Zakonnik i kamieniarz

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 07/2005

publikacja 16.03.2005 00:17

Dźwięk tamtych potężnych, zatrzaskujących się za nim drzwi bazyliki oo. bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej pamięta doskonale. Aż dostał gęsiej skórki na plecach. A potem ciemny korytarz, ściany ciasno zawieszone obrazami, w perspektywie jasne wyjście na krużganek.

Zakonnik i kamieniarz

Już „na powietrzu” wpadli na pierwszego mnicha, idącego w sandałach włożonych na gołe stopy.
Rodzice pozdrowili go z szacunkiem, ale nic nie odpowiedział. – On nas chyba nie zauważył, był zamyślony, jakby nie z tego świata – wydawało się Grześkowi.

Miał wtedy piętnaście lat, świeżo skończoną ósmą klasę i ogromną chęć, żeby wstąpić do tutejszego
niższego seminarium duchownego oo. franciszkanów. – Byłem przekonany, że zakonnik powinien totalnie wyłączyć się z tego świata, oddać Panu Bogu – mówi. Wyśmiałby każdego, kto by mu powiedział, że w jakiś czas po święceniach przekwalifikuje się na kamieniarza.

Dziś jest głównym budowniczym dwupoziomowego kościoła pod wezwaniem św. Franciszka i św. Klary w Tychach Paprocanach. Między wysokimi blokami osiedla „P” a niskimi domkami starych, ponad 700-
-letnich Paprocan, wyrasta budowla jakby ze średniowiecza. – Byliśmy z ojcem we Włoszech, we wszystkich miejscach, gdzie żył św. Franciszek – opowiada Andrzej Kilian, emerytowany górnik z „Piasta”, ustawiający rusztowania. – Codziennie widzę to wszystko na budowie. Stoimy z ojcem Wawrzyńcem (takie samo imię nosił jego wujek, też franciszkanin) w „lesie” stempli kościoła górnego.

Ojciec pokazuje, gdzie wystrzelą wieże: – Tam, po prawej będzie 40-metrowa wieża jednej rany nogi Chrystusa, a po lewej – drugiej. Za nami wieże ran rąk, tak jakbym się położył. A najwyższa – wieża rany serca – 70 metrów. – Ojciec się wziął za murarkę, to i my się wzięli. Jak by to było – on by pracował, a my nie? – pyta Kilian. – Ta budowa mnie bardzo dużo kosztuje – mówi ojciec. – Codziennie składam ofiarę z życia duchowego. Trudno mi być na wspólnych modlitwach, a wieczorem, modląc się z brewiarza, zasypiam i po przebudzeniu pytam, czy mi się kartka sama przewróciła, czy już się pomodliłem.

Różaniec na stereo – Właściwie na św. Franciszka trafił ojciec przez przypadek? – Tak mówią niewierzący, mnie pokierowała do niego Opatrzność – przerywa mi. Przyznaje, że jako nastolatek dzielił zakonników w zależności od kolorów habitów na białych, brązowych, czarnych. Mieszkał w Podlesiu i znał braci i ojców z pobliskich Katowic Panewnik. Chodzili w brązowych habitach z widocznymi kacichu nazwał ich kapucynami.

– Nigdy nie miałem wątpliwości, czy mam być w zakonie, czy nie, bez wahania pisałem prośby o przyjęcie do nowicjatu, o święcenia, śluby – opowiada. – To mi wymodlili babcia Marta i rodzice. I do zakonu poszedłem najpierw ja, a potem młodsza o dwa lata siostra Basia. Też do Panewnik, do sióstr służebniczek. Śmialiśmy się, że babcia musi teraz odmawiać Różaniec stereo, za nas dwoje. Franciszkański duch kamienia – Krąży mit, że do klasztoru idą nieszczęśliwie zakochani – śmieje się. –

Ale gdybym bez zgody zamknął panią w klasztorze, to albo by tu pani zwariowała, albo stąd uciekła.
Powołanie to tajemnica, ono musi cieszyć. Sam jako nastolatek nie stronił od dziewczyn: – Nie ukrywam, podkochiwałem się w dwóch, może trzech, ale nigdy nie pomyślałem poważnie, żeby się
ożenić. W trzeciej klasie niższego seminarium zaczął palić. – Nigdy nie dopuszczałem myśli, żeby zakonnik palił papierosy,a sam mam ten problem, poważny minus.

– A mógłby ojciec wymienić jakieś inne? – Może w konfesjonale... Św. Franciszek do końca zachował czystą wizję poświęcenia się Bogu. Jest różnica między świętymi, którzy zakładają zgromadzenia, a tymi, którzy nie są Franciszkami. Nasi założyciele są jednorazowi, zmieniają historię Kościoła. My ich naśladujemy, ale też potykamy się o Dekalog, śluby zakonne, rady ewangeliczne.

