Niebezpieczne in vitro

Szymon Babuchowski

|

GN 04/2008

publikacja 24.01.2008 09:43

O negatywnych skutkach zapłodnienia pozaustrojowego i leczeniu niepłodności z prof. Bogdanem Chazanem* rozmawia Szymon Babuchowski

Niebezpieczne in vitro Ryzyko ciąży pozamacicznej rośnie przy in vitro o ponad 75 procent! - mówi profesor Chazan fot. TOMASZ GOłĄB

Szymon Babuchowski: Media podały niedawno, że po 30 latach stosowania procedur in vitro, połowa dzieci poczętych tą metodą ma obecnie mniej niż 5 lat. Z czego to wynika?
prof. Bogdan Chazan: – Z tego, że gwałtowny rozwój technik in vitro ma miejsce właśnie w ostatnich latach. Każdego roku rośnie liczba tych dzieci. To piramida, która ma coraz szerszą podstawę.

Jak wytłumaczyć ten wzrost popularności in vitro? Czy to tylko kwestia rozwoju technologii?
– To sprawa dość skomplikowana. Małżeństwa coraz częściej decydują się na posiadanie dziecka w późniejszym wieku, co powoduje, że narastają trudności. To, co byłoby łatwe w 20. i 25. roku życia, staje się trudniejsze w 30. i 40. roku. Ci nieco starsi małżonkowie, bombardowani wiadomościami o zaburzeniach płodności w późniejszym okresie życia, skłonni są uważać, że mają niewielkie szanse, by począć normalnie dziecko.

A tak nie jest?
– Mają szanse mniejsze, ale w dalszym ciągu ogromne. Kolejna sprawa to bezkrytyczna wiara w technikę, która ma załatwić wszystko. I oczywiście pragnienie dziecka, stygmatyzacja niepłodnością, wrażenie porażki życiowej, chęć poczęcia tego dziecka tak szybko jak to możliwe. Mechanizm, znany z psychologii: jeżeli kobieta traci dziecko wskutek poronienia czy nieszczęśliwego wypadku, to chce tę stratę szybko zrekompensować. Jest gotowa zachodzić w ciążę nieomal na drugi dzień. Poza tym skłonni jesteśmy uważać niepłodność za zjawisko zero-jedynkowe: albo para jest płodna, albo nie jest. Tymczasem zwykle jest to w większym lub mniejszym stopniu ograniczenie zdolności poczęcia dzieci, zarówno ze strony mężczyzny, jak i kobiety. 10 proc. płodnych par po roku pożycia „bez zabezpieczeń” nie spodziewa się dziecka, a po dwóch latach dotyczy to 5 procent par. To wcale nie przekreśla ich zdolności poczęcia. Trzeba też dodać, że in vitro jest źródłem niemałych dochodów dla pewnej grupy lekarzy czy laborantów.

Czy dzieci poczęte metodą in vitro chorują częściej?
– Tak. Jest kilka przyczyn tego faktu. Leki wywołujące owulację w sposób sztuczny przyśpieszają dojrzewanie komórki jajowej. Także przebywanie dziecka w pożywce w czasie pierwszych 3–5 dni jest bardzo niekorzystne. Warunki, które panują w probówce czy na płytce, w żadnym razie nie są doskonałą imitacją tych, jakie zarodek napotyka w jajowodzie matki. To powoduje, że dużo zarodków obumiera, a u wielu zachodzą zaburzenia epigenetyczne. Z tym wiąże się zwiększone ryzyko nowotworów u dzieci i nieprawidłowy rozwój. Te dzieci mają zwykle mniejszą masę urodzeniową, a w późniejszym okresie – jak pokazują badania – również są mniejsze. Niektóre zespoły wad wrodzonych, jak zespół Angelmana czy zespół Beckwitha i Wiedemanna, pojawiają się dużo częściej u dzieci poczętych in vitro.

Statystyki na ten temat nie są powszechnie znane…
– To dlatego, że bardzo trudno jest określić, które dzieci są poczęte in vitro, a które nie. Kobiety podczas ciąży i porodu zwykle przyznają się do tego. Częściej też proszą o cięcie cesarskie, być może dlatego, że ich oczekiwanie wiąże się z większym cierpieniem. Ale kiedy już dziecko się rodzi, ten ślad po in vitro jest skrzętnie zamazywany.

W dokumentach dziecka nie pozostaje żaden ślad?
– Nie. W związku z tym lekarze, którzy chcieliby przebadać różnicę między dziećmi poczętymi w sposób naturalny i metodą in vitro, natrafiają na barierę w postaci braku informacji. Badania dokonywane są na niewielkich populacjach i tylko w niektórych krajach. To niewątpliwie będzie rzutowało także na naszą wiedzę na temat przyszłego rozwoju tych dzieci, już jako osób dorosłych. Ich podatność na choroby, czas trwania życia, płodność – wszystko to będzie w dużym stopniu niewiadomą. Choć już teraz wiemy np., że dzieci, które rodzą się z małą masą ciała, w późniejszej fazie życia częściej chorują na nadciśnienie, zespół metaboliczny, cukrzycę.

