150 kilometrów do spowiedzi

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 51/2007

publikacja 27.12.2007 20:57

W Charkowie urzekł mnie odradzający się Kościół katolicki, przypominający wspólnoty pierwszych chrześcijan.

150 kilometrów do spowiedzi W Charkowie urzekł mnie odradzający się Kościół katolicki, przypominający wspólnoty pierwszych chrześcijan.

Na polonistyce Naro-dowego Uniwersytetu Pedagogicznego im. Hryhorija Skoworody mam „swoją” biblioteczkę. Po moim artykule sprzed pięciu lat zaczęły tam bowiem napływać z Polski potrzebne studentom książki. Serhij Wakulenko, założyciel wydziału i wykładowca, kolejną ich partię dostał... kilka dni temu. – Takie wydziały jak w Charkowie, Dniepropietrowsku, Połtawie to inicjatywa półprywatna, dzieło zapaleńców – mówi. Studiują tam Ukraińcy bez polskich korzeni.

– Naszemu państwu powinno zależeć na rozwoju tego kierunku – dodaje. Do Charkowa, miasta 37 uniwersytetów, przyjeżdżają studenci z całego świata, no, może wyłączając Europę Zachodnią. Są tu nawet młodzi z Ameryki, bo studia kosztują mniej. Za czasów sowieckich państwo fundowało stypendia Afrykanom. Wielu z nich zostało, związali się z Ukrainkami. Dziś tworzą żywe wspólnoty katolickie w tym ogromnym, liczącym 1,5 mln mieszkańców mieście, położonym we wschodniej Ukrainie.

– Na Msze o czternastej i siedemnastej przychodzą sami czarni – opowiada ks. Maciej Kuczak CM, proboszcz kościoła oo. misjonarzy św. Wincentego ŕ Paulo. – Kościół to dla nich fundament, powrót do dzieciństwa, kawałek afrykańskiej ziemi. Niemała jest też diaspora Wietnamczyków pracujących na „Barabanie” – pobliskim bazarze. W katedrze raz w miesiącu odprawiane są Msze w ich języku.
– Do polskiego pochodzenia przyznaje się 14 700 ludzi, po polsku mówi około tysiąca – informuje konsul Grzegorz Soroczyński. Na Msze do charkowskiej katedry przychodzi kilkudziesięciu. – Tu myślimy o Kościele powszechnym, a nie tylko polskim – mówi nowy biskup koadiutor diecezji charkowsko-zaporoskiej ks. Marian Buczek, Polak od 16 lat pracujący na Wschodzie, od listopada w Charkowie.

Duch w katedrze
– Jaki to biskup bez kurii i kanclerz bez kancelarii? – śmieje się towarzyszący mu kanclerz ks. Bronisław Bucki. Razem mają stworzyć struktury kurii i duszpasterstwa. Mieszkają w maleńkich pokoikach w domku przy katedrze. Zagrzybiona salka na dole służy „do wszystkiego”. Najpierw trzeba było zadbać o świątynię. – Przez 70 lat na tych terenach nie było ani jednego kościoła katolickiego – mówi biskup. Po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w 1991 coś ruszyło. I choć świątyń nadal niewiele, sami wierni tworzą żywy Kościół.

– Trzeba było znaleźć dla siebie jakiś sens, rozwijać osobowość – zwierza się Gieorgij Kurtasow, Ukrainiec, 23-letni student weterynarii. – W Kościele katolickim jest duch. Nie wszędzie, bo to też od księdza zależy, on daje ludziom Pana. Ale i od każdego dużo zależy. Jest takie ukraińskie przysłowie: „Boże pomoży, a ty rab nie leży” (Bóg pomoże, ale i ty niewolniku nie odpoczywaj).

W 30-tysięcznej Merefie pod Charkowem raz w miesiącu z 20 młodymi spotykają się na całonocnym czuwaniu. Korporał i Najświętszy Sakrament stoją wtedy na księdze z ich intencjami. Gieorgij przyjął chrzest 7 lat temu: – Przyszła rodzina, przyjaciele, i zobaczyli, że nie ma tu granicy między księżmi a ludźmi prostymi, nie tak jak w prawosławiu. Msze św. to była dla nich absolutna nowość. Sami o nie walczyli. W latach 30. charkowską katedrę zamieniono na obwodowy urząd kontroli filmów zagranicznych.

Pościnano krzyże, wbudowano trzy piętra, koło ołtarza postawiono ubikacje. Matka Boża z katedry pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP powędrowała na śmietnik. Ktoś przeniósł stamtąd figurę na grób rodzinny. A ktoś inny, zachwycony urodą kobiety wykonanej z jednego kawałka marmuru, zabrał ją do Akademii Sztuk Pięknych. Studenci uczyli się na niej malowania postaci i... gasili na figurze niedopałki. Tylko ona wróciła do odbudowanego kościoła i dziś stoi w głównym ołtarzu.

