Cud na manowcach

Przemysław Kucharczak

|

GN 10/2008

publikacja 05.03.2008 14:35

Jakie siły rządzą bioenergoterapią i radiestezją? Energia kosmiczna? Tajemnicze promieniowanie radiestezyjne? – Egzorcyści mają zero wątpliwości, że chodzi o działanie demoniczne – mówi ks. Jarosław Międzybrodzki, prezes „Radia eM” i egzorcysta.

Cud na manowcach Jakub Szymczuk /GN

Gdyby to mówiło tylko dwóch albo trzech egzorcystów, mógłbyś jeszcze uznać, że to wymysł trzech obłąkańców. Ale na krajowe spotkania przyjeżdża po stu egzorcystów i każdy mówi w tej sprawie to samo – mówi ks. Międzybrodzki. Według niego, pół biedy, jeśli bioenergoterapeuta jest oszustem. Jego pacjentom zdrowie poprawia się dzięki efektowi placebo, czyli od samego przekonania w moc uzdrowiciela. – O wiele bardziej niebezpieczne jest, jeśli bioenergoterapia rzeczywiście jakoś działa. Egzorcyści nie mają wątpliwości, że stoi wtedy za tym inteligentna istota duchowa. Wejście w kontakt z nią czasem fatalnie się kończy – dodaje. – Czasem? A więc nie zawsze? – mam wątpliwości. – Nie. Tak jak chodzenie po linie nie zawsze kończy się upadkiem. Nie każdy jednakowo daje złemu prawo do siebie. To zależy od tego, czy ten ktoś się modli, czy jest w stanie łaski uświęcającej. Od tego, na ile głęboko wszedł w te praktyki albo jak długo to trwało. To pewna tajemnica. Jednak każdy z egzorcystów zajmował się ludźmi mocno pokaleczonymi przez bioenergoterapię. – Ksiądz też? – Tak, miałem kilka takich przypadków.

Żył wodnych nie ma
Bioenergoterapeuci mają dziś żal do „Gościa”. A to dlatego, że w rachunku sumienia dołączonym do numeru z 3 lutego zamieściliśmy pytanie: „Czy w chorobie nie szukasz pomocy u różnych uzdrowicieli i bioenergoterapeutów?”. A przecież nawet niektórzy duchowni popierają bioenergoterapię. Dostaliśmy też fotografie emerytowanego biskupa, który pozuje, trzymając wahadełko. – Tak, są księża, którzy machają wahadełkami. Niektórzy wraz z wahadełkiem trzymają krzyżyk. Próbują więc użyć najświętszego znaku zbawienia do „łapania pozytywnej energii”. To jest magia – oburza się ks. Międzybrodzki. – To zawierzenie jakimś tajemnym siłom, zamiast Bogu. Radiestetom i bioenergoterapeutom wydaje się, że mają nad tymi siłami władzę. Ale to złudzenie – mówi.

Księża, którzy zajmują się badaniami radiestezyjnymi, łamią wydany w 1942 r. zakaz Kongregacji Świętego Oficjum. – No tak, sprawa dla księży jest jasna. Ale wiernym świeckim Kościół tego nie zakazał? – dopytuję. Ksiądz Międzybrodzki kręci głową. – Choć słowo „bioenergoterapia” ani „radiestezja” w Katechizmie Kościoła Katolickiego nie pada, to radzę przeczytać artykuł 2117 i dwa poprzednie – mówi. Czytam więc: „Wszelkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągnąć nadnaturalną władzę nad bliźnim – nawet w celu zapewnienia mu zdrowia – są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności”.

A może radiestezja to nie tajemne siły, tylko działanie nieznanego nam prawa fizyki? Badania naukowe nigdzie tego jednak nie potwierdziły. A poddani próbie radiesteci mylili się na potęgę przy wskazywaniu, gdzie pod podłogą naukowcy ukryli rury z wodą. Radiesteci twierdzą bowiem, że wyczuwają podziemną wodę. W terenie, za pomocą różdżki albo tylko wyciągając dłonie nad mapką danej działki. Często każą komuś przestawić łóżko, żeby nie stało nad żyłą wodną. Jest jednak z tym mały problem: według geologów żyły wodne w ogóle nie istnieją. Owszem, zdarzają się podziemne rzeki, ale w wapiennych skałach, a nie w glinie. A na terenie Polski występują głównie na przemian warstwy gliny i piasku. Studnie zasila woda z rozległych warstw wodonośnych, a nie z żył.

