Ta szkoła tańczy

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 05/2008

publikacja 05.02.2008 13:57

Szkoła z duszą – Szkoła katolicka to taka, do której chodzą dzieci wierne – mówi o swojej podstawówce Tomek Górny z III a. – Takie, które wierzą w Boga i nie łamią przykazań.

Ta szkoła tańczy fot. Henryk Przondziono

No i prowadzi ją ksiądz dyrektor – wypunktowuje „katolickość” Wiktoria Jakubek z tej samej klasy. – A w święta chodzimy na Msze, także za zmarłych – przekrzykuje ich Olga Pęgiel. – No i naszym patronem jest św. Wincenty Pallotti, tam stoi jego pomnik – pokazuje Arek Sobczyk. – Religii mamy dwie godziny i stopień z niej liczy się do średniej – uzupełnia Ania Romuzga z VI klasy.

Trwa długa przerwa w publicznej katolickiej podstawówce na osiedlu Krakowiaków w Krakowie-Nowej Hucie. Adrian i Konrad, zamiast ganiać, popisują się tańcem (jutro zademonstrują go na dyskotece). Moi rozmówcy ze słynnej III a, mogącej występować w roli rzecznika szkoły (– Proszę przyjść do nas, sala 33 – zapraszają), też ustawiają się w parach i pokazują, jak się tańczy walca angielskiego. Dziewczyny narzekają, że chłopców jest za mało. Bo w szkole na każdym poziomie jest klasa taneczna, a oprócz tego działa klub taneczny. – A co wam się tu nie podoba? – pytam, żeby było coś dla równowagi. – Obiady... – mówi ktoś. – Ale dzisiaj jest kotlet de volaille... – Nie lubię, jak koledzy się przepychają, żeby dostać drugie danie – skarży się Kuba Pinkus.

130 okien
Osiedle powstało tu w 1958 r., pallotynów do zamieszkania na nim zaprosił kard. Macharski 9 lat temu. Zbudowali dom zakonny i kościół pw. Matki Bożej Pocieszenia. Dzisiejszy dyrektor szkoły ks. Marek Ostapiszyn SAC („Człowiek roku 2005” Gazety Krakowskiej) od razu zaczął prowadzić dla dzieci niekonwencjonalne Msze o 13.00 w niedzielę. Rozmowy, osobiste błogosławieństwo dla każdego. – Zaczęło się coś dziać, ksiądz był z wiernymi, nie tylko wychodził z kamienną twarzą – wspominają rodzice. 4 lata temu to oni wyszli z inicjatywą, żeby samorząd oddał szkołę pallotynom. Zakonnicy zwołali radę pedagogiczną, rozmawiali z rodzicami. Testy wypadły pozytywnie i 1 września 2004 ruszyła nowa podstawówka katolicka w starym budynku szkolnym.

Jej nowym opiekunem na 50 lat stał się Dom Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego, czyli ojcowie pallotyni. Kontrolę nad szkołą sprawuje rektor Domu w Krakowie ks. Józef Gwozdowski SAC, a nad realizacją programu – kuratorium. Szkoła pozostała publiczna, więc otrzymuje pieniądze z budżetu samorządu, tak jak podobne placówki świeckie. Nie trzeba płacić czesnego. Tyle że „organem prowadzącym” jest dom zakonny, więc musieli zatrudnić swoją księgową. – Środki, które dostaję, wystarczają na bieżące potrzeby szkolne – mówi ks. dyrektor. Ponieważ nie są szkołą samorządową, mogą pozyskiwać sponsorów. Dzięki ich wsparciu udało się wymienić 130 z ponad 200 wypadających przy otwarciu okien. Ale ks. dyrektor marzy o sali gimnastycznej z prawdziwego zdarzenia. I uruchomieniu gimnazjum oraz liceum. Samorządowi już spodobał się ten pomysł.

Blisko teatru
Szkoła stoi 5 minut od kościoła. Tam dzieci chodzą na Msze z okazji świąt. Jak chcą, to rano, w ramach lekcji, o 8.00, albo po południu z rodzicami. Kilka ulic dalej stoi Teatr Ludowy. Tam nauczyciele chodzą wypożyczać stroje i charakteryzować się do roli w przedstawieniach, które przygotowują dla dzieci w „prezencie” na Dzień Edukacji Narodowej. Wymyśliła je i reżyseruje informatyk Dominika Guzik, która lubi grać czarne charaktery. W tym roku w spektaklu „O Kasi, co zgubiła gąski” kreowała czarownicę. Ks. dyrektor zagrał skrzata, nikt nie mógł go poznać. Ks. rektor Gwozdowski – górala i specjalnie jechał do Białki Tatrzańskiej pożyczyć strój i uczyć się tańca góralskiego. – To ewenement – mówi wizytator Krystyna Nowak. A dzieci bawią się z nauczycielami.

Piotr Piecha, aktor teatru, ojciec jednego z uczniów, pomaga w szkolnych projektach teatralnych, a na inauguracji roku grał w szkolnym przedstawieniu rolę św. Wincentego Pallottiego. Inni ojcowie też się skrzyknęli i przygotowali występy kolędowe w kościele. Ewa Rausch-Munnich, od 20 lat szefowa kółka teatralnego, omawia punkty jutrzejszej dyskoteki, na której będzie didżejem. – Będą teledyski, ich własne prezentacje tańców do Majorki, Rubika – streszcza program. Bo ks. Ostapiszyn stawia na ścisłą współpracę z nauczycielami i rodzicami. To oni, oprócz uczniów, tworzą szkołę. Stara kadra podpisała nowe umowy o pracę. Powoli zmieniło się kilkunastu nauczycieli. – Musimy współgrać – mówi. I wymienia panie Grabowską i Kurzyk, wicedyrektorki, bez których nic by nie zrobił.

