, to powiedziałem mu, że cieszyłbym się, gdyby dopisał, że pierwszym postulatem na dziś jest rozliczenie wszystkich kanalii z SLD, które rujnowały wielkie zwycięstwa i które psuły wszystko, co możliwe. Chodzi mi o ludzi, którzy widząc koniec systemu, przestawili się na ekonomię i grabili poobijaną i zmęczoną Polskę.

Czy to najważniejszy postulat sierpnia 2005?
– Tak. Ale dzień dzisiejszy przejdzie do historii z innego powodu. Od tego momentu właściwie liczy się nowa epoka. Kończy się czas rozpadu komunizmu, podziału starego bloku, a zaczyna się epoka informacji, Internetu, jednym słowem, globalizacji. Później w historii nie będzie już wielkich zdarzeń, więc wszystkie prace, na przykład doktoraty, będą ukierunkowane właśnie w stronę dzisiejszych wydarzeń. Naukowcy będą analizować, jak wówczas zachował się radny, co zrobił ten polityk, a co inny, co działo się w Gdańsku, co zrobił Wałęsa... Również komunizm będzie rozliczony. Komunizm, który przegrał, ale przegrał przypadkiem. Przecież komuniści byli świetnie przygotowani. Kończyli studia, kursy, wyjeżdżali za granicę... Wiedzieli, że wcześniej czy później taki ustrój musi się załamać. Chcieli jednak uczestniczyć w tym procesie, aby zachować władzę. Okazało się, że to im się nie udało. Wówczas postanowili zadbać o majątki. Grabili i plądrowali kraj, wykorzystując znajomości, doświadczenie, które mieli, a jednocześnie nasze nieprzygotowanie. Starali się również odwrócić naszą uwagę, rzucali nam czarne teczki, agentów... tak abyśmy zajmowali się tymi sprawami, a nie zwracali uwagi na ich działalność.

Czy nie chciałby Pan sam ich z tego rozliczyć? Stając na przykład jeszcze raz na czele „Solidarności”?
– Gdyby mnie posłuchano przed laty, kiedy mówiłem: zwijamy sztandary i rozpoczynamy inną pracę... gdyby mnie posłuchano, kiedy proponowałem system prezydencki i dekrety... wówczas byłoby inaczej. Ale naród wybrał co innego. W systemie demokracji i samorządności nie mieliśmy szans z ludźmi, którzy przez 50 lat zdobywali doświadczenie u władzy. Ja zdawałem sobie sprawę, że tak będzie. Tylko wówczas ważniejsza dla mnie była wolność. W tym czasie, na początku przemian, cały czas najważniejsza była walka. Wówczas wszystkie decyzje podejmowałem sam. Prowadziłem walkę twardą ręką. Do czasu powołania rządu Mazowieckiego. Wtedy przekazałem władzę

Nie żałuje Pan tego dzisiaj?
– Nie żałuję. Nie mogłem więcej zrobić. Gdyby naród dał mi poparcie, to wówczas walczyłbym dalej. Ale naród wybrał Kwaśniewskiego i SLD. Oczywiście, niestety, pomogli w tym „koledzy”: Walentynowicz, Gwiazdowie i inni...

Czy to nie jest najwyższy czas na wyjaśnienie sobie nieporozumień i podanie dłoni? Na solidarność ludzi „Solidarności”?
– Ja byłem na to gotów dawno temu. Tylko że oni nie istnieją bez walki z Wałęsą. Oni nie potrafią wpasować się w demokrację. Próbowali w wyborach, ale dostali najmniejszą liczbę głosów. Próbowali zorganizować się wewnątrz „Solidarności” przeciwko mnie, ale też nic nie osiągnęli... Mimo tego nieraz podawałem im rękę. Dzwoniłem do nich jako prezydent. Mówiłem: pojednajmy się, zróbmy coś razem... Do dzisiaj Walentynowicz się wyśmiewa, że chciałem ją wtedy zrobić ministrem.

