Nie o stołki tu chodzi

rozmowa z Markiem Jurkiem

|

GN 44/2007

publikacja 05.11.2007 13:12

Celem zaangażowania chrześcijańskiego nie może być władza, bo ta może być tylko środkiem – mówi Marek Jurek w rozmowie z Jackiem Dziedziną.

Nie o stołki tu chodzi PAP/Tomasz Gzell

Jacek Dziedzina: Panie Marszałku, jak to się robi: mieć fotel jednej z najważniejszych osób w państwie, a niedługo potem nie zasiadać ani w ławie poselskiej, ani senatorskiej?
Marek Jurek: – Taka jest demokracja. Jestem już czwartym marszałkiem w czasach trzeciej niepodległości, który nie wchodzi do parlamentu. To się zdarza.

Ale nie przeszkadza Panu, że stracił Pan możliwość bezpośredniego wpływu na bieżącą politykę?
– Oczywiście, że wolałbym wygrać wybory. Ale parlament nie jest jedynym miejscem, skąd można wpływać na życie publiczne. Podobnie jak partia władzy. Radykalne obniżenie podatków dla rodzin wychowujących dzieci, podjęte z inicjatywy Prawicy Rzeczypospolitej, było możliwe tylko dlatego, że działaliśmy samodzielnie. Również w takich sprawach, jak np. nakłonienie rządu do odwołania od krzywdzących Polskę wyroków Trybunału w Strasburgu, decydujące było odwołanie się do opinii publicznej.

Pytam, bo może po tych wyborach żałuje Pan odejścia z PiS? Wprawdzie ta partia straciła władzę, ale powiększyła swój elektorat.
– Sensem polityki są przekonania, a nie władza czy popularność. Odszedłem z PiS, bo partia rządząca zrezygnowała z lojalnego wspierania zaangażowania chrześcijańskiego w ramach swojej polityki. Byłem wiceprezesem PiS ds. chrześcijańsko-społecznych, budowałem poparcie opinii katolickiej dla naszej partii. Było to jeszcze w czasach, gdy PiS był ostro krytykowany w Radiu Maryja. Ale była nadzieja, że wokół Lecha i Jarosława Kaczyńskich może dokonać się połączenie szerokiego frontu prawicy z owocnym zaangażowaniem środowisk chrześcijańskich. Przekonywałem, że to jest możliwe tak długo, jak długo była to współpraca lojalna. Niestety, w sprawie najbardziej podstawowej – prawa do życia – kierownictwo PiS zastosowało szkodliwą obstrukcję, wywołując publiczny spór, którego nie udało się wzniecić nawet środowiskom aborcjonistycznym. Tymczasem cywilizacja życia nie jest utopią wymyśloną przez Jana Pawła II, ale warunkiem cywilizacji godnej człowieka w ogóle. Na potwierdzenie realizmu tych prac, znaczenia 60-procentowej większości, która tę zmianę poparła, ustąpiłem ze stanowiska marszałka. Chciałem przedyskutować strategię i miejsce zaangażowania chrześcijańskiego w PiS-ie na forum partii, ale Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy z dawnego PC żądali niepodejmowania w ogóle tych spraw na forum partii. W takich warunkach prowadzić owocnej polityki nie można. Celem zaangażowania chrześcijańskiego nie może być władza, bo ta może być tylko środkiem. Nie zgadzam się, by propozycja dla środowisk katolickich ograniczała się do miejsc w parlamencie. I tym bardziej nie zgadzam się, by one sprowadzały do tego swoje aspiracje.

I tak z dnia na dzień PiS przestało być bliskim Panu środowiskiem?
– Po prostu odszedłem z partii, zachowując i przyjaźnie, i szacunek dla ludzi. I nie z dnia na dzień. Uprzedzałem premiera od długiego czasu, w rozmowach i w listach, że nie mogę zaakceptować sytuacji, w której środowiska katolickie mają wspierać partię, która nie chce bronić cywilizacji chrześcijańskiej. Prosiłem wręcz o zaniechanie dywersji wobec prac konstytucyjnych. Konserwatyści nie mogą być formacją posiłkową radykalnej centroprawicy. Bo obstrukcja wobec prac nad ochroną życia była tylko skrajną manifestacją pewnego wyboru politycznego. PiS zablokował prace nad zakazem pornografii, wystąpił przeciw zagwarantowaniu świątecznego charakteru wszystkich niedziel, zrezygnował z obrony wartości chrześcijańskich we wstępie do nowego traktatu europejskiego. Te sprawy potrzebują samodzielnej reprezentacji politycznej. Po odejściu z PiS powiedziałem, że przyszedł czas, by bezwarunkowe poparcie opinii katolickiej dla PiS zastąpiła warunkowa współpraca. Na razie w wielu środowiskach dominuje koncepcja bezwarunkowej współpracy, ale to znacznym stopniu abdykacja z naszych przekonań.

