Prawo przegranych

Jacek Dziedzina

|

GN 42/2007

publikacja 17.10.2007 15:20

Co 3,5 sekundy ktoś na świecie umiera z głodu. Przyzwyczailiśmy się już trochę do szokujących statystyk. Tymczasem nędza nie musi być wyrokiem bez odwołania. Pod warunkiem, że pomoc ubogim nie będzie tylko rzucaniem jałmużny… Właśnie zmarły z głodu kolejne 3 osoby…

Prawo przegranych Na świecie co 3,5 sekundy ktoś umiera z głodu. Na zdjęciu: głodujący mieszkańcy Indii żebrzą na ulicy. east news/FRANK MONACO

Wygląda to mniej więcej tak: zwołujemy koncert na rzecz ubogich, gwiazdy estrady rzucają kilka ckliwych tekstów o głodujących w Afryce, zbierane są datki na biednych, po czym wszyscy wzruszeni do łez, z uspokojonymi sumieniami, rozchodzą się, a sprzedaż płyt humanitarnych zespołów gwałtownie wzrasta. Dalej: przywódcy najbardziej uprzemysłowionych krajów świata i Rosji (słynna grupa G8) spotykają się na dorocznym szczycie, na którym najchętniej pozują do zdjęć, po czym wygłaszają niezobowiązujące deklaracje o konieczności walki z ubóstwem i redukcji długów krajom Trzeciego Świata. A po drugiej stronie barykady demonstrują wierzący w swoje utopie różnej maści anty- czy alterglobaliści.

Jedni i drudzy ani nie stawiają właściwej diagnozy, ani nie proponują skutecznej terapii. Jedyną dobrą robotę wykonują różne organizacje charytatywne, docierające do najbardziej potrzebujących. Jednak ich działalność, bez rewolucyjnej zmiany w myśleniu decydentów (zarówno na Zachodzie, jak i w krajach ubogich), jest walką z wiatrakami, bo nie jest w stanie zlikwidować przyczyn ubóstwa.

Braki w kieszeni…
Różne są kryteria uznania kogoś za biednego. Dla kogoś przejawem biedy jest to, że nie stać go np. na kupno telewizora. Według innych, o ubóstwie świadczy brak środków na dobry wypoczynek. Jeszcze dla innych będzie to problem z zakupem podręczników dla dzieci czy życie na ciągłych pożyczkach od sąsiadów. W państwach rozwiniętych najczęściej za ubogie uważa się osoby, które systematycznie korzystają z pomocy społecznej. Takie kryterium przyjęto też w socjologii. Georg Simmel, niemiecki socjolog, mówił, że „ktoś staje się biedny w sensie społecznym dopiero wtedy, gdy udziela mu się pomocy”. Według jednej z encyklopedii „ubóstwo to niemożność osiągnięcia minimalnego standardu życiowego”. W każdym kraju państwo ustala ustawowo kryteria ubóstwa, potrzebne przy określaniu, kto ma prawo korzystać ze świadczeń socjalnych. W Polsce, według Głównego Urzędu Statystycznego, ponad 4 miliony obywateli żyje poniżej minimum socjalnego.

Prof. Wielisława Warzywoda-Kruszyńska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego uważa, że z biedą zawsze łączy się brak wyboru. To znaczy, że biedny nie zastanawia się np. nad tym, czy zje dzisiaj trzy posiłki, czy jeden, bo możliwości pozwalają mu zjeść tylko śniadanie. Albo nie ma dylematu: idę do kina lub zostaję w domu, bo i tak tylko to drugie wchodzi w grę.

…brak kieszeni
Żadnego wyboru nie mają najczęściej mieszkańcy najbardziej ubogich krajów. Tam niedostatek ma zupełnie inny wymiar i nie ogranicza się tylko do braku pieniędzy w kieszeni. Miliony ludzi nie mają stałego dostępu do wody, leków, ubrań, dachu nad głową, o jedzeniu nie wspominając. Ubóstwem jest też brak dostępu do edukacji i dóbr kultury – czyli tego wszystkiego, co pomogłoby im wyjść z nędzy i wziąć życie w swoje ręce. Organizacja Narodów Zjednoczonych, głównie ze względu na kraje Trzeciego Świata, ujednoliciła podstawowe kryterium ubóstwa. – Obecnie przyjmuje się, że kryterium tym jest konieczność przeżycia przez jedną osobę za mniej niż 1 dolara dziennie – mówi „Gościowi” Jan Szczyciński, koordynator ds. komunikacji w polskim oddziale Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP). Dotyczy to szczególnie państw, gdzie 40–50 proc. społeczeństwa żyje w skrajnym ubóstwie.

