Dziecko w szkle

ks. Artur Stopka

|

GN 49/2007

publikacja 05.12.2007 11:07

Powoływanie człowieka do życia metodą in vitro jest grzechem.

Dziecko w szkle Zapłodnienie pozaustrojowe nie jest metodą leczenia niepłodności. To raczej produkcja ludzi w warunkach laboratoryjnych. EAST NEWS/PHANIE

Kiedy rok temu zapytano ówczesnego ministra zdrowia Zbigniewa Religę, czy zamierza z publicznych pieniędzy finansować pozaustrojowe zapładnianie, odpowiedział: „Jeśli miałbym wybierać, czy płacić za reanimację młodego człowieka, czy za realizację metody in vitro, to opowiedziałbym się za ratowaniem życia”. To nie jest żadna deklaracja ideowa. To chłodna kalkulacja, wynikająca ze świadomości, jakie są zadania służby zdrowia i jak dużo pieniędzy brakuje, aby mogła je dobrze wypełniać.

Po zmianie rządu pieniędzy na służbę zdrowia nie przybyło. Tym bardziej więc zaskoczyła deklaracja złożona przez nową minister zdrowia Ewę Kopacz, że chce finansować z budżetu zapładnianie in vitro. Deklaracja tym dziwniejsza, że metoda in vitro jest sprzeczna z nauką Kościoła, jej stosowanie jest grzechem, a pani minister w swoich wypowiedziach podkresla, że jest „osobą wierzącą i praktykującą katoliczką”. Pytana przez „Gościa” o uzasadnienie, stwierdziła: – Cud powołania nowego życia jest udziałem większości rodzin. Niestety, zdarza się, że wskutek niepłodności jednego z małżonków cud ten nie może zdarzyć się, jak się szacuje, w ponad milionie polskich rodzin. Możliwość pokonania tej biologicznej bariery i zapewnienia radości rodzicielstwa stwarza zapłodnienie pozaustrojowe, zwane potocznie in vitro.

Warta wsparcia?
Jeszcze większe zdumienie wzbudziła wypowiedź premiera Donalda Tuska, który oświadczył: „Problem bezpłodności, o czym być może nie wszyscy wiedzą, jest problemem realnym i dotyczy ponad miliona ludzi w Polsce. Chcemy podjąć, jako rząd i jako koalicja, realne wysiłki na rzecz zwiększenia dzietności” – po czym dodał: „W związku z tym, mimo sceptycyzmu wielu środowisk i takiego ostrożnego sceptycyzmu – używam delikatnych sformułowań – ze strony Kościoła, przeważa opinia o tym, aby metodę in vitro uznać za wartą wsparcia. Taka jest też moja opinia”. Co prawda premier zaznaczył, że na jakiekolwiek decyzje w tej sprawie jest za wcześnie, ale równocześnie powiedział: „Spodziewajcie się państwo działań i konsultacji zmierzających w stronę akceptacji tej metody poprzez już decyzję praktyczną mojego rządu”.

In vitro to po łacinie „w szkle”. Termin ten używany jest zwykle do określania działań laboratoryjnych, polegających na odtwarzaniu poza żywym organizmem zjawisk normalnie zachodzących w komórkach organizmów lub pracy z żywymi komórkami, wyizolowanymi z organizmu macierzystego. Najczęściej jednak kojarzony jest z zapłodnieniem pozaustrojowym, czyli powoływaniem do życia człowieka poza organizmem matki. In vitro często – zwłaszcza przez zwolenników tej metody i praktykujące ją ośrodki – nazywana jest metodą leczenia niepłodności. A czy jest nią w rzeczywistości?

Produkcja dzieci
„Zapłodnienie pozaustrojowe nie jest metodą leczenia niepłodności, jest to metoda obejścia problemu” – nie ma wątpliwości prof. dr hab. Bogdan Chazan, ginekolog położnik, dyrektor Szpitala Ginekologiczno-Położniczego im. Świętej Rodziny w Warszawie, były konsultant krajowy w dziedzinie położnictwa i ginekologii. „Trzeba jasno powiedzieć, że in vitro nie są to metody leczenia niepłodności” – potwierdza ginekolog-położnik Ewa Ślizień-Kuczapska, wieloletnia instruktorka naturalnego planowania rodziny, matka trójki dzieci. „Służą temu, żeby skonstruować, stworzyć człowieka poza łonem matki w warunkach laboratoryjnych, a następnie w postaci embrionalnej wprowadzić go do jej organizmu. To nie ma nic wspólnego z leczeniem. Rodzice po uzyskaniu dziecka nadal są niepłodni” – wyjaśnia.
„To nie jest terapia” – uważa również dr Kazimierz Szałata, filozof moralista z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. „Niepłodność to choroba, a kto to tu jest leczony – mama czy tata?”. Jego zdaniem w metodzie in vitro w procesie produkcyjnym produkujemy dziecko. „Rodzina jest szczęśliwa, boje dostaje, aleto nie jest już dar. Wali się cała koncepcja osoby ludzkiej”. Ojciec Jacek Salij OP, wybitny polski teolog, mówi wprost: „Zapłodnienie in vitro nie oznacza zastąpienia takiej czy innej funkcji organizmu, lecz dawanie życia nowemu człowiekowi”.

