Pszczoły. Reaktywacja

Przemysław Kucharczak

|

GN 30/2007

publikacja 26.07.2007 20:29

Barcie pełne pszczół właśnie wróciły do polskich lasów. Po stu latach przerwy pięciu śmiałków wskrzesza umarłą tradycję.

Pszczoły. Reaktywacja

Józek, nie używaj dzisiaj dezodorantu! – napisałem półżartem w SMS-ie. Wysłałem go o świcie do fotoreportera, z którym wybieraliśmy się oglądać pierwsze polskie barcie. Pszczoły de- zodorantów nie lubią. A te żyjące w lesie bywają bardziej nerwowe niż te z uli.

Wkrótce już wjeżdżamy głęboko w las, koło Spały na Mazowszu. Bartnik i leśnik Andrzej Pazura prowadzi nas pod starą, 140-letnią sosnę. Zadzieramy głowy. W drzewie, 4 metry nad ziemią, widać dziurkę. A wokół dziurki kłębią się pszczoły. Mieszka ich w tej sośnie co najmniej 20 tysięcy. – Patrzcie, ten otwór wlotowy, czyli oczko, jest częściowo zatkany przez drewniany klin. To zabezpieczenie przed rabusiami – pokazuje Andrzej Pazura. – Przy klinie zostaje mała szparka, przez którą wejdzie pszczoła. Ale już szerszeń się do środka nie przeciśnie. Nie sięgnie tam też kuna – tłumaczy.

Baszkir cię nauczy
Głośne brzęczenie dobiega już z kilku barci w lasach Mazowsza i Podlasia. Jednak jakim cudem bartnictwo dziś się odradza? Przecież zawodowe tajemnice bartnicy przekazywali sobie z ojca na syna. A ostatni sędziwi bartnicy poumierali na początku XX wieku... Wiedza i doświadczenie gromadzone przez kilkadziesiąt wieków przepadły. Tak się przynajmniej wydawało. Niedawno jednak dr Przemysław Nawrocki z ekologicznej organizacji WWF Polska odwiedził Baszkirię. To rosyjska republika na Uralu, na granicy Europy z Azją. – I, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, dowiedziałem się tam, że bartnictwo, które uważałem za wygasłe od stu lat, istnieje! Zobaczyłem sprzęt bartniczy, znaki bartnicze ryte na drzewach, podobne do tych, które znamy ze starych przekazów o polskich bartnikach – wspomina dr Nawrocki. – Baszkirzy kontynuują tę samą bartniczą tradycję, która prawdopodobnie obejmowała całą Europę. Pomyślałem, że może uda się to u nas przywrócić? Bo przecież bartnictwo to element naszej tradycji – mówi z pasją. Dlatego na przełomie marca i kwietnia przyjechało do Polski dwóch mistrzów: Achtiam i Rais, bartnicy z Baszkirii. I zaczęli uczyć tajników bartnictwa pierwszych pięciu polskich ochotników. Tłumaczyli, że na barć nadają się dęby, a najlepiej wielkie sosny, bo w nich pszczołom jest najcieplej. – Pokazali, jak się „dzieje”, czyli wydłubuje barć w pniu drzewa, albo w którą stronę skierować otwór, żeby deszcz nie lał się do środka – mówi dr Nawrocki.

Szkolenie kończyło się egzaminem. Polacy samodzielnie wydrążyli barcie. Zakryli je szczelnie dopasowaną deską i ocieplili igliwiem. Z boku wydrążyli „oczko”, czyli wlotek. Na koniec mieli wyryć na drzewie swoje własne znaki bartne. Każdy ród bartny ma swój niepowtarzalny znak. To zwykle jakiś geometryczny symbol. W niektórych rodach każde pokolenie dodaje do znaku swojego ojca kolejną kreskę. – Zrobiliśmy krótką naradę z kolegą: czy wymyślamy własne, nowe znaki bartne? Albo spróbujemy jakoś docenić Baszkirów za to, co dla nas robią, i dodamy nową kreskę do ich znaków? – wspomina Andrzej Pazura. – Wybraliśmy to drugie. To jest znak Achtiama, złożony z siedmiu kresek, bo Achtiam jest bartnikiem w siódmym pokoleniu. A tu jest ósma kreska, moja – pokazuje. Kiedy Baszkirzy zobaczyli znaki Polaków, byli wzruszeni. – Achtiam powiedział mi: „Teraz jesteś moim krewnym”. To było bardzo miłe – wspomina pan Andrzej. Baszkirzy byli u niego na śniadaniu wielkanocnym. To też było dla gości nowe przeżycie, bo są muzułmanami. Serdecznie zapraszają teraz nowych chrześcijańskich krewnych do swoich domów w Baszkirii. Polacy pojadą do nich już we wrześniu.