Ojciec, przebierając się w ubranie robocze, nazywa części zakonnego stroju: – Habit, kaptur i cingulum – sznur z trzema węzłami, symbolizującymi śluby zakonne: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. W żartach mówią, że na tym sznurku czystość znajduje się u samego dołu, bo się najbardziej brudzi. Na budowie ojca brudzi pył z ociosywanego dolomitu:

– To kamień z tych samych złóż geologicznych co w Asyżu, my w Libiążu kopiemy z jednej, oni z drugiej strony. Tylko włoski jest z dodatkiem różu, spalonej czerwieni, umbryjski. Kiedy podchodzi pod ostrze maszyny do cięcia, łamie się czasem jak chce. Dlatego najlepiej obijać go ręcznie szpicem. Ale to bardzo pracochłonne, żmudne, jak odmawianie Różańca. 45. Porcjunkula Do tej budowy przymusił go abp Damian Zimoń. O. Wawrzyniec był w Tychach od 1995 r., od początku istnienia placówki. Aż tu nagle przyjechali Arcybiskup, prowincjał i dwóch definitorów.

– Za dwa tygodnie ma mi ojciec dać znać, gdzie stanie kościół, kto go będzie projektował kiedy rusza budowa – powiedział Metropolita górnośląski. Wieczorem tego samego dnia ojciec zapukał do drzwi swojego parafianina, znanego w Polsce architekta Stanisława Niemczyka: – Pan architekt się ubrał i zaczęliśmy obchód. Obaj zgodnie wybraliśmy teren, gdzie stały dwie kapliczki. Któregoś dnia architekt jeszcze nie zdążył wyjść do pracy, a już z urzędu wrócił ojciec z zezwoleniem na budowę. Był koniec kwietnia 2000 r. Następnego wieczoru on, architekt z córką i Leszek Weszke – konstruktor, wsiedli do samochodu i pojechali do Włoch, żeby dokładnie pomierzyć Porcjunkulę – kapliczkę, gdzie św. Franciszek żył i umarł. – Wszystkie hotele były zajęte – wspomina ojciec. – W końcu architekt, pan po sześćdziesiątce, musiał spać z nami w aucie na stacji benzynowej.

Pomiary umożliwił im o. Wojciech. Franciszkanie włoscy powiedzieli im, że wybudują 45. Porcjunkulę na świecie, a drugą w Polsce. Z przerwą na „Anioł Pański” Potem wracali do Włoch jeszcze dwa razy. W 2002, żeby dokładnie wymierzyć kaplicę Grobu św. Franciszka. Widząc ich przejęcie, jeden z ojców zlitował się i podarował im książkę Isidoro Gattiego, w której na szczegółowych planach są rozrysowane kamienie tworzące miejsce pochówku św. Franciszka. Trzeci raz wybrali się z budowniczymi.

Od początku towarzyszył im krzyż św. Franciszka. Architekt przyniósł go na pierwsze spotkanie i położył na stole. Ostatecznie bryła świątyni została wzniesiona na jego planie. Najtrudniejsze było postawienie Porcjunkuli. Wynajętej ekipie górali spod Rabki zbudowanie kapliczki (11 na 6 metrów) zajęło rok. Wszyscy się przerazili, że cała budowa potrwa 50 lat. Wymienili pracowników na innych. Ale robota szła powoli i była droga. Któregoś dnia o. Wawrzyniec sam wziął młotek, zaczął obijać kamień i na sucho, bez zaprawy, postawił trzy metry muru. Architektowi się to spodobało.

O. Wawrzyniec: – Zaczęła się rewolucja, wstąpił w nas nowy duch, zaczęliśmy budować sami dla siebie. Kupił piłę do cięcia i prasę hydrauliczną do łamania kamienia. Te maszyny przyśpieszyły jego obróbkę. Do pracy zgłosili się emeryci, bezrobotni, nawet bezdomni. Dziś to wytrawna ekipa – Andrzej, kilku Stanisławów, jeden zwany „Brodą”, Paweł, Janek, Heniek, Kazek, Michał, Karol, Antek, Józek inni.

Zwykle w południe robią przerwę na „Anioł Pański”. – Niektórym w czasie pracy wyrwie się przekleństwo – mówi Kilian. – To się go szturcha „Co się zapominasz?”. – Niedawno pojechałem kupić
barwnik do betonu – opowiada o. Wawrzyniec. – A tam młody człowiek pyta, czy nie lepiej byłoby wybudować dom dziecka. Uważam, że im więcej będzie kościołów, tym mniej będzie domów dziecka. Zawsze na pierwszym miejscu powinien być Chrystus.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.