– Największe problemy są w krajach afrykańskich na południe od Sahary oraz w Azji Południowej. A na najlepszej drodze do wyjścia z ubóstwa są kraje Ameryki Południowej i Azji Wschodniej – ocenia Szczyciński. ONZ szacuje, że ok. 1 mld 200 mln ludzi żyje właśnie za mniej niż 1 dolara dziennie! W tym miejscu spróbujmy zająć się właśnie tą najbiedniejszą częścią świata.

Smok ma kilka głów
Trudno wskazać jeden tylko czynnik, który winny jest temu, że mieszkańcy danego kraju popadają w aż tak drastyczne ubóstwo. W wielu państwach, po odejściu kolonialistów, rządy przejęły różne dyktatury wojskowe, sterujące niejednokrotnie wojnami plemiennymi. To z kolei doprowadziło do ciągłych migracji i koczowniczego stylu życia milionów uchodźców. W Wielkiej Brytanii właśnie ukazał się raport o kosztach wojen afrykańskich. Wynika z nich, że koszty konfliktów zbrojnych w tych krajach są równe udzielonej im pomocy! To naprawdę wiele tłumaczy.

Dużo zniszczenia przynoszą także klęski żywiołowe, brak dostępu do wody itd. Trudno wymieniać tu wszystkie lokalne przyczyny, sprawiające, że Trzeci Świat jest wielkim przegranym w zderzeniu z cywilizacyjnym sukcesem „dzieci lepszego Boga”. W szukaniu skutecznej terapii nie można pomijać tych czynników. Ale prawdą jest również, że „przegrani” nie uczestniczą w sukcesie bogatych z powodu blokady handlowej narzuconej przez tych drugich. Mówiąc prościej: nie mogą sprzedawać na zachodnich rynkach swoich produktów (np. kawy, zboża itd.) na przejrzystych zasadach.

Owszem, część towarów trafia do naszych hipermarketów. Ale nie wszyscy na Zachodzie zdają sobie sprawę, że wiele z nich powstaje w warunkach pracy niewolniczej. Z transakcji czerpią korzyści lokalni dyktatorzy, mafia lub wojsko, a sami producenci nie otrzymują prawie nic za swoją pracę. Swego czasu głośno było o diamentach z Sierra Leone, wydobywanych w warunkach terroru. Ale że interes był niezły, odbiorca w Europie przymykał oko na pochodzenie kamieni. Cele milenijne, jakie postawiła sobie ONZ, zakładają zredukowanie o połowę ubóstwa do 2015 roku. Ale ta deklaracja nie zawiera obietnicy zniesienia blokad handlowych! Można więc uznać, że Cele są kolejnym pustym hasłem dla uspokojenia sumień.

Dla wszystkich starczy miejsca
Wspomniany UNDP przeprowadził analizy, które miały wykazać, ile kraje Trzeciego Świata tracą na blokadach handlowych. – Okazało się, że rocznie straty wynoszą 70 mld dolarów, w tym samym czasie, gdy pomoc rozwojowa wynosi 104 mld dolarów – mówi Jan Szczyciński. Po co zatem ładować tyle pieniędzy, które nie procentują, skoro wystarczyłoby pozwolić tym krajom zarabiać na swojej pracy, a dotacje ograniczyć do 30 mld? – Doraźna pomoc jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto – stwierdza dr Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha. – Światu potrzebna jest strukturalna pomoc. Ale politycy wolą wysyłać co jakiś czas pewne sumy zamiast znieść bariery handlowe. Pomoc doraźna może być tylko elementem uzupełniającym, bo pieniądz nie jest wartością samą w sobie – dodaje.
Gwiazdowski twierdzi też, że w jednym punkcie zgadza się z alterglobalistami: – Zamiast wolnej przedsiębiorczości, w światowym handlu dominuje dyktat biurokracji – mówi. – A Europa dusi się w socjalizmie – dodaje.