Pluszak i tango
Kiedy idziemy korytarzem, dzieci same podają ks. dyrektorowi rękę na powitanie i zagadują. – Zna każdego – mówi Manuela Płowaś z IV b. – Jak ktoś ma urodziny, to idzie do księdza i wybiera sobie śmieszną kartkę na prezent. Teraz jedzie z uczniami na ferie. – Chcemy zrozumieć każdego z nich – wyjaśnia ksiądz. Przyznaje, że fascynuje go towarzyszenie młodym w odkrywaniu świata. I już są sukcesy. Dzieci przychodzą do nauczycieli nie skarżyć, ale radzić się. – Zależy mi, żeby miały to zakodowane. Zwykle dziecko biegnie z problemem do mamy, dobrze, żeby zwracało się o pomoc też do nas. Pyta ich o stopnie i każe się poinformować, jak poszła klasówka. Kiedy Magda miała kontuzję na WF-ie, pojechał do niej z pluszakiem do szpitala. Wie, że niektórzy zapracowani rodzice wrzucają dzieci do szkolnej świetlicy jak do przechowalni. Dlatego postanowił, że będzie działała od 6.30 do 17.00, z urozmaiconym programem zajęć.

Kiedyś rodzice zapomnieli odebrać jednego malucha. Odwiózł go do domu i czekał z nim pod drzwiami. Bo uczeń jest tu w centrum uwagi. – Indywidualizujemy pracę z tymi, którzy nie potrafią nadążyć i z bardzo zdolnymi – mówi. – Tu jest fajnie, bo nikt mnie nie przezywa, nie zaczepia – zwierza się Manuela Płowaś. – I wszyscy tu tańczą.

Ania Romuzga, która dojeżdża z odległej o 14 km Woli Luborzyckiej, w zeszłym roku na krakowskim Rynku zdobyła pierwsze miejsce w konkursie tańca towarzyskiego. A Tomek Górny jest w tej konkurencji wicemistrzem Małopolski. Na 425 uczniów, nie tylko na lekcjach, tańczy ponad połowa. – Najpierw przechodzą przesłuchanie, gdzie sprawdzamy ich predyspozycje – opowiada „pani” od nauczania zintegrowanego, Anna Szczurek-Kopta. – Cieszę się, że wyładowują energię w sposób twórczy – uśmiecha się Beata Marszałek, instruktorka tańca (uwielbia tańczyć rumbę).

Niezainteresowani tańcem mogą skorzystać z innych kółek – informatycznego, językowego, muzycznego, nauki gry na instrumentach, śpiewu, redagują gazetkę. – W tym wieku dzieci wolą się bawić niż uczyć – mówi ks. dyrektor, któremu dobrze wychodzi walc angielski. – Dlatego im więcej zajęć, które je elektryzują, tym chętniej tu przychodzą i chętniej się uczą.

Nie ma idealnej szkoły
– Myślenie, że szkoła katolicka to ciągłe modlitwy, rekolekcje, chodzenie do kaplicy to błąd – mówi ks. dyrektor. – Modlą się tylko na religii. I nie mają prawa się na niej nudzić. Wtedy powstaje baza ich wiedzy religijnej. Pod tym względem niewiele się zmieniło od czasów, kiedy wcześniej przez 5 lat był tu katechetą. Rekolekcje wielkopostne też były wielofazowe, w kościele i szkole. Za to teraz hucznie obchodzą święto patrona. Wczoraj była loteria św. Pallottiego, quizy, turnieje. – Dzieci, które więcej wygrały, dzieliły się z tymi, którym się nie udało, to też katolickie zachowanie – opowiada. – Katolickość ma być w nas. To nie muszą być sztywne ramy praktyk religijnych, trzeba stworzyć atmosferę, w której da się podprowadzić dziecko do Boga. Kiedy rodzice przychodzą zapisywać tu dzieci, szukają szkoły idealnej. Narzekają, że na ich pociechy czyhają narkotyki, alkohol, ale w szkole katolickiej będzie bezpieczniej. – Nie miejcie państwo złudzeń – mówi im ks. dyrektor. – W naszej szkole dzieci są takie same jak w innych. I mają te same problemy. Tylko rozwiązujemy je po katolicku, opierając się na Dekalogu.

Oczywiście przy przyjęciu dziecka rodzice muszą zaakceptować charakter szkoły. Czasem przychodzą do ks. dyrektora z pretensjami: „Mój syn się pobił, jak to tutaj możliwe?”. Dopiero po rozmowie matka przyznaje: „Sama mam z nim problemy, co robić?”. Kontakt z rodzicami to podstawa. W każdą środę po południu czekają na nich nauczyciele. – Nie ma złotego środka na szkołę – podkreśla ks. dyrektor. – To twór dynamiczny, podlega zmianom. Na wychowanie potrzeba czasu, to proces. Ale już teraz mu miło, kiedy rodzice mówią, że dziecko w sobotę chce iść do szkoły.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.