Co dalej z tym szpitalem?

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 31/2007

publikacja 01.08.2007 15:21

Zrobiło się głośno wokół Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, niektórzy złośliwie nazywają Instytut pomnikiem Jaruzelskiego. Lada dzień może dojść do zamknięcia jego izby przyjęć.

Co dalej z tym szpitalem? Samo utrzymanie szpitala molochu dużo kosztuje. Przed nim stoi symbol Instytutu – pomnik „Matki i Dziecka”. PAP/CAF/Andrzej Zbraniecki

Instytut z powodu starego długu, wynoszącego ponad 100 mln zł, został postawiony w stan upadłości. Do tego od 8 czerwca strajkują w nim lekarze. Nie wypełniają prawidłowo dokumentacji medycznej pacjentów, dlatego NFZ nie zwraca placówce pieniędzy za bieżące usługi. Długi więc rosną. Początkowo lekarze strajkowali w obronie swoich miejsc pracy i, tak jak koledzy z innych łódzkich szpitali, negocjowali podwyżki płac. Dziś, kiedy zadłużenie wciąż wzrasta i za chwilę zabraknie środków medycznych – leków, sprzętu laboratoryjnego, materiałów szewnych – sytuacja staje się krytyczna. – Jeśli moi koledzy nadal będą strajkować, szpital upadnie, a oni stracą pracę – mówi dyrektor prof. Przemysław Oszukowski. Do tej pory taka groźba nie istniała.

Po pierwsze – historia
– Byłem członkiem zespołu, który na pierwszym dyżurze w 1989 r. przyjmował pierwsze dziecko w tym szpitalu – mówi prof. Oszukowski. – I nigdy nie widziałem Jaruzelskiego. 99,9 proc. naszej kadry medycznej, która przyszła z innych placówek, też go nie widziała osobiście. Nazwą „Pomnik Matki Polki” dawno przestano się posługiwać. A to, że szpital wybudowano częściowo ze składek społecznych, częściowo z budżetu państwa za minionego ustroju, służy złośliwcom do przypinania łatki, że kadra zespołu jest „zideologizowana”. Nawet artyści malarze i rzeźbiarze przynosili swoje prace, żeby wspomóc przedsięwzięcie. Szpital miał szczęście do afer już w trakcie budowy. Ostatecznie powstał jako „Pomnik Matki i Dziecka”, hołd złożony matkom włókniarkom. – Dziecko to przyszłość narodu, trudno łączyć to z jakimiś ideami politycznymi – zaznacza dyrektor. Tych pomników matki z dzieckiem na terenie instytutu można znaleźć kilka. Jeden stoi przed budynkiem. Drugi, przesłonięty teraz kirem, w holu. Często pacjenci fotografują się na ich tle. Dyrektor Oszukowski też ma w swoim gabinecie taką statuetkę. – To symbol ciepła, rodziny – mówi. Panuje opinia, że instytut świadczy jedyne w Polsce wyspecjalizowane usługi w zakresie leczenia dzieci w łonie matki, ginekologiczno-położniczym i pediatrycznym. Sam dyrektor uważa, że to przesada. Większe województwa dysponują podobnymi specjalistycznymi ośrodkami. Ale lekarze przyzwyczaili się kierować różne trudne przypadki do nich. Tak się utarło.

– Bo szpital to nie tylko budynek, ale przede wszystkim pacjenci. I za nich jesteśmy odpowiedzialni – podkreśla. I zaraz zdesperowany dodaje, że w tej sytuacji za kilka dni będzie zmuszony zamknąć izbę przyjęć. – Pacjentów hospitalizowanych nie będziemy ewakuować do innych placówek, mamy wobec nich zobowiązania, musimy wykonać wobec nich usługi – wyjaśnia.

