Aniołek w białej sukience

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 41/2007

publikacja 15.10.2007 16:58

– Mamy dzieci po tej i po tamtej stronie – mówi Anna Duch o sobie i mężu Piotrze. A ich 9-letnia córeczka Natalka jest przekonana, że zmarła siostrzyczka Emilka to aniołek w białej sukience. Mieszka w niebie i jest szczęśliwa.

Aniołek w białej sukience Jak byłam młodsza, widywałam we śnie aniołka, który miał na imię Emilka – mówi Natalka Duch (na pierwszym planie). W tle rodzice z siostrą Kingą. Marek Piekara

Od kilkunastu lat 15 października jest obchodzony jako Dzień Dziecka Utraconego. Ale Duchowie z Rudy Śląskiej nie tylko wtedy wspominają swoje dwie zmarłe córeczki. Bo Natalka ma jeszcze starszą siostrzyczkę, która odeszła w szóstym tygodniu życia płodowego. Młodsza Emilka urodziła się i zmarła w dwudziestym piątym tygodniu ciąży mamy – 28 lipca 2001 r. Te dwie utraty spowodowały, że Anna i Piotr się zmienili. – To było nam potrzebne, żeby wrócić do Boga, bo w czasie ciąży z Natalką uważaliśmy, że to my jesteśmy panami świata i nic się złego nie może stać – mówi Piotr. – Staliśmy się wrażliwsi. Inaczej nie stworzylibyśmy rodziny zastępczej dla piątki dzieci. Dziś mają w domu siedmioosobową gromadkę. Dwa lata temu urodziła im się jeszcze Kingusia.

To było dziecko
– Nasze pierwsze dziecko poczęło się w podróży poślubnej, ale zanim zaczęliśmy się cieszyć, już było po wszystkim – opowiada Anna. – Nie byłem przygotowany, zaskoczyła mnie ta ciąża, może dlatego, że jeszcze studiowałem – wspomina Piotr. – Była sobota rano, kiedy żona poroniła, to stało się w domu. Kiedy mi powiedziała, że już jest po wszystkim, dalej nie wierzyłem, że to nasze dziecko. W tym momencie przeżyłem to nijak. Potem, kiedy odwiedzałem żonę w szpitalu, wpadłem raz do rodziców na kolację. Byli tam też sąsiedzi, wypytywali, co się stało. Mieli wątpliwości, czy to było już dziecko. Zacząłem krzyczeć, że to naprawdę było dziecko i że je straciliśmy. Dopiero wtedy zacząłem to przeżywać, raz nawet się popłakałem. Z żoną zaczęliśmy rozglądać się, gdzie jest najbliższy cmentarz. Pod krzyżem zapalaliśmy świeczkę za nasze maleństwo.

Wszystko czekało
– Kiedy poczęła się Emilka, też kazali mi leżeć, ale ja ciągle myślałam o pracy, Natalkę posłaliśmy do żłobka. To był 25. tydzień. Właśnie mąż z Natalką ukończyli malowanie pokoju dla dziewczynek, żeby wszystko było nowe na przyjęcie dzidziusia. Anna dotknęła brzucha: „No tak, wszystko na ciebie czeka” – powiedziała i poszła na kontrolę do lekarza. Potem już wszystko działo się gwałtownie – szpital, dziesięć dni leżenia na łóżku z podpórką od strony nóg. I gwałtowny, czterogodzinny poród. – Cały czas ją czułam, jak się ruszała, dopóki była we mnie – pamięta Anna. – Lekarz próbował ją ze mnie wyszarpnąć. „Takie dzieci są nie do uratowania” – mówił. Urodziła się fioletowa, z główką okręconą pępowiną. – Nastraszyli mnie, że ze mną tak źle, że nie poprosiłam, aby pokazali mi dziecko – tłumaczy. – Nie mogę sobie wybaczyć, że wtedy nie zrobiłam jej krzyżyka na czole. Ale później salowa zapewniała mnie, że nakreśliła znak krzyża na główce mojej córeczki.