A czy wiadomo coś na temat wpływu metody in vitro na psychikę dziecka?
– To też jest dość skomplikowane. Jeżeli dostrzegamy różnicę w częstości nowotworów mózgu, możemy z dużym prawdopodobieństwem domniemywać, że również zmiany czynnościowe w mózgu się pojawiają. Natomiast trudno powiedzieć, na ile zachowania dzieci poczętych in vitro mogą wynikać z trudnych warunków bytowania zarodka w pierwszych dniach życia, a na ile jest to np. wpływ rodziców, którzy w związku ze swoim doświadczeniem są nadmiernie opiekuńczy i przerzucają swój lęk na dziecko. To sprawa dla psychologów.

Czy kobiety, które poddały się takiemu zapłodnieniu, często odczuwają jego negatywne skutki?
– Odnotowuje się zaburzenia emocjonalne u tych kobiet, zwłaszcza w przypadkach, gdy zapłodnienie okazało się nieskuteczne. Pokazały to badania prowadzone na Uniwersytecie Harwardzkim. Dalej u około 2 proc. kobiet występuje ciężka postać zespołu hiperstymulacji. Polega to na pojawieniu się najpierw licznych torbieli jajników. W cięższej postaci pojawia się płyn w otrzewnej, w opłucnej, w osierdziu. W drastycznej postaci mogą wystąpić zaburzenia układu krążenia i doprowadzić nawet do śmierci kobiety. Poza tym niektóre leki, podawane przed stymulacją jajników, mogą powodować depresję, utratę pamięci, choroby wątroby, bóle mięśni stawów, osteoporozę. Ryzyko ciąży pozamacicznej rośnie przy in vitro o ponad 75 procent! Więcej jest też cięć cesarskich.

Co się dzieje z „nadprogramowymi” zarodkami, powstałymi podczas procedury in vitro?
– Oficjalnie czekają na następną próbę zapłodnienia, ale powiedzmy sobie szczerze: niewiele z nich zostanie użytych do następnej próby zapłodnienia in vitro u tej samej kobiety, a tzw. adopcja, kiedy niepłodnej kobiecie wszczepia się zarodek pochodzący od innej pary, dotyczy pojedynczych zarodków z wielu setek tysięcy zamrożonych. Znamy historię sprzed kilku lat, kiedy zamrażalnik z zarodkami wędrował po Polsce i nikt nie chciał się do niego przyznać… Mówienie, że podczas in vitro nie niszczy się zarodków, jest zamazywaniem problemu. Zarodki po pewnym czasie tracą swoją biologiczną wartość.

Jaka jest alternatywa dla osób, u których stwierdzono niepłodność?
– Przede wszystkim należałoby się trochę opamiętać i przyjąć do wiadomości, że nasze społeczeństwo jest zróżnicowane. Niektórzy akceptują in vitro jako sposób postępowania, ale jest niemała grupa lekarzy i pacjentów, którzy się na to nie zgadzają, i ta grupa coś powinna otrzymać. Nie jest czymś właściwym, jeżeli lekarz po rozpoznaniu niepłodności kieruje od razu pacjentkę do zapłodnienia pozaustrojowego. Akurat wczoraj przyszła do mnie kobieta, która przez rok nie mogła zajść w ciążę. Okazało się, że lekarz nie zadbał nawet o sprawdzenie drożności jajowodów, tylko od razu kierował ją na in vitro. Nie wykonuje się dokładnych, kompleksowych badań mężczyzny i kobiety, nie mówi się tym parom nic o ryzyku takiego zapłodnienia ani o możliwościach pomocy bez zastosowania in vitro. A takie możliwości istnieją. Medycyna poszła naprzód, są nowe metody diagnostyki i leczenia hormonalnego, operacyjnego. Naprzeciw problemom tych par wychodzi NaProTechnologia.

Co to takiego?
– To kompleksowy sposób podejścia do pary niepłodnej, która nie myśli o zapłodnieniu pozaustrojowym i nie akceptuje tego, a jednocześnie marzy o posiadaniu dziecka. System NaPro opiera się na zasadzie troski o płodność. Nie podaje się tu środków hamujących płodność, ale osią postępowania jest cykl miesięczny kobiety. I wokół tego naturalnego cyklu ogniskuje się postępowanie diagnostyczne i lecznicze, oparte na najnowszych zdobyczach wiedzy i technologii medycznej. Nie ulegajmy więc modzie, czy nawet poprawności politycznej, mówiąc wyłącznie o in vitro, skoro medycyna idzie naprzód także w innych dziedzinach.

* Prof. Bogdan Chazan – ginekolog położnik, pracuje w Szpitalu Świętej Rodziny w Warszawie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.