Po drugie – fuzja
Utrzymanie budynku, w którym trzeba dużych pieniędzy na samo ogrzewanie kilometrów korytarzy, wydaje się bardzo trudne. – To najdroższy pomnik w Polsce – mówi Bolesław Piecha, wiceminister zdrowia. – Jak można utrzymać taki moloch? Czy widziała pani, żeby kobietę wieźli do porodu TIR-em? A w podziemiach szpitala jest miejsce na takie TIR-y. Takie szpitale molochy w dzisiejszych czasach nie mogą przetrwać. Dlatego likwidacja i połączenie z Uniwersytetem Medycznym w Łodzi to jego jedyna szansa. Trzeba go będzie zrestrukturyzować i nakierować na inne, nie tylko wąsko wyspecjalizowane oddziały pediatryczne. Od lat mówiło się o wcieleniu instytutu do Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. – Samo przekształcenie go w szpital kliniczny Uniwersytetu Medycznego to jednak proces. Dotąd rząd nie podjął żadnych decyzji na piśmie, które przyśpieszyłyby fuzję obu placówek. 120 lekarzy instytutu przeszłoby wtedy na etaty uniwersyteckie. Nikt nie straciłby pracy. Zostałyby zlikwidowane laboratoria i zwierzętarnie. Dalej kontynuowana byłaby jego polityka naukowa i kadrowa, bo placówka dopracowała się prawa nadawania tytułów doktora i profesora. – Byłbym z tego powodu zadowolony, bo instytut wreszcie by się bilansował – mówi dyrektor. – Jedyną osobą, która by na tym straciła, byłbym ja. Bo nowego dyrektora szpitala uniwersyteckiego mianuje rektor, ja byłem mianowany przez ministra – uśmiecha się. Dziś instytut jest w stanie upadłości. Jego stary dług wynosi około 100 mln zł. Nowy wciąż narasta.

Po trzecie – strajk lekarzy
Od 8 czerwca 400-osoba kadra lekarzy strajkuje. Nie wypełniają prawidłowo dokumentacji medycznej pacjentów, dlatego NFZ nie zwraca im pieniędzy za usługi medyczne. Z tego powodu dług zwiększył się o 3 mln, a w lipcu o 6 mln zł. Na dodatek codziennie do szpitala przychodzi 300–400 pacjentów. Niedługo braknie środków, by ich badać. – Nie wystarczy tylko praca i intelekt lekarzy, potrzebne są też środki medyczne – mówi dyrektor.

– Łączenie likwidacji instytutu i jego fuzji ze szpitalem Uniwersytetu Medycznego ze strajkiem lekarzy nazwaliśmy skandalem – mówi Adriana Sikora, rzecznik okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi. – Fuzja była planowana od dawna, a szczegółowo opracowywana od dwóch lat. Lekarze walczą o swoje interesy.

Cztery dni próbowałam dodzwonić się do przedstawiciela strajkujących, dr. Marka Nadolskiego z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Niestety, jego komórka stale była zajęta. Od dyr. Oszukowskiego dowiedziałam się, że strajkujący domagają się płacy w wysokości trzech średnich krajowych pensji, czyli ponad 8 tys. zł miesięcznie w ciągu dwóch, trzech lat.– Nic nie mogę im zagwarantować w imieniu NFZ, bo nie mam do tego uprawnień. Słyszeliśmy, że w czwartym kwartale będziemy mieć 30-procentowe podwyżki, ale takiej informacji nie otrzymaliśmy na piśmie. Jeśli będę mógł, przeznaczę odsetki tego, co przyjdzie z NFZ do naszego szpitala, na podwyżki ich płac. Ale nie wiem, ile i kiedy. A w lipcu lekarze nie dostaną pensji, bo nie ma pieniędzy.

– Oni niszczą swoje miejsce pracy – dodaje dyrektor. – A w podawaną liczbę strajkujących wliczony jestem i ja.

Na razie nikt nie potrafi odpowiedzieć na proste pytanie: jak to zamieszanie się skończy?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.