Wrzenie świata

Jacek Dziedzina

|

GN 24/2022

publikacja 16.06.2022 00:00

Jeśli wybuchnie otwarty konflikt globalny, będzie on sumą wszystkich trwających, pulsujących i zamrożonych konfliktów na świecie. Ich liczba i wzajemna zależność mogą spowodować trudny do zatrzymania efekt domina.

Wrzenie świata istockphoto

Papież Franciszek od kilku lat mówi o trwającej „III wojnie światowej w kawałkach”. To chyba najtrafniejszy opis rzeczywistości międzynarodowej. Z perspektywy mieszkańców Syrii, Jemenu, Ukrainy i wielu innych miejsc na świecie nie ma większego znaczenia, czy wojna, której są ofiarami, którą widzą i której doświadczają na co dzień, jest światowa czy tylko lokalna. Ona dzieje się tu i teraz, za ich oknami i w ich domach. Zawalił się ich świat, więc na inną wojnę światową nie muszą czekać. Wojny „lokalne” są często niczym innym jak wojną światową mocarstw, tyle że prowadzoną na cudzym terytorium. Tak jest na pewno w przypadku Syrii i Jemenu, i w dużym stopniu również na Ukrainie. A określenie „III wojna światowa w kawałkach” mówi nam, że w razie wybuchu otwartego globalnego konfliktu nie należy być zaskoczonym. Wojna światowa nie weźmie się znikąd. Właśnie owe „kawałki” sprawiają, że globalny konflikt będzie trudny do zatrzymania, bo już teraz wystarczy iskra, by rozwój wypadków wymknął się spod kontroli. „Wojna w kawałkach” oznacza zatem, że w każdej chwili może uruchomić się efekt domina, który teraz zatrzymuje tylko pozorny globalny pokój. Przyjrzyjmy się kluczowym elementom tej groźnej układanki.

Niespokojny Pacyfik

Tydzień temu pisaliśmy o możliwym rozwoju wypadków wokół Tajwanu, ale nie jest to jedyny punkt zapalny w regionie Pacyfiku, gdzie ścierają się interesy Chin i USA. Warto pamiętać również o sporach terytorialnych Chin z Filipinami, Wietnamem, Indonezją i Japonią. Zwłaszcza konflikt z tą ostatnią byłby jednym z tych, które w razie konfliktu globalnego nie miałyby już żadnych hamulców. Obecnie hamulcem, który powstrzymuje Chiny przed próbą siłowego rozstrzygnięcia sporu o wyspy Senkaku, jest silny sojusz Japonii z USA. Rząd w Tokio nieustannie zwiększa zamówienia na najnowocześniejszą amerykańską broń, ale też inwestuje w rodzimy przemysł zbrojeniowy. Japończycy mają taką samą motywację do zbrojenia się w obawie przed wojną z Chinami, jaką Polacy w obawie przed agresją rosyjską. Z kolei na Filipinach znajomość historii Europy pozwala tamtejszym władzom stosować odważne analogie: przed laty głośnym echem odbił się wywiad filipińskiego prezydenta dla „New York Timesa”, w którym porównał imperialną politykę Chin do polityki Hitlera, a zakusy Pekinu na nowe zdobycze terytorialne odniósł wprost do zajęcia Sudetów przez III Rzeszę. Jak nad Wisłą obawiamy się, że w razie otwartej wojny światowej Polska stanie się jednym z pierwszych celów rosyjskiej agresji, tak Filipiny czy Japonia mają świadomość, że konflikt globalny oznacza bezpośrednie starcie z chińską potęgą. Nie trzeba przypominać, że wojna światowa oznaczałaby również posypanie się pozornego pokoju na Półwyspie Koreańskim. Formalnie i tak obie Koree pozostają ze sobą w stanie wojny (od prawie 70 lat obowiązuje zawieszenie broni), więc wojna globalna tylko by roznieciła to, co i tak pulsuje nieustannie (mimo prób, jakie podejmowała administracja Trumpa).

Podzielony islam i Żydzi

Kolejną cegiełką (a raczej stosem cegiełek) są napięcia i wojny na Bliskim Wschodzie, które w razie konfliktu globalnego mogą odgrywać kluczową rolę. Nie dajmy się zwieść pozornym uspokojeniem sytuacji w Syrii. O tym konflikcie zdążyliśmy już trochę zapomnieć, także przez trwającą wojnę na Ukrainie, ale w rzeczywistości różne mocarstwa – regionalne i światowe – ciągle próbują realizować tam swoje cele. To m.in. Turcja, która nie tylko nie zaprzestała „okolicznościowych” bombardowań na kurdyjskie miejscowości na północy Syrii, ale w ostatnim czasie zaczęła otwartą ofensywę. Celem są kurdyjskie milicje, które przyczyniły się mocno do osłabienia Państwa Islamskiego, przez Turcję natomiast są traktowane jako ugrupowania terrorystyczne. Z kolei na południu Syrii regularnie dochodzi do ataków sił izraelskich na stacjonujące tam od dawna siły irańskie oraz wspierane przez Iran bojówki Hezbollahu. Dla Izraela to sprawa życia i śmierci, bo Iran pozostaje dla niego największym wrogiem na Bliskim Wschodzie, na równi z palestyńskim Hamasem, który, choć reprezentuje islam sunnicki, pozostaje w ścisłym sojuszu z szyickim Iranem. Te dwa wrogie sobie nurty w islamie połączyła wrogość do Izraela. I jest jasne, że w razie wojny światowej również tutaj wszelkie hamulce puściłyby w pierwszej kolejności. Na to trzeba nałożyć główny bliskowschodni konflikt, jaki toczy się między Arabią Saudyjską a Iranem. To te regionalne mocarstwa (konkurujące między sobą o tę pozycję) toczą de facto wojnę ze sobą na terytorium Jemenu. I nie ma wątpliwości, że otwarty konflikt globalny uruchomiłby krwawą lawinę na Bliskim Wschodzie przy otwartej wojnie między tymi krajami.