Ma Pan żal do tych, którzy zarzucają, że Wałęsa nie przeskoczył przez płot, ale przyjechał do stoczni motorówką rządową?
– Nie. Ludzie, którzy nie znają polityki, dołączyli się do protestów, bo myśleli, że dzięki temu będzie lepiej. Ale nie domyślali się, że w momencie sprzeciwienia się Związkowi Radzieckiemu stracimy rynki zbytów. Że będziemy musieli od nowa przekształcać się, organizować w kierunku zachodnim. Proszę przypomnieć sobie, co mówiłem po zakończeniu strajku: „Wy się cieszycie, a ja się bardzo martwię, bo ci, którzy mnie niosą na rękach, mogą rzucać we mnie kamieniami”. Wiedziałem wówczas, że droga, którą rozpoczęliśmy, musi oznaczać koniec komunizmu, a w efekcie Związku Radzieckiego itd. A co się z tym łączy? Przemiany gospodarcze. Stracicie pracę, zapłacicie straszliwą cenę... Nie mogłem jednak tego powiedzieć wprost, bo wówczas walka nie była jeszcze skończona. Oczywiście mieliśmy wybór inny: zostawić wszystko dla dzieci, a nawet wnuków. Powiedzieć: niech oni się martwią. Jednak ja uważałem, że nasze pokolenie powinno tego dokonać. A kiedy odnieśliśmy sukces, to okazało się, że zwycięstwo było tak wielkie, że w małych móżdżkach zrodziło się podejrzenie: to niemożliwe, to musiało być SB, tu musiało pomagać NKWD, Mosad albo CIA... To niemożliwe, żeby czegoś takiego dokonać! A fakt, że przewodził wszystkiemu Wałęsa!? To już jest kompletnie dla nich niezrozumiałe!

Dzisiaj nad bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej znowu wiszą postulaty...
– Prawidłowo. Wiele lat temu mówiłem: zwińmy sztandary „Solidarności”. Pójdźmy w różnych formacjach, ale w razie niebezpieczeństwa zawsze będziemy mogli krzyknąć: „Solidarność” do stoczni! I bez znaczenia, czy jesteś na lewicy, czy na prawicy, jeśli jesteś patriotą, to wracamy do stoczni i decydujemy, co robić, ile postulatów przygotować... Potem rozjeżdżamy się na lewicę, na prawicę i do środka i wspólnie walczymy o te pięć, dziesięć, czy piętnaście postulatów. Ale nie udało mi się tego zrobić.

Nie chciałby Pan dzisiaj spróbować jeszcze raz? Może stojąc na czele np. nowej „Solidarności”?
– Jeśli ta zwinie sztandary, to staję na czele nowej „Solidarności”. Wiem, co należy zrobić. I jestem gotów znowu przewodzić. Dlatego chcę wystąpić z „Solidarności”, żeby rozwiązać sobie ręce.
Czy nowa „Solidarność” Pana Prezydenta będzie partią polityczną, formacją społeczną, związkiem zawodowym...

– To musi być coś „ponad”. „Jeden drugiego brzemiona noście”. Należy się zastanowić, jakie brzemiona są ponad związkiem zawodowym, jakie ponad partią...

Panie Prezydencie niektórzy stoczniowcy mówią, że Pan o nich zapomniał. Na imieniny zaprasza prezydenta Kwaśniewskiego, a nie swoich dawnych towarzyszy...
– Dopóki nie byłem prezydentem, nie miałem ochrony i różnych ograniczających mnie reguł, to moje imprezy imieninowe były organizowane na zasadzie „otwartych koszar”. A i teraz bez względu na te ograniczenia nie odmówiłem nikomu, kto do mnie przyszedł. A obecność prezydenta Kwaśniewskiego... Przez najwyższych dostojników Kościoła zostałem nakłoniony, by na grobie Ojca Świętego pojednać się z prezydentem Kwaśniewskim. Nie chciałem tego, ale zostałem przekonany. Zaznaczam, że jeśli chodzi o przeszłość, to, bez względu na okoliczności, wybaczenia nie będzie. Zauważyłem jednak, że w wielu gminach czy powiatach prawica współpracuje z lewicą dla dobra wspólnego. Często jednak robi to w ukryciu. Więc powiedziałem sobie: podłóż się, pokaż gest, który pozwoli im działać otwarcie. Czy to było dobre? Nie wiem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.