Yvonne z bananowego gaju

Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego

|

GN 35/2007

publikacja 30.08.2007 09:31

Co uprawia Papież? To najbardziej interesuje dzieci. Siedzimy w domu z drewnianych pali oblepionych gliną. Żeby przeżyć, trzeba uprawiać. Tak postrzegają świat mieszkańcy Rwandy.

Yvonne z bananowego gaju W tym kraju żyje ponad 100 tys. sierot. Beata Zajączkowska

Padri, padri! – głos 7-letniej Yvonne rozbrzmiewa wśród ogromnych bananowców. Uśmiechem zaprasza o. Grzegorza Leszczyka, marianina, w odwiedziny. Z dziecięcą ciekawością dopytuje się o mnie. – Beata nie zna kinya-rwanda – mówi misjonarz. –To ja ją będę uczyć – proponuje Yvonne. Pytanie: iki n’ iki?, czyli „co to jest?”, stanie się początkiem wielu gier i zabaw. Językiem oficjalnym w Rwandzie jest francuski. Przynajmniej w teorii. Nawet młodzież kończąca szkołę średnią ma problem z porozumiewaniem się w tym języku. – By być z tymi ludźmi, musisz ich pokochać i poznać ich język – mówi o. Ryszard Kusy, proboszcz prowadzonej przez marianów parafii w Nya- kinama.

Głód – mój towarzysz
Na ścieżce robi się zbiegowisko. Kolejne małe rączki chwytają moje dłonie. Za chwilę każdy palec ma kilku wyraźnie zadowolonych właścicieli. Przepychają się, by być jak najbliżej. W Afryce wystarczy dosłownie przystanąć w wiosce czy na drodze, a zaraz obok pojawi się gromadka dzieci. Poobrywane koszuliny, spodenki w strzępach i umorusane buzie. Maluchy dźwigają na plecach młodsze rodzeństwo. Jeden przez drugiego odpowiadają na pytanie misjonarza. Śmiech i gwar rozmowy przyciągają kolejne dzieci. Kilkoro w lepiących się od słodkiego soku rękach trzyma kawałki trzciny cukrowej i ssie ją. Głód jest nieodłącznym towarzyszem Afrykanów. Jedzą raz dziennie. Głównie ziemniaki i fasolę. Mięso jest tylko od wielkiego święta, raz do roku. Wiele z tych dzieci nigdy go nie jadło. A banany? Rosną dosłownie wszędzie. Ponad 100 gatunków, ale to nie wystarcza, by rozwiązać problem głodu.

Yvonne biegnie w głąb gaju. Za chwilę wraca zmartwiona. „Wujka nie ma, a ja nie mam klucza. Nie możemy wejść do domu”. Jest sierotą. Jej rodzice zmarli na AIDS. Ta choroba zbiera coraz większe żniwo. Jeszcze kilka lat temu problemem były głównie dzieci, które straciły najbliższych w czasie ludobójstwa w 1994 r. Teraz „dzieci wojny” dorastają i się usamodzielniają. Wyzwaniem są AIDS, gruźlica i malaria. Tylko w parafii Nyakinama jest prawie półtora tysiąca sierot. Rwanda jest krajem o jednym z najwyższych na świecie wskaźników gospodarstw domowych prowadzonych przez dzieci (ok. 50 tys.). Żyje w nich ponad 100 tys. dzieci.

Zaprasza nas do siebie Esperance. Jej imię znaczy: Nadzieja. Jej mąż niedawno zmarł. Choruje na AIDS. Z dwójką dzieci mieszaka w glinianej chacie. Wchodzimy do środka. To znak, że traktuje nas jak swoich. Całe mieszkanie to jedna niska niewielka izba. Jedynym wyposażeniem jest stojące pod ścianą łóżko. Siadamy. Nad głową zwinięta moskitiera. Służy za szafę. W kącie palenisko. W garnku bulgoce fasola. Dzieci łakomie wyciągają ręce po cukierki. Przypomina mi się teoria pełnego brzuszka, którą wyłożył mi o. Bogusław Gil MIC – pełne werwy, uśmiechnięte maluchy na pewno wcześniej coś zjadły. Smutne oczy przypominają o niekończącym się burczeniu w brzuchu. Rozkoszujące się cukierkiem dzieci mówią, że to ich pierwszy posiłek. Za godzinę zacznie zmierzchać.

Misjonarze prowadzą w Rwandzie wiele punktów dożywiania. Zdarzało się, że na własnych rękach przynosili wycieńczone z głodu dzieci. Rozdzielają to, co akurat mają. Pewny jest zawsze kubek agakomy (owsianki). Nieraz obok wygłodzonych dzieci siadają ich rodzice. Do Afryki trafia duża pomoc międzynarodowa. Często zatrzymuje się jednak na poziomie władz danego kraju. Najskuteczniejszą formą pomocy jest przekazywanie jej misjonarzom, ponieważ wtedy na pewno trafią do potrzebujących. Przy prawie wszystkich parafiach i ośrodkach misyjnych działają punkty Caritas. Dzięki ich pomocy wybudowano wiele domów dla dzieci wychowujących samotnie swe rodzeństwo. Koszt takiej chaty to ok. 500 dolarów. Tyle płacą zachodni turyści za oglądanie goryli górskich w ich naturalnym środowisku.