Francja woli Afrykę

W Polsce ten temat praktycznie nie istnieje, ale nie da się zrozumieć mapy współczesnych światowych napięć bez wiedzy o rywalizacji, jaka toczy się w Afryce, przede wszystkim w regionie Sahelu (m.in. Senegal, Mauretania, Czad, Mali) oraz w Republice Środkowoafrykańskiej (RŚA). To w tym obszarze dokonuje się m.in. ekspansja wpływów rosyjskich, które zderzają się z interesami francuskimi. To też jeden z powodów, dla których Francja tak delikatnie traktuje Rosję w obliczu jej brutalnej agresji na Ukrainę. Paryż uznaje, że bardziej musi pilnować interesów w Afryce, dlatego nie chce za bardzo przeszkadzać Rosji w realizacji „jej” interesów w Europie, zwłaszcza że na Starym Kontynencie interesy obu krajów mocno się zazębiają. I jakby na potwierdzenie, że Sahel jest dla Francji bardzo ważny, w minionym tygodniu doszło do rozmowy telefonicznej między szefem sztabu generalnego rosyjskich sił zbrojnych gen. Walerijem Gierasimowem z odpowiednikiem francuskim, gen. Thierry Burchardem. Panowie rozmawiali o sytuacji w Sahelu (tak przynajmniej podały rosyjskie agencje). Podobny temat pojawia się zapewne w częstych rozmowach prezydentów Macrona i Putina. Francja prowadzi tam swoją „operację antyterrorystyczną”, głównie w celu ochrony inwestycji, m.in. koncernu Total, w czym mocno przeszkadza działalność rosyjskich najemników (w tym słynnej Grupy Wagnera), którzy podburzają ludność i tamtejsze siły wojskowe przeciwko Francuzom. W razie otwartej wojny światowej – również Afryka stałaby się poligonem wojny między mocarstwami.

Sojusznik też wróg

Temat jest o wiele szerszy, bo równocześnie Francja również w Afryce, konkretnie w Libii, do niedawna toczyła prawdziwą wojnę z… Turcją, czyli krajem, z którym formalnie są sojusznikami w NATO. Od obalenia Kaddafiego kraj pogrążył się w wojnie domowej, która – podobnie jak w Jemenie – jest wojną światową toczoną na cudzym terytorium. Wprawdzie pod koniec 2020 r. podpisano porozumienie pokojowe, ale potencjalny konflikt nadal wisi w powietrzu i angażuje m.in. Francję po jednej i Turcję po drugiej stronie. Oba kraje nie ograniczały się tylko do sprzedaży broni stronom konfliktu; ich zaangażowanie obejmowało również pomoc wywiadowczą i – w przypadku Turcji – wysłanie własnych wojsk oraz protureckich bojowników z Syrii. Turcja ponadto na forum międzynarodowym przedstawiała Francję jako agresora uderzającego w legalne władze suwerennego państwa. Francja z kolei była przekonana, że musi stawić opór tureckiej ekspansji w Libii, bo w innym wypadku Ankara nie tylko zacznie kontrolować tamtejsze złoża ropy, ale stworzy też nową bazę do wysyłania nielegalnych imigrantów do Europy, zyskując kolejne narzędzie nacisku na UE i NATO.

Modlitwa o cud

Skoro o Turcji mowa, to nie bez znaczenia w potencjalnym konflikcie globalnym byłby narastający konflikt turecko-grecki. On jest tylko formalnie zamrożony, obie strony studzi wspólne członkostwo w NATO (choć Turcja jest na granicy opuszczenia Sojuszu), ale w praktyce suma napięć między tymi krajami to gotowy materiał wybuchowy – w razie wojny światowej z pewnością i tu puściłyby hamulce równolegle z tymi w innych regionach świata. Pod koniec maja Grecja poskarżyła się na forum ONZ, że Turcja prowadzi wobec niej coraz agresywniejsze działania. Z kolei Turcja oznajmiła, że Grecja musi wycofać swoje wojsko z wysp Morza Egejskiego, w innym wypadku Ankara może zacząć kwestionować suwerenność Grecji w przypadku tych wysp. Ten ciągnący się od prawie 100 lat spór teraz przybrał na sile. W tle jest tradycyjny konflikt na Cyprze i podział wyspy na część turecką i grecką, który również grozi otwartą konfrontacją w sytuacji, gdyby cały świat poszedł na wojnę wszystkich ze wszystkimi.

Osobny tekst należałoby poświęcić konfliktom tlącym się w Europie, ale ponieważ robimy to szczegółowo dość często, w tym miejscu przypomnijmy tylko o obszarach, które są najbardziej newralgiczne. To trwająca wojna na Ukrainie i wszystkie możliwe jej konsekwencje także dla Gruzji, Mołdawii czy nawet krajów bałtyckich i Polski, ale to również ciągle żywy konflikt między Azerbejdżanem i Armenią. Tykającą bombą jest, niestety, ciągle region Bałkanów, zwłaszcza Bośnia i Hercegowina oraz Kosowo. W tle jest rozgrywanie tych konfliktów przez Serbię i Albanię, z których każda ma swoich „patronów” w światowych mocarstwach. Patrząc z góry na mapę „III wojny światowej w kawałkach” trzeba modlić się o cud, by ta beczka prochu nie zamieniła się w wielki wulkan.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.