Mówiąc wprost: im więcej regulacji w gospodarce, tym mniej wolnego rynku i mniej rozwoju. Owszem, naiwnością jest, z drugiej strony, wiara w „niewidzialną rękę rynku”, która nie wymaga żadnej kontroli i regulacji, bo sama zapewni prawidłowy bieg wydarzeń. To, paradoksalnie, może prowadzić do monopolizacji danego sektora gospodarki (przykład Microsoft mówi sam za siebie). W Unii jednak razi nadmiar regulacji, choćby w kwestii wysokości limitów produkcji czy nadmiernych dotacji dla rolnictwa.
Socjalistyczny charakter mają też wielkie koncerny spożywczo-handlowe, które otwierając swoje punkty w krajach Trzeciego Świata, skutecznie dobijają lokalnych rolników i handlarzy, niemających przez to szansy na sprzedanie swoich produktów. Ich szanse są zerowe także na rynkach europejskich. Nawet gdyby zniesiono dla nich bariery, to i tak nie wytrzymałyby konkurencji z dotowanymi przez Unię produktami. Po co w takim razie mówić o solidarności z biednymi i po co obiecywać pomoc, skoro nie ma woli, żeby trochę zaryzykować i dopuścić do walki nowych konkurentów?

Niestety, takie deklaracje dla polityka oznaczałyby śmierć polityczną i przegraną w najbliższych wyborach. Światowa Organizacja Handlu (WTO), zrzeszająca głównych rozdających karty na rynkach światowych, nie dojrzała jeszcze do takiego gestu solidarności.

Sprawiedliwy Handel
Światełkiem w tunelu, choć kroplą w morzu potrzeb, jest działanie międzynarodowej organizacji Fair Trade (Sprawiedliwy Handel). Powstała jako ruch sprzeciwu wobec wspomnianych praktyk wykorzystywania ludzi do pracy niewolniczej i wywożenia ich produktów do krajów bogatego Zachodu. Twórcy FT postanowili wesprzeć lokalnych rolników i kupować bezpośrednio od nich produkty, a potem dopiero wywozić je na Zachód. Później rozwinęło się to w większe projekty, które pozwalały na import z ubogich krajów kawy, herbaty, ubrań. Zainteresowały się tym niektóre agencje rządowe i dzięki ich inwestycjom w tych krajach, rozwinęła się infrastruktura, plantacje itd.

Dzisiaj ruch FT ma swoje Sklepy Trzeciego Świata w różnych państwach. Także w Polsce, w kilkunastu miastach, można kupić towary z tych krajów, a przez to wspierać rolnictwo najuboższych. Towary takie są oznakowane specjalnym certyfikatem FLO, który przyznaje się m.in. po kontroli, czy producent kawy lub innego towaru, otrzymał należyte wynagrodzenie. – Sprawiedliwy Handel może przynieść jakąś zmianę w skali mikro – ocenia Jan Szczyciński. – Ale za tym muszą też iść zmiany systemowe w liberalizacji handlu. A niewątpliwie kraje rozwijające się czekają na taki krok ze strony państw członkowskich Światowej Organizacji Handlu – dodaje.

Byłoby, oczywiście, naiwne uważać, że tylko danie symbolicznej wędki ubogim i otwarcie rynków na ich produkty, jest wystarczającą receptą na ubóstwo. Potrzebna jest doraźna pomoc finansowa, stworzenie projektów i funduszy na budowę sieci dróg, budownictwo, edukację itd. Nie można tylko dopuścić, żeby pieniądze trafiały do lokalnych kacyków, którzy najczęściej na biedę nie narzekają. Podobnie nie można zbyt łatwo udzielać kredytów państwom, w których rządzą dyktatorzy. Przecież w ten sposób wykończono gospodarkę wielu krajów: z pożyczek skorzystali aparatczycy reżimu, ale dług z odsetkami spłaca całe społeczeństwo. Ponadto, wspomniany raport o horrendalnych kosztach afrykańskich wojen domowych mówi sam za siebie. Konflikty zbrojne wykończyły Afrykę.

17 października jest 20. Międzynarodowym Dniem Walki z Ubóstwem. Przy okazji różnych doniosłych przemówień, deklaracji pomocy, warto zwrócić uwagę, kto powtarza stare slogany, a kto proponuje rewolucyjne zmiany. Do ubóstwa innych łatwo się przyzwyczaić. Nie ma jednak zgody na takie przyzwyczajenie: to nie jest normalne, że w XXI wieku miliony ludzi nie mają co jeść, pić, nie mogą się uczyć. Przegrani muszą mieć możliwość odwołania się od tego wyroku. Nie wiem, jak długo czytaliście Państwo ten artykuł. Ale aż strach policzyć, ilu ludzi w tym czasie umarło z głodu…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.