Nie tylko Alicja Tysiąc

Jarosław Dudała

|

GN 42/2007

publikacja 17.10.2007 15:17

Jej historia była równie fałszywa, jak jej nazwisko. Ale dzięki temu kłamstwu legalnie zabito dotąd w USA około 43 milionów dzieci.

Nie tylko Alicja Tysiąc Jane Roe (w środku) i jej sprawa znajdowała się w centrum zainteresowania opinii publicznej. Corbic/Bettmann

Jane Roe naprawdę nazywa się Norma McCorvey. Wytoczony przez nią proces sądowy, znany pod nazwą „Roe przeciw Wade”, posłużył ruchom proaborcyjnym do rozpętania w USA kampanii na rzecz legalizacji aborcji. Sprawa oparła się o Sąd Najwyższy USA, który wydał w 1973 r. wyrok wprowadzający w tym kraju prawie nieograniczone możliwości zabijania dzieci nienarodzonych. Norma miała za sobą poprawczak, doświadczenia z alkoholem, narkotykami i seksem z obojgiem płci, była zgwałcona jako nastolatka, a w wieku 16 lat zawarła trwające krótko małżeństwo z mężczyzną, który ją bił. Nie wychowywała ani jednego z dwojga swych dzieci. Gdy miała 25 lat, poczęło się trzecie. – I co ja mam teraz zrobić? – zastanawiała się kobieta. – Aborcję – podpowiedział ktoś. Norma nie wiedziała nawet, co to słowo oznacza. – Sprawdzę w słowniku – pomyślała.

Jednocześnie poradzono jej, żeby skontaktowała się z dwiema świeżo upieczonymi prawniczkami Sarą Weddington i Lindą Coffee, które chciały obalić zakazujące aborcji prawo, obowiązujące w Teksasie od 100 lat. Ponieważ prawo w USA opiera się na precedensach, czyli wyrokach w konkretnych sprawach, prawniczki potrzebowały odpowiedniej klientki. – Masz prawo decydowania o swych narządach rodnych – przekonywały Normę. Pozwoliła jej w to wierzyć – Myślałam wtedy, że gdyby aborcję zalegalizowano, dotyczyłoby to tylko Teksasu. Nie miałam pojęcia, że obejmie to cały kraj – mówiła po latach Norma McCorvey, dodając, że wyobrażała sobie, że jej sprawa będzie prosta: prawniczka pójdzie do sądu, powie, że jest taka kobieta, która chce dokonać aborcji, a sędzia powie: „W porządku, niech tak będzie”.

Żeby sprawę przyspieszyć, Norma wymyśliła bajeczkę o rzekomym gwałcie, którego miała się na niej dopuścić jakaś banda. – Oczekiwałam szybkiego załatwienia sprawy – mówiła McCorvey, dodając, że Sara Weddington pozwoliła jej w to wierzyć. Tymczasem sprawa ciągnęła się długo. Gdy Sąd Najwyższy USA wydawał wyrok legalizujący aborcję w całym kraju, „zaskarżone” dziecko Normy miało już dwa latka i zostało oddane do adopcji. Norma nie stanęła nawet przed Sądem Najwyższym. Wszystkim zajęli się prawnicy. W tym czasie media alarmowały, że jeśli aborcja nie zostanie zalegalizowana, młoda zgwałcona matka dwojga dzieci, występująca pod pseudonimem Jane Roe, zmuszona będzie poddać się nielegalnej aborcji, ryzykując zdrowie i życie.

Samobójstwo i prośba Emilki
Jakie były dalsze losy Normy McCorvey? Z wydanej przez nią książki wiadomo, że wstydziła się tego, co zrobiła. Dwa razy próbowała popełnić samobójstwo. Ale gdy pracowała w klinice aborcyjnej w Dallas, w jej sąsiedztwie znalazła siedzibę antyaborcyjna organizacja Operation Rescue. Obrońcy życia zaczęli prowadzić pikiety pod jej kliniką. Reagowała na to, obrzucając ich stekiem wyzwisk.
– Nie mogła nas znieść. Nienawidziła nas – wspominał po latach szef Operation Rescue pastor Philip „Flip” Benham.

Ku zaskoczeniu wszystkich, pikietujący pastor i znana już wtedy z nazwiska ikona ruchu proaborcyjnego – przy okazji wyjść Normy na papierosa – zaczęli ze sobą rozmawiać. Norma poznała także wolontariuszkę Operation Rescue Rondę Mac-kay, która sama o mało nie poddała się aborcji. Poznała także jej córeczki Emily i Chelsea. Ciepło, jakiego zaznała wśród nich, kontrastowało z postawą, jaką widziała u ludzi z aborcyjnego biznesu. Gdy Emily zaprosiła ją do kościoła, w dawnej Jane Roe coś się złamało. Tego wieczoru w kościele nawróciła się sercem, a potem – w 1995 r. – przyjęła chrzest w kościele baptystycznym. Trzy lata później przeszła na katolicyzm. Wtedy też ukazała się jej książka pt. „Zwyciężona przez miłość” („Won by Love”).