Chodźcie do mojej chaty
„Idzie kominiarz po drabinie” i „Rak nieborak” robią furorę. Nie potrafię ich przetłumaczyć na zrozumiały dla dzieci język. Ale przy pomocy rąk przełamuję wszelkie lody. W zabawie nie można nikogo pominąć. Niełatwo to przychodzi, bo co odważniejsze maluchy przepychają się łokciami, na całe gardło wołając: teraz ja… Dzięki niespełna 3-letniemu chłopcu odkrywam, że do rana możemy „przybijać piątkę.” Uderza mą dłoń i odskakuje zadowolony. Kiedy udaję, że nie patrzę, sam zaczepia.

– Mówi się, że oni są wyrachowani, że tylko czekają, by im coś dać. Jest w tym wiele prawdy, ale najbardziej cieszą się, jak się z nimi po prostu jest – mówi o. Grzegorz. Sam wymyka się z misji do ludzi, kiedy ma wolną chwilę. Od dzieci uczy się języka i zdobywa ich serca. – Kiedyś było mi ciężko. Siedziałem rano w kaplicy i zastanawiałem się nad owocnością mej pracy w Rwandzie. Nagle usłyszałem, jak ktoś, nie wiedząc, że go słyszę, śpiewa na całe gardło: nasz ojciec Grzegorz jest z nami! – opowiada ze wzruszeniem misjonarz.

Cornelius do tej pory milczał. Nie chciał nawet zdjęcia z nami, za którymi przepadają tutaj dzieci. Zobaczenie siebie na ekranie cyfrowego aparatu to dla nich prawdziwa rozrywka. W pewnej chwili słyszę: chodźcie też do mej chaty. W jego oczach widać napięcie. Czeka, co odpowiemy. Zgoda wywołuje euforię.
Dom jest bogatszy. Ma kilka pokoi. Osobno sypialnia. W „gościnnym” stół, dwa krzesła i tradycyjne afrykańskie zydelki. W zagrodzie koza. – W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – misjonarz rozpoczyna wspólną modlitwę. Wszyscy jakby poważnieją. Z zakamarków wyciągają różańce. Dzieci wyraźnie recytują: Zdrowaś, Maryjo... Nie wszystkie są jeszcze ochrzczone. Przyglądam się pełnym skupienia twarzom, kiedy przyjmują błogosławieństwo. Wydaje się, że ma tu inną moc. Przypomina mi się inna wioska. Na koniec wspólnej zabawy o. Gil wziął rączkę kilkuletniej dziewczynki i uczył ją znaku krzyża. Kiedy wstaje świt, tutejsi chrześcijanie spotykają się z rodzinami i sąsiadami na modlitwie. Potem idą do swych zajęć.

Szczęście za 40 zł
Rwanda nazywana jest Perłą Afryki. Zielone wzgórza, tarasowo schodzące w dół poletka i eukaliptusowe lasy. W dolinach jeziora. Dla turysty raj. Dla Rwandyjczyków niełatwa rzeczywistość, którą trzeba okiełznać za pomocą motyki. To jedyne narzędzie pracy. Obowiązki spadają nawet na dzieci. O świcie biorą plastikowe kanistry i kilka kilometrów idą pieszo po wodę. Kilkuletnie maluchy noszą po litrze, dwa litry. Im większe dzieci, tym pojemniki na ich głowach większe i cięższe. Dopiero po tym porannym ceremoniale dzieci mogą iść do szkoły. Do czwartej klasy podstawówki dzieci piszą kredą na tabliczkach. Dopiero potem dostają pierwszy zeszyt i ołówek. Wielu, kończąc liceum, nie przeczytało żadnej książki.

W Rwandzie istnieje obowiązek szkolny, ale co z tego. Szkół jest mało. Dzieci muszą pracować. Bardzo trudno przekonać rodziców, że wykształcenie jest szansą na przyszłość. Wielu dorosłych nie umie pisać ani czytać. Brakuje też odpowiednio przygotowanych nauczycieli. – Rwandyjczyków trzeba przekonać, że przyszłość ich kraju to przyszłość ich dzieci – mówi o. Gil. Nie jest to łatwe, ponieważ koncentrują się na chwili bieżącej i nie są w stanie myśleć o przyszłości.

W Rwandzie wszystkie szkoły średnie są płatne, nawet państwowe. Rodziców nie stać na czesne. Wiele dzieci i młodzieży uczy się tylko dzięki pomocy misjonarzy. Księży marianów w Nyakinama wspierają darczyńcy z Polski i fundacja Watoto założona przez Magdalenę Słodzinkę. Dzięki ich hojności ponad 300 osób może chodzić do szkoły. Szansa na lepszą przyszłość to ofiarowane co miesiąc 40 złotych.

Cornelius marzy o prawdziwej piłce. Ta z liści bananowych szybko się rozpada. Yvonne jedyny ołówek chowa jak drogocenny skarb w kołnierzyku szkolnej sukienki.

Dzieciom z Rwandy można pomóc wpłacając pieniądze na konto Stowarzyszenia Pomocników Mariańskich:
01-691 Warszawa,
ul. Gdanska 6A,
PKO-SA VII Oddz./Warszawa 53 1240 1109 1111 0000 0515 2270, ISSN 1234-56IX.
Z dopiskiem: Rwanda (N).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.