Jedyne takie zakupy
– To był szok, jak żona poszła do szpitala – opowiada Piotr. – Generalnie przyjmuję to, co Bóg mi zsyła, robię to bez komentarza. Pocieszałem Annę: „Musimy przyjąć, co jest”. Umówiliśmy się, że nie będę przy porodzie. Zadzwoniła do mnie, kiedy się zaczęło. To była późna noc, Natalka spała, zacząłem się modlić. – Po trzech dniach poszliśmy do kostnicy – mówi Anna. – „Chcemy zrobić dziecku pogrzeb” – powiedziałam mężczyźnie, który wyszedł do nas w zakrwawionych rękawicach i foliowym kitlu. Kazał przynieść ubranko do chrztu i jedną pieluchę, a za samo ubieranie Emilki do trumny zażądał 200 zł. „Może dam mu ubranko po Natalce?” – zapytałam mamę. „Nie, to jest inne dziecko” – odpowiedziała. To były jedyne takie zakupy. Poprosiłam o ubranko, które musiałam z tyłu rozciąć, żeby można je było wsunąć na zmarłą. I jedną pieluchę, choć sprzedawczyni proponowała mi cały zestaw. Poszliśmy przed nabożeństwem do szpitalnej kaplicy. Emilka była taka sama jak Natalka tuż po urodzeniu. Tylko zimna. Ta zimność mnie poraziła...

Emilka mieszka w górze
– Pamiętam cmentarz, pytali, czy będę niósł trumnę, ale żona powiedziała, że nie – opowiada Piotr. – Przedtem pożegnałem Emilkę w trumnie. Trzymałem na rękach Natalkę i walczyłem, żeby nie zobaczyła zmarłej, ale ona się odwróciła. Dziś myślę, że to dobrze, bo mogła się z siostrą pożegnać. Później wielokrotnie chodziłem na cmentarz, na grób Emilki. Nieraz myślałem, ile miałaby teraz lat, co by robiła. Czułem wzruszenie i tęsknotę, ale na co dzień staram się myśleć o obowiązkach. – Piotr się otworzył, pokazał swoje emocje, kiedy wybudowaliśmy Emilce pomnik – wtrąca Anna. – Bardzo długo to wszystko w sobie trzymał. Pomogła nam Natalka. To ona powiedziała, że my patrzymy, że Emilka leży w dole, a ona mieszka w górze, u Pana Boga. Ale ja wciąż myślałam: „Zamiast ją kąpać w wanience, idę myć jej grób”. Wpadła w depresję. Domem zaczął zajmować się Piotr. – Miesiąc później pojechaliśmy do Częstochowy, żeby się wyspowiadać – wspominają. – I wtedy wszystko zaczęło się zmieniać.

Chryzantemy z bibułki
– Byłam w depresji, aż pewno dnia poczułam, że boli mnie nawet to, że oddycham – mówi Anna. – I wtedy się zerwałam, poszłam do pracy, pomyślałam, że ubranka po Natalii, których nie mam komu przekazać, mnie palą. Postanowiłam mieć więcej dzieci. – Ja pamiętam, że zanim siostrzyczka się urodziła, byłam wesoła, a potem byłam smutna – przyznaje Natalka. – Jak byłam młodsza, widywałam we śnie aniołka, który miał na imię Emilka. Od początku nosiła siostrze na grób polne kwiaty. A ostatnio robione z bibuły chryzantemy. Siedziała nad nimi całe dwa dni. – Łezki masz w oczkach – zwraca jej uwagę mama. – Ja też chyba nigdy nie będę spokojnie o tym mogła mówić... – wyciera oczy. Dopiero podczas pozowania do zdjęć cała rodzina zaczyna się uśmiechać. – To taka smutna historia – mówi nasz fotoreporter. – Ale dobrze się kończy – słyszymy odpowiedź.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.