Niewygodna prawda

Robert Gwiazdowski - przewodniczący Rady Nadzorczej ZUS, prezydent Centrum im. Adama Smitha

|

GN 32/2007

publikacja 08.08.2007 14:51

Niepokój i nawet złość niektórych emerytów wywołały moje słowa z okazji zakończenia kadencji Rady Nadzorczej ZUS, że emerytury powinny być równe dla wszystkich. Jako że media skracają zazwyczaj wypowiedzi, przyda się kilka słów wyjaśnienia.

Niewygodna prawda W ZUS-ie nie ma żadnych pieniędzy. Nie ma żadnego kapitału początkowego, który ZUS tak skrupulatnie wylicza dla każdego ubezpieczonego. Jest tylko wirtualny zapis w komputerze. Agencja Gazeta

Po pierwsze pomysł zrównania emerytur nie dotyczy obecnych emerytów. Jedynym sposobem wyrównania dziś wypłacanych świadczeń byłoby ich zrównanie w górę, a tego nie wytrzyma żaden budżet. Natomiast ich zrównanie w dół i odbieranie niektórym emerytom części ich emerytury byłoby prawnie i moralnie niedopuszczalne.

Po drugie z pomysłem zrównania emerytur nierozerwalnie związany jest pomysł radykalnego obniżenia składek ubezpieczeniowych. Aby móc powiedzieć młodym ludziom, że w przyszłości mogą liczyć ze strony państwa tylko na socjalne minimum, i zachęcić ich do rodzenia dzieci i oszczędzania, trzeba mniej im zabierać. Pracownik, który dostaje na rękę 2 tys. zł, kosztuje pracodawcę 3,6 tys. zł! Ta różnica, nazywana uczenie klinem podatkowym, jest gigantyczna. Aby ludzie dziś pracujący mieli na wychowywanie dzieci i prywatne ubezpieczenia, trzeba przestać im zabierać 80 proc. wynagrodzenia. Jest to pomysł dla przyszłych pokoleń, które jeszcze nie pracują i nie płacą składek ubezpieczeniowych. Kończą naukę i zastanawiają się, czy nie wyjechać do Londynu, bo w Polsce ich praca jest bardzo wysoko opodatkowana.

Żeby jednak móc zaakceptować taki sposób myślenia, trzeba zrozumieć istotę obecnego systemu emerytalnego.

Łańcuszek emerytalny
A prawda jest taka, że pokolenie dzieci i wnuków finansuje emerytury ojców i dziadków, żywiąc nadzieję, że w ten sam sposób będą finansowane jego świadczenia w przyszłości. Tak zwane ubezpieczenia emerytalne to forma międzypokoleniowego porozumienia, na podstawie którego aktywni pracownicy finansują świadczenia emerytom, z wiarą, że przyszli pracownicy będą z kolei świadczyli na ich rzecz. Jak twierdzi Milton Friedman, „źródłem pewności pracowników płacących dzisiaj podatki, że otrzymają stosowne świadczenia, gdy przejdą na emeryturę, może być tylko przekonanie o dobrej woli przyszłych podatników, którzy będą musieli być obłożeni podatkami na świadczenia, jakie dzisiejsi podatnicy obiecują sobie otrzymać w przyszłości. To jednostronne porozumienie międzygeneracyjne narzucone przyszłym pokoleniom, z natury rzeczy niemogącym wyrazić na nie swojej zgody, przypomina raczej listy wysyłane systemem łańcuszka dobrej woli świętego Antoniego niż prawdziwy system ubezpieczeniowy”. Związek między płaconymi podatkami i otrzymywanym świadczeniem przypomina w najlepszym razie listek figowy, który ma uwiarygodnić nazywanie tej kombinacji ubezpieczeniami.

W praktyce ludzie zawsze brali pod uwagę ten problem, zanim pojawiły się ubezpieczenia społeczne, zorganizowane przez państwo, i nawet dużo przedtem, zanim samo państwo powstało. Jak pisze José Piera – twórca reformy emerytalnej w Chile – „naturalne prawo przeżycia i odpowiedzialności nakazuje ludziom – a nawet wielu gatunkom zwierzęcym – oszczędzać w okresach obfitości, aby przetrwać okresy niedostatku”. Badania pokazują, że najważniejszą przyczyną oszczędzania jest niepewność, na przykład na wypadek choroby, utraty pracy lub innych nieoczekiwanych wydarzeń. Zatem ograniczenie roli państwa w „zapewnieniu bezpiecznej i dostatniej starości”, a w szczególności obniżenie tak zwanej stopy zastąpienia, prowadzi do wzrostu oszczędności sektora prywatnego – przede wszystkim gospodarstw domowych. Większość ludzi jest przezornych i w miarę możliwości oszczędza na wypadek „niepewnego jutra”. Jeżeli państwo ma rozbudowany system świadczeń socjalnych, wówczas tę niepewność jutra ogranicza. Z kolei wysokie świadczenia wymuszają wysokie podatki lub wysoki deficyt, co wymusza wysokie stopy procentowe. W obu przypadkach maleje wzrost gospodarczy i rośnie bezrobocie.