Opisy opętania
Doktor Przemysław Kiszkowski należał do zespołu fizyków z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, którzy próbowali radiestezję potwierdzić naukowo. Wierzyli, że to możliwe. Od 1974 r. przebadali około trzystu osób i zorganizowali dziesięć obozów naukowych w różnych miejscach Polski. – Straciliśmy na to dziewięć lat pracy. Wyniki są jednoznaczne: od strony naukowej nic się za radiestezją nie kryje – mówi dziś dr Kiszkowski. Kiszkowski sam też próbował wyczuwać wodę rękami, jak radiesteci w Indiach. – I rzeczywiście czułem wtedy czasem rodzaj mrowienia, jakby bicz wodny albo silny wir – wspomina.

Badania jednak nie potwierdziły, że te odczucia pochodzą z jakiegoś promieniowania. Naukowcy próbowali też wyznaczać przebieg żył wodnych w terenie. Każdy radiesteta wyznaczał je inaczej. – Choć niekoniecznie wychodziło to całkiem przypadkowo. Głównie z tego powodu, że ludzie reagują na pewne bodźce, np. wzrokowe. I często przeprowadzali linię żyły wodnej np. przez kopiec mrówek, bo to bardzo charakterystyczne miejsce w terenie – mówi dr Kiszkowski. W jednym z eksperymentów radiesteta dostał plan mieszkania, a osobno plan jednego z pokojów tego mieszkania. Wyznaczył w nim jednak przebieg żył wodnych inaczej, niż w mieszkaniu. Innym razem narysował przebieg żył wodnych na planie pokoju, który nie istniał.

A jednak pierwsze wyniki tych badań były bardzo obiecujące. Dopiero z czasem zawsze zaczynały się gmatwać. Naukowców ogarniało zniechęcenie. – Ale wtedy zawsze pojawiała się jakaś inna koncepcja badań. Odkrywaliśmy np. jakiś nowy dla nas, obiecujący efekt radiestezyjny – mówi dr Kiszkowski.
Nadzieje fizyków budziło np. badanie za pomocą wahadełka kobiet w ciąży, żeby rozpoznać płeć ich dziecka. Młodszym czytelnikom trzeba wyjaśnić, że radiesteci praktykowali to, zanim rozpowszechniło się w Polsce USG. Szef zespołu prof. Henryk Szydłowski zbadał wahadełkiem pierwsze trzy kobiety. Okazało się, że trafił we wszystkich przypadkach. – Prawdopodobieństwo wynosi tu jeden do ośmiu, czyli jest dość małe. Jednak następne wyniki powoli zaczęły się gmatwać. A powyżej dwudziestu przebadanych kobiet stały się już tylko w połowie trafne, a w połowie nie – relacjonuje dr Kiszkowski. – I tak było w kółko przez dziewięć lat: pierwsze badania zawsze potwierdzały jakieś konkretne zjawisko, ale z czasem wyniki się rozmywały. Odnosiłem dziwne wrażenie, jakby ktoś bawił się z nami w kotka i myszkę. Ale jeśli coś w tych zjawiskach wyglądało na spirytyzm, to, jako katolicy i naukowcy, natychmiast mówiliśmy: do widzenia. Szukaliśmy w radiestezji wyłącznie fizyki, a nie spirytyzmu – mówi.

Z czasem dr Kiszkowski doszedł do wniosku, że radiestezja ma źródła demoniczne. Podkreśla, że przyjaźni się z wieloma radiestetami, których uważa za prawych ludzi. – Ale jeśli ktoś wchodzi w te zjawiska głębiej, to zaczyna mu się w życiu makabra. Wystarczy sprawdzić, co piszą najbardziej znani radiesteci. Profesor Zbigniew Królicki z Politechniki Wrocławskiej ostrzega na przykład, że radiesteta nie powinien pracować zbyt długo, bo stanie się zbyt czuły, zbyt wrażliwy. Promieniowanie żył będzie odczuwał ciągle, przy spacerze w parku i przy podróży autem. Taki radiesteta zamyka się, według profesora, w mieszkaniu, zaczyna słyszeć świsty, szumy, nawet pojedyncze słowa, zaczyna dostrzegać ruchome świetliste punkciki, plamy czy zamglone, rozmazane postacie. I czasem trafia do poradni zdrowia psychicznego – cytuje Przemysław Kiszkowski. – Ciekawe, co? To przecież opis opętania demonicznego – zauważa.

