Bomba rozbrojona

Marcin Jakimowicz, Michał Nolywajka

|

GN 27/2005

publikacja 29.06.2005 12:01

Ze sceny padają słowa: Błogosławmy Boga Wszechmogącego, błogosławmy Jezusa. Słucha ich stutysięczna publika. To zakończenie Mszy? Forum charyzmatycznego? Nie. Koncert U2, najlepszej kapeli rockowej świata.

Bomba rozbrojona

Światła na scenę. Czterech spoconych facetów kończy dwugodzinny koncert. Publiczność szaleje. Trasa „Elevation Tour” jest wyczerpująca, a muzycy znani są z tego, że na scenie dają z siebie wszystko. Zespół kończy koncert rozszerzoną wersją piosenki „Walk On”. Bono – lider grupy i gitarzysta The Edge podchodzą do mikrofonów i zaczynają śpiewać razem. Powtarzają jedno krótkie znajome słowo: Halleluyah. Tłum chwyta melodię. Zaczyna śpiewać cały stadion.

Pamiętam ciarki, które przeszły mi po plecach, gdy wysłuchałem tych słów. Nic nowego – zawoła ktoś, kto śledzi teksty Bono od pierwszej płyty „Boy”. Już dwadzieścia lat temu tłumy śpiewały na koncertach słowa „How long to sing the song”. To był obowiązkowy punkt każdego koncertu. Czy miliony nucące ten refren wiedziały, że to urywek Psalmu 40? I że lider grupy śpiewał w zwrotce słowa: „Wydobył mnie z dołu zagłady i z kałuży błota, a stopy moje postawił na skale i umocnił moje kroki. I włożył w moje usta śpiew nowy, pieśń dla naszego Boga”?

U2 jest zespołem, który bez wątpienia znacząco zmienił nasze wyobrażenia o sposobie, w jaki w muzyce rockowej można mówić o Bogu. Mimo nieustannego eksperymentowania z przeróżnymi stylami i tradycjami muzycznymi, dublińczycy nie przestają odwoływać się do chrześcijaństwa. Cokolwiek myśleć o ich poglądach oraz ekscentrycznych zachowaniach, nie można odmówić im szczerości i bezpośredniości wypowiedzi. I choć język i porównania, jakich używa lider U2, dalekie są od gładkiej i hiperpoprawnej retoryki absolwentów Oxfordu czy Cam-bridge, często dotykają spraw najważniejszych.

Bono czeka na przyjście Jezusa
Wielu zdumiało się, gdy na płycie „October” usłyszeli po raz pierwszy tekst piosenki „Tomorrow”: „Otwórz się na Baranka Bożego, na miłość, którą daje. On powraca, wierzę w to. Jezus nadchodzi”. Powiedzmy sobie szczerze: takie słowa w ustach rockmanów to rzadkość. Gdyby jeszcze śpiewała je grupa z popularnego na Zachodzie rynku CCM (muzyki chrześcijan), ale zespół sprzedający miliony płyt, występujący jako gwiazda na okładkach największych światowych gazet? O co chodzi? O tęsknotę za Bogiem.

Wyczuwalną niemal namacalnie na każdym nowym krążku grupy. Na pytanie, czy zawsze wierzył, Bono odpowiada: „Nie. Ja wiedziałem. Bardzo mocno wiedziałem, że w tym coś jest. Wtedy też, instynktownie, nie mogłem uwierzyć w hasło, które próbowała sprzedać mi szkoła i inteligencja. Hasło „Bóg umarł”. Zawsze będę pamiętał napis na murze w mojej szkole – najpierw Bóg umarł – Nietsche, a pod spodem Nietsche umarł – Bóg. Klasyczne graffiti.

Po prostu wiedziałem, że to prawda. (…) Jestem muzykiem. Cała muzyka opiera się na wierze. Idziesz od jednej nuty do drugiej, wierząc, że ona tam właśnie będzie, gdy wykonasz kolejny krok. Kroczysz po wodzie – cały czas. Na tym polega wiara. Nie mam wszystkiego idealnie poukładanego, ale wiem, że to prawda. I czuję więcej, niż wiem”.