Człowiek w zamrażarce
Jednym z najpoważniejszych problemów moralnych, jakie wywołuje stosowanie metody in vitro i na które zwraca uwagę Kościół, jest los zamrożonych zarodków, czyli ludzi. Jedna z polskich klinik wykonujących takie zabiegi w materiałach reklamowych opisuje kolejne etapy zabiegu. Etap trzeci, „embriotransfer”, to: „ocena zarodków, podanie zarodków do jamy macicy pod kontrolą USG, mrożenie zarodków”.
Podczas pierwszego zabiegu wykorzystuje się zwykle jedynie 2–4 z zapłodnionych zarodków, mniej więcej 25 proc. Pozostałe są zamrażane i przechowywane w klinice lub szpitalu na wypadek niepowodzenia za pierwszym razem. I tu zaczyna się problem. Zgodnie z obowiązującymi w Polsce przepisami, zamrożone zarodki wolno przechowywać pięć lat. Przepisy nie mówią jednak, co ma się stać z nimi po upływie dozwolonego okresu przechowywania. Pojawiają się pomysły bezpłatnej „adopcji prenatalnej”, ale również są propozycje sprzedawania gotowych zarodków parom pragnącym mieć dzieci.

Kilka lat temu szok na całym świecie wywołała podjęta w Anglii decyzja o zniszczeniu tysięcy zamrożonych ludzkich zarodków. W kwietniu br. media informowały o Brytyjce, która chciała urodzić dziecko, wykorzystując komórki zapłodnione przez jej byłego partnera. Partner się nie zgadzał, kobieta przegrała sprawę przed Trybunałem w Strasburgu. Zamrożone embriony musiały być zniszczone. Zniszczenie zarodka oznacza zabicie człowieka.

Dziecko się nie należy
Kościół nie ma nic przeciwko leczeniu niepłodności. Jego zdaniem, badania naukowe, które zmierzają do zmniejszenia ludzkiej bezpłodności, zasługują na poparcie, ale pod warunkiem, że – jak stwierdza instrukcja Kongregacji Nauki Wiary „Donum vitae” – będą „służyć osobie ludzkiej, jej niezbywalnym prawom oraz jej prawdziwemu i integralnemu dobru, zgodnie z zamysłem i wolą Boga”. Kościół bardzo mocno podkreśla, że dziecko jest darem, a nie czymś, co się komukolwiek należy. „Największym darem małżeństwa” jest osoba ludzka – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego. – Dziecko nie może być uważane za przedmiot własności, za coś, do czego prowadziłoby uznanie rzekomego »prawa do dziecka«”. Kościół zwraca uwagę, że w tej dziedzinie jedynie dziecko posiada prawdziwe prawa. Jakie? Dziecko ma prawo „być owocem właściwego aktu miłości małżeńskiej rodziców i jako osoba od chwili swego poczęcia mająca również prawo do szacunku”.

Dlatego za moralnie niedopuszczalne uznaje Kościół stosowanie, także przez małżeństwa, technik, które powodują „oddzielenie aktu płciowego od aktu prokreacyjnego”. Dlaczego? Ponieważ akt zapoczątkowujący istnienie dziecka przestaje być aktem, w którym dwie osoby oddają się sobie nawzajem. „Oddaje on życie i tożsamość embrionów w ręce lekarzy i biologów, wprowadza panowanie techniki nad pochodzeniem i przeznaczeniem osoby ludzkiej. Tego rodzaju panowanie samo w sobie sprzeciwia się godności i równości, które winny być uznawane zarówno w rodzicach, jak i w dzieciach” – wyjaśnia instrukcja „Donum vitae”. Ojciec Salij zwraca uwagę: „Stosując technikę zapłodnienia in vitro, przywłaszczamy sobie taką władzę nad czyimś losem, do jakiej żaden człowiek nie ma uprawnień”.

Co w zamian?
„Ewangelia ukazuje, że bezpłodność fizyczna nie jest absolutnym złem” – mówi jasno Kościół. – „Małżonkowie, którzy po wyczerpaniu dozwolonych środków medycznych cierpią na bezpłodność, złączą się z krzyżem Pana, źródłem wszelkiej duchowej płodności. Mogą oni dać dowód swej wielkoduszności, adoptując opuszczone dzieci lub pełniąc ważne posługi na rzecz bliźniego”. Z danych, do jakich udało się dotrzeć „Gościowi”, wynika, że w roku 1990 zostało adoptowanych 3629 dzieci, a rok później 3360. W kolejnym roku adoptowano 3021 dzieci. W 1997 liczba adoptowanych dzieci wynosiła 2441. W 2004 r. nowe rodziny znalazło 2622 dzieci, a rok wcześniej 2371. W Polsce działa kilkadziesiąt ośrodków adopcyjnych. Prawie dwadzieścia z nich to ośrodki katolickie.

Zajmują się one przygotowaniem kandydatów na rodziców adopcyjnych i zastępczych. „Przychodzą do nas Ci, którzy już jakoś zaczynają pojmować, że mogą zaadoptować dziecko, przyjąć do swojej rodziny – jako własne – cudze dziecko. Nie jako „dziecko drugiego gatunku”, ale jako Dobro, którym zechce ich Bóg obdarzyć. Zobaczyć w tym miłującą wolę Ojca, zgodzić się na nią z wdzięcznością i trwać w niej do końca swoich dni! Dlatego gotowi są pokornie poddać się wymaganym procedurom, dopuścić osoby trzecie do bolesnej tajemnicy małżeństwa, przezwyciężyć niepokój związany z wielką niewiadomą, jaką niesie mały człowiek – nowy członek rodziny. To prawdziwa droga do świętości” – uważa psycholog Zofia Dłutek, od wielu lat pracująca w Katolickim Ośrodku Adopcyjno-Opiekuńczym w Warszawie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.