Wahadło i demony
Wielu uzdrowicieli traci wszystkie swoje umiejętności, jeśli ktoś ze świadków ich działań akurat się modli. Zdarzało się to słynnym przed laty Kaszpirowskiemu i Harrisowi, kiedy na ich seansach modlili się po cichu ludzie ze wspólnot modlitewnych. – Ja też znam przypadek różdżkarki, która leczyła pewnego starego księdza tylko w nocy. Tłumaczyła znajomym, że w dzień „nie umie się przebić”, bo za tego księdza zbyt wiele osób się modli – mówi Kiszkowski. – Moja koleżanka opowiadała mi też, że na kursie na radiestetów zaczęła nagle kręcić się w miejscu jak bąk. Dopiero po chwili jakoś wypadła z tego wiru. Ale prowadząca kurs wcale się nie zdziwiła. Czyli miała z takimi przypadkami do czynienia częściej. Poleciła mojej koleżance, żeby w takich sytuacjach powtarzała formułkę: „niech to zło wyjdzie ze mnie w sposób nieszkodliwy dla mnie” – mówi. Doktor Kiszkowski z czasem dotarł do wielu takich informacji. Znalazł wypowiedź znanego astrologa Leszka Weresa, że wahadełko kręcone w nieodpowiednią stronę przyzywa demony, a „wie o tym każdy doświadczony radiesteta”. W „Encyklopedii New Age” znalazł nawet spirytystyczną próbę wyjaśnienia faktu, że pierwsze próby radiestezyjne się udają, a w kolejnych ten efekt czasem zanika. – To podobno „efekt nowicjusza” albo „zanikania”. Może dlatego występował, że jako naukowcy podchodziliśmy do tych zjawisk sceptycznie i nie dawaliśmy się wciągnąć? – zastanawia się. Przyjaciele Kiszkowskiego przekonali kiedyś księdza z Opolszczyzny, żeby porzucił radiestezję. Kiedy odwiedzili go znów, po dłuższym czasie, uderzyło ich, że ksiądz przeszedł znaczny wzrost duchowy. – Jest taka dziwna prawidłowość, że wejście w radiestezję obniża w człowieku poziom duchowy, a uwolnienie się powoduje jego wzrost – uważa Kiszkowski.

Jak z tego wyjść?
Ludzie, którzy porzucili bioenergoterapię, wspominają, że czasem coś nie pozwalało im wejść do kościoła. Dość często problemy zdarzają się też ludziom, którzy tylko leczyli się u bioenergoterapeuty. Jak jednemu z kolegów ks. Międzybrodzkiego, księdzu ze Śląska. Efekty jego leczenia były pozytywne. Nerki księdza zaczęły znów dobrze funkcjonować. Ale niespodziewanie zaczęły mu szwankować inne organy. Ksiądz czuł się, jakby cały organizm nagle mu się rozregulował. Jednak nie to było najgorsze. – W czasie Mszy św. mój kolega zaczął mieć trudności z wypowiedzeniem formuły przeistoczenia. Wypowiadał ją z ogromnym wysiłkiem. Coś mu przeszkadzało – mówi ks. Międzybrodzki. – Jak z tego wyszedł? – pytam. – Przez sakrament pokuty. To jest normalna droga wyjścia dla ludzi uwikłanych w bioenergoterapię i radiestezję. Dopiero jeśli po sakramencie pokuty problemy nie ustają, trzeba zgłosić się do egzorcysty. – Jak ksiądz pomaga takim ludziom? – Przez modlitwę o uwolnienie. A jeśli trzeba, także przez egzorcyzmy – mówi.

Przed nami leży pudełko czekoladek. – Jeśli macham wahadełkiem nad tą czekoladką, to przypisuję wahadełku inteligencję. Bo skąd ono wie, czy zjedzenie czekoladki będzie dla mnie zdrowe? Skąd wahadełko zna strukturę czekoladki? – pyta ks. Międzybrodzki. – Albo w jaki sposób rozpoznaje u chorego guz mózgu? To znaczy, że mamy do czynienia z inteligentną istotą duchową, a nie żadną energią kosmiczną – twierdzi. – Ale przecież radiestezją zajmują się też bardzo pobożni ludzie. Nawet księża i świeccy szafarze Eucharystii – mam wątpliwości. – Tak. Szatanowi bardzo na nich zależy, bo oni są szyldami. Zachęcają innych do wejścia w te praktyki – ocenia ks. Międzybrodzki. – Porządni ludzie często wchodzą w bioenergoterapię, bo chcą pomagać ludzkości. Ale czasem to się fatalnie kończy. Także dla nich samych – mówi. – Co więc mają zrobić ludzie, którzy się tym zajmują? – pytam. – Powinni natychmiast wyrzec się tego w imię Jezusa Chrystusa. Czasem słyszę: „Dopiero wtedy, jak się zaczęłam tego wyrzekać, zaczęły się moje problemy. Koszmary, dręczenia, problemy natury zdrowotnej i emocjonalnej” – mówi ks. Międzybrodzki. – Jestem przekonany, że u wielu porządnych ludzi, takich „szyldów”, mogą się pojawić takie problemy, jeśli wyrzekną się tych praktyk w imię Jezusa Chrystusa. A jednak trzeba to zrobić. Nie ma innego rozwiązania – podkreśla.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.