Składka, czyli podatek
System ten jest doskonałym potwierdzeniem tezy, że wydatki publiczne przynoszą głównie korzyść klasie średnio zamożnej, finansowane są zaś z podatków płaconych przez bogatych i... ubogich. Ten pozorny paradoks jest całkowicie zrozumiały, gdy weźmiemy pod uwagę, że dzieci z ubogich rodzin zwykle zaczynają pracować, a więc i płacić podatki w postaci składki ubezpieczeniowej w stosunkowo młodym wieku, a dzieci z rodzin o wyższych dochodach znacznie później. Patrząc zaś od drugiego końca: osoby o niższych dochodach żyją przeciętnie znacznie krócej od ludzi z wyższymi dochodami. W rezultacie jest tak, że biedni płacą podatki dłużej od bogatych, a krócej od nich otrzymują świadczenia – wszystko zaś w imię pomocy tymże biednym.

System ten opiera się na założeniu, że współczesne demokratyczne państwo nie może sobie pozwolić na to, aby biedni ludzie w wieku poprodukcyjnym „umierali z głodu na ulicy”. Są oni nieprzezorni, więc sami się nie ubezpieczą. Państwo powinno ich do tego zawczasu zmusić, bo w przyszłości i tak będzie na nim ciążył obowiązek utrzymywania emerytów. Trzeba więc z góry gromadzić pieniądze, pobierając podatek celowy pod nazwą składki ubezpieczeniowej. Innego uzasadnienia przymusu ubezpieczeniowego nie ma.

Gdzie są pieniądze?
Najistotniejsze jest jednak to, że de facto ubezpieczeni niczego nie odkładają na swoją emeryturę. Płacimy po prostu podatek celowy przeznaczany prawie w całości na wypłatę świadczeń dla aktualnie otrzymujących je emerytów. W związku z tym w ZUS-ie nie ma w ogóle żadnych pieniędzy. Nie ma żadnego kapitału początkowego, który ZUS tak skrupulatnie wylicza dla każdego ubezpieczonego. Jest tylko wirtualny zapis w komputerze.

Co ciekawe, nie ma naszych pieniędzy także w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Nie mogą one inwestować za granicą. Nie mogą też kupować nieruchomości w Polsce. Dlatego na wzroście cen polskich nieruchomości zarabiają emeryci holenderscy i niemieccy, bo ich fundusze emerytalne mogą inwestować bezpośrednio w nieruchomości w Polsce, i właśnie to robią. Prawie 70 proc. środków OFE lokują w obligacjach skarbowych. A Skarb Państwa przekazuje je z powrotem do ZUS, żeby starczyło na dzisiejsze wypłaty. A i tak nie starcza, więc ZUS zaciąga kredyt komercyjny w bankach! A skąd będą pieniądze na spłatę tych kredytów i na wykup obligacji? Zapłacą je podatnicy. Tylko 30 proc. uzyskiwanych środków OFE inwestują w akcje spółek notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie (na innych giełdach nie mogą). Można twierdzić, że przynajmniej ta część naszych składek jest inwestowana. Ale przecież wartość spółek giełdowych zależeć będzie w przyszłości od ogólnej sytuacji gospodarczej. A ta z kolei zależeć będzie od tego, ile będzie osób w wieku produkcyjnym i ile z nich będzie miało pracę w Polsce. Problem w tym, że dzieci rodzimy coraz mniej – no bo przecież na swoje emerytury podobno właśnie „oszczędzamy” w ZUS i w OFE. Więc po co nam dzieci? Nie mamy zresztą za dużo pieniędzy na ich utrzymanie, bo przecież połowę wynagrodzenia zabiera nam ZUS!

Umiesz liczyć? Licz na siebie!
W ten sposób tworzy się błędne koło. Można z niego wyjść przez obniżenie opodatkowania pracy (czyli płaconych składek ubezpieczeniowych) przy jednoczesnym uzmysłowieniu tym, którzy je płacą: w przyszłości możecie liczyć na bardzo niskie emerytury państwowe. O więcej musicie zatroszczyć się sami.
A dlaczego mają być one równe? A dlaczego nie? Przecież, jak wykazano powyżej, nasza emerytura zależeć będzie od wysokości dochodu narodowego wtedy, kiedy będziemy ją pobierali, a nie od tego, jak wysokie podatki płacimy dziś na dzisiejszych emerytów. Co więcej, składki na ubezpieczenie zdrowotne też płacimy w różnej wysokości, a wszyscy chodzimy do tych samych lekarzy. A ci, którzy płacą więcej, nie mogą wybrać sobie lepszego szpitala.

Zróżnicowanie naszych pensji jest zrozumiałe, bo każdy wnosi inną wartość do dochodu narodowego. Wartość tę najlepiej wycenia rynek. Natomiast wobec państwa, gdy pobieramy od niego jakieś świadczenie, powinniśmy być równi. A emerytura to właśnie takie świadczenie na starość.

Gdyby była równa emerytura dla wszystkich, to obsługa systemu byłaby znacznie tańsza. Dziś ZUS wydaje prawie 4 mld zł. To wcale nie jest dużo, zważywszy na ilość bezsensownych czynności, które musi wykonać. Jeśli ZUS będzie mniej wydawał na liczenie emerytur, to będzie miał więcej na same emerytury.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.