Msza na schodach
Inicjatywa odzyskania świątyni wyszła od grupki pań, z pochodzenia Polek. – W tym chramie ja była ochrzczona – opowiada Jelena Kowalenko, emerytowana lekarka derchaczowskiego szpitala, dziś członkini chóru i jedna z założycielek Domu Polskiego. Razem z Wierą Rostiakową i jej siostrą Galiną Pieńkowską chodziły po domach i zebrały 20 podpisów, żeby zwrócono im świątynię. Większość z nich przesiedlono tu spod Grodna. – Taka krzywda, że nas z rodziną rozdzielili, że na mapie kraje przekrojone – żałuje Janina Kuratnik. – Naszego ojca, Polaka, rozstrielali w Domie Polskim w 1938 – mówi pani Wiera. – Teraz my chcieli powalczyć o swoje. Poszli my do Rejkomu (Rejonowego Komitetu Partii) z pismem. „Po co wam to?” – pytali.

Radnym Charkowa był wtedy Aleksander Hołownia, dziś też śpiewający w chórze. – Głosowałem, żeby oddać katolikom kościół – wspomina. – Byłem ateistą, komsomolcem, dzieckiem swojego czasu. Ale znalazłem prawdę… wciąż do niej się zbliżam – poprawia się. Krąży opowieść, że kiedy dyrektor urzędu kontroli kinematografii opuszczał świątynię, zabrał stąd drzwi do swojej budującej się daczy. Ta dacza spłonęła, tylko one ocalały. Oddał je, prosząc, żeby zdjąć z niego... klątwę.

Pierwszą Mszę na schodach katedry przy ul. Gogola odprawił 7 stycznia 1991 ks. Jerzy Zimiński. – Na schodach stał ołtarzyk, obok ksiądz i dwóch kleryków z Kijowa. Msza była po polsku, a ludzie nie wiedzieli, jak się zachowywać – wspomina Irina Wołowicka, Ukrainka, wnuczka Żydów, córka ateistów. – Ksiądz mówił: „Pan z wami”, wierni odpowiadali „Z nami, z nami”. Potem, na święto Paschy, ksiądz śpiewał „Alleluja”, a wszyscy stali smutni. „Cieszcie się, Jezus zmartwychwstał!” – zachęcał i kazał im powtarzać 20 razy „Alleluja”. Irina miała wtedy 22 lata.

– Stojąc między księdzem a ulicą, zdecydowałam, że chcę przyjąć chrzest – wspomina. – Z ks. Jerzym z ruin taką piękność wznieśliśmy – pokazuje katedrę pani Wiera. – 16 liet tu pracował. A Galina Tiszczenko, Ukrainka, uznana malarka, zajęła się malowaniem fresków. – Teraz mam 71 lat, ale wtedy jeszcze skakałam po rusztowaniach – śmieje się. Za czasów sowieckich chodziła do cerkwi, bo nie było gdzie. – Ale los sprawił, że się odnalazłam w wierze po babci, co przyjechała z Rzymu. Mąż artystki, też malarz, pomagał w malowaniu katedry i dał jej twarz aniołowi z prawej strony ołtarza. – Pani Galina jak żywa – mówi bp Buczek.

Jak akumulator
To cud, że zwrócono katedrę. Tutaj kapłani latami załatwiają pozwolenie na budowę kościołów. – Jak prosimy o wybrane miejsce, zaraz stawiają tam market albo stację benzynową – opowiada Jan Piszczyk, obecny proboszcz katedry, który odbudowywał jedną z dwóch świątyń zachowanych spośród 29 w Zagłębiu Donbas. Do odległego o 80 km od Charkowa Biełgorodu kapłan przyjeżdża tylko raz na trzy miesiące. To blisko, ale dojazd utrudnia kilkugodzinne czekanie na granicy z Rosją. Do katedry przychodzą też nieochrzczeni i zamiast przyjmować Komunię, dają znak, żeby ksiądz im pobłogosławił. Czasem, ze względów technicznych, spowiedź bywa ekspresowa.

– W tym roku, w Wielki Czwartek, jakaś starsza pani podeszła do komunii z płaczem. „Spóźniłam się do spowiedzi, jechałam 150 km” – wyjaśniła księdzu. „A żałujesz za grzechy?” – zapytał. „Z całego serca” – odpowiedziała i dostała Najświętszy Sakrament. W niedzielę na kazaniu bp Buczek zwraca uwagę, że mało jest wiernych ze średniego pokolenia: „Tak jak kiedyś Pan z kamieni powoływał synów Abrahama, tak i dziś was wskrzesi”. Ci, którzy przyszli, są szczęśliwi, przeżywają wielkie święto.

