Sprawa "Czarnego"

Przemysław Kucharczak

|

GN 09/2008

publikacja 04.03.2008 12:03

Dokumenty na jego temat były pisane ze złością. A okazało się, że w istocie są komplementami – mówi autor książki „Zdecydowany przeciwnik ustroju. Władze PRL wobec ks. Edwarda Frankowskiego”.

Sprawa "Czarnego" 11 listopada 2006 r. za znamienite zasługi dla niepodległości kraju prezydent

Książkę napisał ks. dr Bogdan Stanaszek, historyk z KUL. To opowieść nie tyle o człowieku, który przez ćwierć wieku był proboszczem w Stalowej Woli, co raczej o tym, jak patrzyli na niego komuniści. Chodzi o ks. Edwarda Frankowskiego, który dzisiaj jest pomocniczym biskupem sandomierskim.

Dewastator stodoły
Akcja książki zaczyna się w 1967 roku, kiedy 30-letni ksiądz Edward przyjeżdża do przysiółka Chyły na obrzeżach Stalowej Woli. Arcybiskup Tokarczuk dał mu zadanie utworzenia tam parafii. Komunistyczne władze na to się nie zgadzały, więc ksiądz Frankowski stał się nielegalnym proboszczem nielegalnej parafii. Sprawiał jednak wrażenie, jakby kompletnie się nie przejmował tym, że jest nielegalny. Autor książki opisuje, co o wyczynach księdza Frankowskiego pisali urzędnicy ze Stalowej Woli, aktyw partyjny i bezpieka. Zaczęli od próby ukarania księdza i jego parafian za „nielegalną katechizację” w prywatnym domu. Kiedy ksiądz wymieniał stary drewniany płot wokół kaplicy na drucianą siatkę, uznali to za samowolę budowlaną. Posypały się grzywny: 2 tysiące złotych, 4 tysiące. Problem był jednak w tym, że nielegalny proboszcz żadnej z tych grzywien nie zapłacił. A jak coś zarekwirować na poczet kary od człowieka, który mieszka w stodole?

Bo rzeczywiście ks. Frankowski mieszkał wtedy w lekko przerobionej stodole. Parafianie wznieśli mu w niej murowane ścianki. Ksiądz miał tam dzięki temu izbę o powierzchni 10 metrów kwadratowych. Ogrzewał ją elektrycznym piecykiem. Urzędnicy wydali nakaz rozebrania tej izby. Parafia odwołała się, ale władze wojewódzkie podtrzymały nakaz tej rozbiórki. Efekt? Żaden. Ks. Edward nakazami się nie przejął. „Okazało się, że upór i konsekwencja były właściwą strategią. Władze administracyjne były bezradne. Prokuratura w Nisku odmówiła ścigania sprawcy »dewastacji stodoły«” – pisze ks. Stanaszek.

Skoro ksiądz nie przejął się grzywną w sprawie płotu, to tym bardziej nie przejmował się grzywnami w poważniejszych sprawach. Plik grzywien do zapłaty rósł. A ksiądz spokojnie stawiał z parafianami drewniane przybudówki do kaplicy albo wylewał przed wejściem do niej betonowe schody. Kościół walczył też wtedy o zbudowanie kościoła także w centrum Stalowej Woli. Władze długo nie pozwalały dokończyć tamtej budowy. Miasto miało być socjalistyczne, czyli bez kościoła. W końcu wyraziły zgodę, ale postawiły warunek: zadaszenie przed kościołem w Chyłach ma zostać rozebrane. To był jeden z nielicznych momentów, kiedy ks. Frankowski się cofnął. Zrobił to jednak dopiero po rozmowie ze swoim biskupem Ignacym Tokarczukiem.

Bezpieka tymczasem otaczała ks. Edwarda tajnymi współpracownikami. Ks. Stanaszek dotarł m.in. do raportów współpracowników o pseudonimach „Kruk” i „Zbyszek”. Ks. Frankowski chyba im ufał. Kiedy budowa nowego kościoła w Stalowej Woli zbliżała się do końca, ks. Frankowski zdradził „Zbyszkowi”, że w ciągu jednej nocy chce z parafianami zamontować przed kaplicą stare zadaszenie. Mówił, że czeka ono w stodole jednego z parafian. 20 marca 1973 roku oficerowie SB już o tym wiedzieli. „»Zbyszek« donosił, że ks. Frankowski niecierpliwie czeka na zakończenie budowy kościoła w centrum i »aż się pali« do nielegalnej budowy” – pisze ks. Stanaszek.

Esbecy poznali też nazwiska parafianek, które roznosiły po domach deklaracje w sprawie budowy plebanii w Chyłach. Kobiety zostały wezwane na przesłuchania. Ktoś je wydał. Ks. Frankowski był rozgoryczony. W czasie jednego z nabożeństw poprosił ludzi o modlitwę „za tych, co donoszą i przeszkadzają w budowie plebanii i rozbudowie kościoła, by się opamiętali i nawrócili”. A „Zbyszek” zaczął się skarżyć oficerom SB, że ksiądz „stał się bardzo ostrożny i skryty, tak że nie zdradzał swoich zamiarów nawet najbliższym”.

Jesteś biedna sierota
W raportach esbecy próbowali obrazić księdza słowami: „zdecydowany przeciwnik ustroju”. Ubolewali, że nie da się go ruszyć, bo broni go „rozfanatyzowany tłum”. Sprawie rozpracowania operacyjnego ks. Edwarda nadali kryptonim „Czarny”. Kiedyś zdarzyło się, że esbek przyszedł do niego osobiście. W książce znalazło się wspomnienie ks. Frankowskiego: „Sądziłem, że ma jakieś potrzeby parafialne. Rozmawiał. Powoływał się na miejscowych, aż w końcu przedstawił się, że jest z SB.