A dobrze się Pan czuł w towarzystwie z Januszem Korwin-Mikke i Romanem Giertychem?
– Startowałem, podobnie jak inni kandydaci Prawicy, do Senatu, z naszego własnego Komitetu. Ale skoro Pan pyta o Romana Giertycha, to jego stanowisko w sprawie cywilizacji życia było dużo bardziej jednoznaczne niż PiS-u. A Jarosław Kaczyński z Romanem Giertychem współpracował znacznie bliżej ode mnie.

Na podstawie wspólnej walki o ochronę życia można razem budować ruch pro life, ale nie tworzyć koalicję wyborczą, kiedy w innych sprawach Wasze drogi się rozmijają.
– Opowiedzenie się za życiem wiąże się z wyborem kształtu społeczeństwa, jakiego chcemy. A w wyborach mieliśmy dwie drogi. Albo rezygnację ze startu do Sejmu, albo start z listy którejś z partii politycznych. Ja sam zrezygnowałem z kandydowania do Sejmu od razu po rezygnacji ze stanowiska marszałka. Wybrałem start do Senatu i poddanie się ocenie wyborców, wśród których pracowałem. Uważałem, że nie można rezygnować ze stanowiska i skwapliwie starać się je częściowo zachować. Ale to był mój wybór osobisty i nie chciałem narzucać go innym kolegom, którzy podjęli trudną decyzję polityczną, odchodząc z partii rządzącej. PiS jednoznacznie odrzucił współpracę z Prawicą Rzeczypospolitej, zazdrosny o monopol polityczny na prawo od centrum. Zgodziłem się więc na porozumienie sejmowe, ale zapowiedziałem, że nie będę się angażował w kampanię LPR.

Co będzie robił Marek Jurek, gdy już nie będzie go na ul. Wiejskiej?
– Będę nadal aktywny publicznie, nadal budujemy nasz ruch. Oczywiście, będę więcej pisał. Będę mógł bardziej praktykować mój pierwszy zawód – historyka. I mam nadzieję na więcej czasu dla rodziny. Muszę też Panu wyznać, że Sejm nie jest miejscem, za którym się tęskni. Ale zrobię wszystko, żeby ruch chrześcijańsko-konserwatywny wrócił do polityki parlamentarnej skutecznie i jak najszerzej.
Wydaje się, że Polska wyraźnie skręciła na prawo. Ale z tego, co Pan mówi, wynika raczej, że nowy parlament nie reprezentuje wystarczająco prawicowego podejścia do spraw publicznych.
– Obie wielkie partie wywodzą się z dawnej opozycji demokratycznej, ale same mówią o sobie jak najgorzej i polaryzują opinię publiczną wokół sporów zastępczych. A partii chrześcijańsko-konserwatywnej w tej chwili nie ma. A to poważny defekt dla polskiej polityki. W ostatnich miesiącach widzieliśmy, jak rząd PiS wycofał się z podtrzymywanego przez wiele lat przez Polskę postulatu zaznaczenia wartości chrześcijańskich w traktacie europejskim. Prawica chrześcijańsko-konserwatywna jest Polsce potrzebna, by konsekwentnie bronić praw rodziny, wspierać budowę opinii chrześcijańskiej w Europie, działać tak, by zastępcze spory partii wyborczych nie wyparły z debaty spraw najważniejszych i zdolności porozumienia wokół nich. Ale kto wie, jak funkcjonuje demokracja i zna jej historię, wie, że ruchu politycznego nie buduje się z dnia na dzień. Drogą do tego nie mogą być nieprzerwane sukcesy, ale konsekwencja.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.