– Jakaś 92-letnia pani dziękowała mi ze łzami w oczach za liturgię – dzieli się dwutygodniowymi doświadczeniami ks. Bucki. – To nasza wypłakana Msza polska – mówi mi Krystyna Gubokaja. – Ty widzisz, jaka ona ładna. Ta godzinka po polsku to dla nas jak akumulator do samochodu. Ty z Katowic? – pyta. – Pozdrów tam mojego brata, Staszka Kiewrę. U mienia tu syn Wiktor, a w Polsce córeczka Irena. Ja wyszła za Ukraińca, ale już pomarł, wieczny pokój jemu. Przy wyjściu z katedry licząca 4,5 tys. książek parafialna biblioteka. – Raz na miesiąc wypożyczam jakąś książkę – mówi Natalia Stepurska, dentystka, po matce lwowianka. Pani Allie Kamczatnej i s. Terezji pomaga tu Wiera Bielińska, Ukrainka. – Wiera to po polsku wiara – uśmiecha się. Na Mszy była też Bronisława Pirowicz-Misina. – Pracowałam szatniarką w klinice i całe życie starałam się uśmiechać, żeby przychodzącym do nas było trochę lżej – mówi.

Małgosia i dziewice
Małgorzatę Nowakowską nazywają apostołką ludzi biznesu w Charkowie. Przyjechała przed trzema laty. W Otwocku była prezesem dobrze prosperującej niemieckiej firmy dekarskiej. – Przeszkoliłam w kraju 3 tys. dekarzy – mówi. – Niczego mi nie brakowało. Ale proboszcz namówił mnie na rekolekcje ignacjańskie. U salwatorianów w Krakowie zrozumiałam, że muszę zostawić to, co mam. Przyjechała do Charkowa. Nikt nie miał dla niej czasu, a ss. franciszkanki zostawiły ją z kroniką katedralną. Wzruszyła ją historia tych ludzi. – Pani Małgosiu, tu przyjechała rodzina z całkiem małymi dziećmi i się nie bała – powiedziała jej znienacka s. przełożona. Wróciła, spakowała synów, Fryderyka i Patryka, i otwarła przedstawicielstwo swojej firmy na Ukrainie. Dziś jej chłopcy mają 12 i 13 lat. – Tu nie ma religii w szkołach, ale etyka – mówi. – Najpierw wstydzili się, że są katolikami. Teraz imponują kolegom tym, że służą do Mszy.

Małgosia buduje dom. Razem z nią mieszkają tam dwie dziewice konsekrowane: Irina i Violetta. Chciały iść do zakonu, ale po rozmowie z bp. Popławskim postanowiły służyć Bogu, zostając „w świecie”. Złożyły tylko śluby czystości. Irina to ta, która nawróciła się na schodach katedry. Uczy matematyki, kiedyś była zawodową siatkarką. Jej nawrócenie zaczęło się w Poznaniu, na obozie sportowym. Tam poznała Izę, też niewierzącą. – My z wyższym wykształceniem wiedziałyśmy, że Boga nie ma – opowiada. Ale koleżanka zaczęła chodzić do kościoła, poznała ją z ks. Rafałem Pierzchałą. Zamiast listownie odpowiadać na jej pytania o Boga, odpisywał jej w zeszycie. Dostała go po latach. Przed pięcioma laty złożyła śluby czystości. Razem z nią dziewicą została Violetta Slisz, po tacie Polka, po mamie – Rosjanka, zootechnik. Wydają pismo katolickie „Słowo wśród nas”. Razem z Małgosią pomagają dziewczętom z problemami. Na piętrze domu mają kaplicę.

Małgosia wiezie mnie do dzielnicy akademickiej, Aleksiejówki. Tu wznoszą kościół marianie. Po murach klasztoru i centrum akademickiego oprowadza nas ks. Antoni Rudnoj. – W bloku naprzeciw mieszkają ss. eucharystki, śmiejemy się, że to klasztor – pokazuje Małgosia. Potem jedziemy do kaplicy marianów. Ks. Antoni częstuje chlebem z pysznym miodem. – Na Pasterkę przyjdzie tu może 40 osób – mówi. – A ilu księży tu pracuje? – pytam. – Półtora – śmieje się. – Czasem przyjeżdża chory kolega, chodzi na rehabilitację. W radiu zapowiadają srogie, grudniowe mrozy. S. Margarita, Rosjanka, zapala świece wokół ołtarza. Nowo narodzonemu Jezuskowi będzie tu ciepło.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.