Pozwoliłem sobie na to, by się przejechać po jego sumieniu. Powiedziałem mu, że się bardzo wyobcował z tutejszego środowiska. Że jest biedna sierota. Że mogę mu podać rękę. A tymczasem on mi zaczyna grozić. Wówczas dałem znać moim parafiankom, że u mnie siedzi ubowiec i mnie denerwuje. Kobiety wbiegały co chwila z pytaniem: „Czego tu szuka? Księdza nie dręczyć!”. Za jakiś czas przyszli mężczyźni z huty i w takim towarzystwie ubowiec opuścił plebanię. Zaparkował swój samochód gdzieś z pół kilometra dalej i moi hutnicy odprowadzili go do samego samochodu”.

Wspomnień księdza jednak w książce jest niewiele. Widzimy go przede wszystkim oczami esbeków i aparatczyków partyjnych. Piszą oni na temat ks. Frankowskiego z wściekłością, ale też z bezsilnością.
– Zachowały się tylko strzępy akt. Aż sześć tomów dokumentów na temat ks. Frankowskiego esbecy spalili – mówi ks. dr Stanaszek. – Nie wiemy, jakie swoje działania w sprawie księdza ukryli. Jednak znając metody SB, można przypuszczać, że gdyby nie rozgłos w sprawie morderstwa ks. Popiełuszki, ks. Frankowski mógłby podzielić jego los – sądzi. W czasie procesu toruńskiego okazało się, że mordercy ks. Jerzego interesowali się też działalnością ks. Frankowskiego.

W 1975 roku ks. Frankowski został proboszczem nowego kościoła w centrum Stalowej Woli. Tu zbudował bez pozwolenia dom katechetyczny, dom dla sióstr, plebanię, dzwonnicę, gmach dla filii KUL. „Gość” zapytał o to samego bohatera książki, biskupa Frankowskiego. – Mogłem budować bez pozwoleń, bo mieszkańcy Stalowej Woli stali za mną murem. Na budowę przychodziło tak dużo ludzi, że musiałem ciągle otwierać nowe fronty robót. Inaczej ludzie musieliby odejść z kwitkiem – wspomina. Władze próbowały mu szkodzić, np. przez odcięcie ogrzewania na plebanię w środku zimy. Żądały jego przeniesienia w listach do biskupa Tokarczuka i prymasa Wyszyńskiego. Przekonywały, że ten ksiądz jest przyczyną wszelkiego zła. I że gdyby Kościół go usunął z placówki, współpraca władz i Kościoła w Stalowej Woli rozkwitłaby. W czasie jego kazań w tłumie zwykle stał tajniak z kanciastym magnetofonem pod pachą. – Władze próbowały go też zastraszyć przez groźby, głuche telefony, anonimy rozprowadzane wśród jego parafian. To pewnie bolesne, bo jak człowiek może się bronić przed anonimami? – mówi ks. Stanaszek.

Ucieczka pod ziemią
– Czuliśmy, że ten system wkrótce upadnie, bo jest oparty na absurdzie. Im był słabszy, tym bardziej agresywny, ale było pewne, że to jego ostatnie podrygi – mówi dzisiaj biskup. Ks. Stanaszek uważa, że mimo sieci tajnych współpracowników, esbecy o wielu działaniach proboszcza nie mieli pojęcia. Nie wiedzieli, że zbudował z parafianami przejście podziemne między domem katechetycznym a kościołem. – No tak, budowaliśmy je, nauczeni doświadczeniem stanu wojennego – śmieje się dziś bp Frankowski. – Gdyby je wykończyć, mogłoby służyć jako schron przeciwatomowy. Ma nawet czerpnię powietrza, więc przez dwa tygodnie można by tam oddychać nieskażonym powietrzem... To przejście przydało się w 1988 roku – wspomina. Było to w sierpniu. Ks. Frankowski pozwolił spotkać się w domu katechetycznym tworzącemu się komitetowi strajkowemu hutników. Nagle dom został otoczony przez tłum milicjantów. – Było ich mnóstwo, może nawet pięciuset. Poleciałem do obradujących i wyprowadziłem ich pod butami milicjantów do kościoła. Akurat trwała Msza św. Kiedy się skończyła, ludzie z komitetu wmieszali się w tłum i uciekli. A huta podjęła strajk – wspomina biskup.

Hutnicy wspominają do dziś Mszę, którą ks. Frankowski odprawił dla nich przy bramie zakładu. Mężczyźni mieli wtedy łzy w oczach. – Mówią, że dzięki kazaniu ks. Frankowskiego pękła w nich bariera strachu. Wzmocniło ich to do walki, która została wygrana – mówi ks. Stanaszek. – Czy nie bał się ks. biskup śmierci? Inni niepokorni księża, jak Suchowolec, Zych, Niedzielak, zginęli – pytamy dzisiaj. – Oswoiłem się z tym. Jeśli nawet prości ludzie, którzy mieli rodziny, narażali się, to co my, księża, mieliśmy do stracenia? Ludzie nam zaufali – zapala się. – Wie pan, mnie zresztą w dzieciństwie gestapowcy już trzymali razem z rodzicami pod murem. Pewien nieprzyjazny rodak doniósł gestapo, że mój ojciec, kolejarz, ma broń i radio. W ostatniej chwili wstawił się za nami jakiś Niemiec i przekonał gestapowców, że ojciec jest niewinny. Puścili nas. Wtedy zaczęło się moje życie na kredyt. Miałem to wpojone od dzieciństwa: po co się boisz, skoro żyjesz na kredyt? – śmieje się bp Frankowski.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.