Gdyby cofnąć czas...
Założyła antyaborcyjną organizację pod znamienną nazwą: „Roe No More Ministry” (Nigdy więcej...). Starała się też o wznowienie postępowania przed Sądem Najwyższym i wzruszenie tamtego sławetnego wyroku. Argumentowała, że kłamała przed sądem, że kłamali też jej rzekomi gwałciciele. „Za późno” – brzmiała odpowiedź trybunału. Dlaczego o tym piszemy? Przecież to sprawa nienowa, choć przesadą byłoby twierdzić, że powszechnie znana, zwłaszcza w Polsce.

A jednak warto. Gdy na początku lat 70. w USA toczyła się sprawa Jane Roe, tamtejsze media alarmowały, że jeśli sąd nie zgodzi się na aborcję, to stanie się krzywda zgwałconej matce dwojga dzieci. Tymczasem gwałtu nie było, Norma nie wychowywała dwojga starszych dzieci, a trzecie i tak się urodziło, bo natura stanowi prawa silniejsze od Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych.

Coś Wam to przypomina?
Gdy przez Polskę przetaczała się kampania w sprawie Alicji Tysiąc, w mediach pojawiały się doniesienia o tym, że na skutek ciąży groziła jej ślepota bądź znaczne pogorszenie i tak słabiutkiego już wzroku. „Ta trzecia już ciąża sprawiła, że Alicja do końca życia będzie kaleką” – to z „Przeglądu” (nr 6/2007). Albo z „Polityki” (21 marca 2007 r.): „Po urodzeniu drugiego dziecka Alicja Tysiąc dostała jasną diagnozę: trzecia ciąża może u niej spowodować utratę wzroku”.

Tymczasem specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa prof. Bogdan Chazan stwierdził, że ciąża nie zaburza przebiegu krótkowzroczności. – Nie było powodu twierdzić, że w wyniku ciąży wzrok Alicji Tysiąc się pogorszy. Niestety, w przeświadczeniu wielu lekarzy, również niedouczonych okulistów, ciąża może na to wpłynąć. Lekarze, którzy przestrzegali przed tym panią Tysiąc, przekazali jej informacje niezgodne z wiedzą medyczną – powiedział „Gościowi Niedzielnemu” prof. Chazan. Potwierdził to krajowy konsultant w dziedzinie okulistyki prof. Jerzy Szaflik. – Nie ma żadnego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy urodzeniem dziecka a pogorszeniem się wzroku Alicji Tysiąc. To naturalny skutek choroby – dodał, podkreślając, że choroba Alicji Tysiąc jest postępująca, a jej ciąża nie miała na to wpływu.

Sąd absolutnie Najwyższy?
Jest jeszcze jedna kwestia: prawotwórcza rola sądów. W USA był to Sąd Najwyższy. A w Europie?
Zapewniano nas, że członkostwo Polski w Unii Europejskiej nie ma znaczenia dla kwestii dopuszczalności aborcji w naszym kraju. Co zatem ze sprawą Alicji Tysiąc przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka? Ściśle rzecz biorąc, sprawa ta mogła wpłynąć do trybunału nie dlatego, że Polska jest członkiem UE, ale dlatego, że nasz kraj uznał jurysdykcję organów strasburskich jeszcze w maju 1993 r. W kampanii poprzedzającej przystąpienie Polski do Unii powstało jednak wrażenie, że instancje europejskie nie mają w ogóle nic do powiedzenia w kwestii aborcji w Polsce. A to już nie jest prawda, czego przykładem jest kara nałożona na Polskę w sprawie Alicji Tysiąc.

Ponadto pojawiła się nowa kwestia – Karty Praw Podstawowych, która ma być częścią traktatu reformującego Unię Europejską. Pod tą nazwą kryje się lekko zmieniony projekt konstytucji europejskiej, odrzuconej już w referendach we Francji i Holandii. Jak powiedział wiceprezydent Włoskiej Narodowej Rady Badań Naukowych prof. Roberto de Mattei (GN 41/2007), w traktacie brak jest odwołania do Boga i do chrześcijańskich korzeni Europy, Karta zawiera natomiast wiele zapisów niejednoznacznych. Pozostawia w ten sposób ostateczne rozstrzygnięcia tzw. europejskiemu orzecznictwu sądowemu. Sprawa Alicji Tysiąc wskazuje, że nie jest ono przychylne sprawie ochrony życia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.