Edge chce być dzieckiem
The Edge, drugi z filarów kapeli, jest wyciszony, często stoi w tle. Kilka lat temu opowiadał: „Nie uważam, żebyśmy zmienili nasze przekonania. Powiedziałbym, że osobiście polegam na wierze nawet bardziej niż kiedykolwiek. Im więcej widzisz, tym bardziej trudno ci uwierzyć, że istnieje jakikolwiek rodzaj łaski. Potrzebujesz więc innej logiki, która pomoże ci uporać się z zasadami, które panują w świecie.(...) Chodzi o śmierć niewinności, a jeśli nie o śmierć niewinności, to na pewno o próbę trzymania się dziecięcego sposobu patrzenia na świat w obliczu tego wszystkiego, co dzieje się dookoła i co stale podkopuje twoją wiarę i przekonania.

Chodzi mi o to, że teraz potrzebuję wiary jeszcze bardziej. Zachowanie wiary jest teraz o wiele większym wyzwaniem niż dziesięć lat temu.(...) Jest tyle brudnych spraw. Trudno jest więc w tym wszystkim wytrwać.(...) To rodzaj postanowienia, mówisz sobie, że się nie poddasz, że będziesz się trzymać przekonań, które przekraczają logiczne myślenie, dorosły sposób myślenia”.

Biorę do ręki okładkę przedostatniej płyty „All that you can’t leave behind”. Utrzymana w tonacji sepii. Zespół stoi w olbrzymiej hali lotniska, obok dużej tablicy przylotów. Wpatruję się w fotkę. Na tablicy świeci napis: J 33. 3. Cytat z Księgi Jeremiasza. Szybciutko sprawdzam: „Wołaj do Mnie, a odpowiem ci, oznajmię ci rzeczy wielkie i niezgłębione, jakich nie znasz”. Kolejny szyfr zakodowany przez dublińczyków

Jahwe na rockowym koncercie
„How to dismantle an atomic bomb”, jedenasty i ostatni na razie studyjny krążek grupy rozpoczyna się mocnym uderzeniem. Unos, dos, tres catorce! – brzmią pierwsze słowa „Vertigo”. Bono opowiada: „Wyobraziłem sobie klub, który nazwałem Vertigo.

Grają tam muzykę, której wcale nie chcesz słuchać i przyszli ludzie, których nie miałeś ochoty spotkać. I nagle ją zauważasz, na piersi ma zawieszony krzyżyk, więc wpatrujesz się w niego, bo nie ma nic innego, na czym mógłbyś skupić swoją uwagę. W tym momencie odnajdujesz maleńki fragment zbawienia”. Ostatnie słowa piosenki brzmią jednoznacznie: „Twoja miłość uczy mnie, jak klękać”.

Cała płyta poświęcona jest pamięci Brendana Roberta Hewsona, ojca Bono, zmarłego w 2001 roku. Na pogrzebie syn zaśpiewał mu na pożegnanie „Sometimes you can’t make it on your own”. W jednym z wywiadów Bono przyznał, że jego relacja z ojcem nie należała do najłatwiejszych.

Często kłócili się i byli w stanie małej wojny. Dla chłopaka, tata był prawdziwą bombą atomową, do której nie dało się zbliżyć bez uprzedniego rozbrojenia. Okazuje się, że zadziorny syn znalazł na to niezawodny sposób. Zdradził go w rozmowie z Michaelem W. Smithem, znanym na całym świecie chrześcijańskim wokalistą. Pewnego dnia zapytał go, czy wie, jak rozbroić atomową bombę. Gdy utytułowany twórca muzyki CCM odparł, że nie ma pojęcia, Bono oznajmił: miłością, tylko miłością.

„Yahweh” – ostatnia piosenka, kończąca trasę „Vertigo Tour” kładzie na łopatki. Kto nie widzi niczego złego w modleniu się nie tylko słowami Liturgii Godzin, może śmiało włączyć utwór do swojego prywatnego modlitewnika. Tysiące fanów odśpiewa go pewnie 5 lipca, na zakończenie chorzowskiego koncertu.

Łaska, bierze na siebie winę, zakrywa to,
co wstydliwe
Oczyszcza z brudu, tak mogłoby
brzmieć jej imię
(...) Łaska we wszystkim odnajduje dobro
to, co kiedyś było zranione, to,
co kiedyś bolało
co zostawiło ślad, już nie boli
bo Łaska przemienia brzydotę w piękno

Weź te ręce
Naucz je, co mają nosić
Weź te ręce
Nie czyń z nich pięści
Weź te usta
Tak skore do krytykowania
Zabierz te usta
Ucałuj je

Jahwe, Jahwe
Zawsze ból
przed narodzeniem dziecka
Jahwe, Jahwe
Wciąż czekam na poranek

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.