Pszczeli zabójca
Co się jednak stało z dzikimi pszczołami, które kiedyś żyły w lasach? – Po upadku bartnictwa przed stu laty gwałtownie załamała się ich liczebność – twierdzi dr Nawrocki. – Przypuszczalnie jednak dzikie pszczoły trwały w lasach aż do przywleczenia do Polski warrozy – uważa. Warroza to maleńki pasożyt – morderca. Przykleja się do pszczoły i powoli ją wysysa. Pojawił się u nas w latach 80. XX wieku. I zaczął masowo zabijać, niszczył całe pasieki. Do dzisiaj pszczelarze wydają sporo pieniędzy na leki dla pszczół, żeby powstrzymać warrozę. Mało kto wierzył, żeby jakieś dzikie pszczoły mogły przetrwać taką katastrofę bez pomocy człowieka. – Czasem słyszy się, że w jakiejś dziupli w lesie mieszka rój. Ale być może to pszczoły, które uciekły z pasiek – mówi Nawrocki.

Dlatego bartnicy nie byli pewni, czy pszczół po prostu nie kupić. – Myśleliśmy o lokalnych rasach pszczół hodowlanych. Byle były to rasy prymitywne, bliskie dzikim. Jest taka rasa pszczół augustowskich, albo pszczół świętokrzyskich. To pszczoły czarne, spokrewnione z dzikimi – mówi Przemysław Nawrocki.
Okazało się jednak, że kupować nie trzeba. Do czterech z dziesięciu barci pod Spałą już spontanicznie wprowadziły się roje. – Bartnicy z Uralu przyjrzeli się pszczołom, które wprowadziły się do jednej z barci na Podlasiu. I twierdzą, że to są właśnie dzikie pszczoły – zdradza Przemysław Nawrocki. – Nie mamy jeszcze pewności, czy trafnie ocenili, ale niedługo dostaniemy odpowiedź z laboratorium. Faktem jest, że te pszczoły rzeczywiście wyglądają na prymitywne: są ciemno ubarwione, o wiele mniejsze od hodowanych w ulach, i mają dłuższe skrzydła – wylicza.

Pszczoły bartników z Uralu nie dostają żadnych leków, a mimo to sobie radzą. Choć warroza w pasiekach Baszkirii też jest plagą, tamtejsze dzikie pszczoły widać nauczyły się z nią walczyć. Czy u nas jest podobnie? Jeszcze nie wiadomo. – Liczymy się z tym, żeby podawać leki, gdyby pszczoły zaczęły chorować – mówi dr Nawrocki. – Inaczej okoliczni pszczelarze mogliby mieć pretensje, że pszczoły z barci roznoszą choroby. Nie wiemy zresztą jeszcze, czy to rzeczywiście są dzikie, twarde i odporne pszczoły, czy też już jakieś wydelikacone mieszańce z pszczołami hodowlanymi – dodaje.

Miód z pyłkiem
W tym roku jeszcze nie będzie miodobrania. – Niech się te nowe roje wzmocnią. Pierwszy miód chcemy wybrać we wrześniu przyszłego roku – zaciera ręce Andrzej Pazura. A jest to miód niezwykły: mętny, z dodatkiem pyłku pszczelego. Jest w nim też nieco kitu pszczelego i wosku, bo to miód nieodwirowany. Ma oryginalny smak i 7–8 razy więcej mikroelementów niż miody z pasiek. – Wybiera się go w ten sposób, że pszczelarz wycina i zabiera część zbudowanego przez rój plastra. Sporą część plastra jednak zostawia, żeby pszczoły przetrwały zimę. Bo przecież nie mogę im podać przed zimą cukru, tak jak pszczołom z ula – wyjaśnia pan Andrzej.

W Rosji miód bartny jest prawie dziesięć razy droższy niż miód z pasieki. Może i u nas będzie to w przyszłości dobry interes. Mamy przecież modę na żywność produkowaną tradycyjnymi metodami. – Ale na razie, póki się uczymy, całe miodobrania pójdą na prezenty – śmieje się Andrzej Pazura.
Wielu pszczelarzy patrzy na bartnictwo sceptycznie. Ale nie brakuje też pasjonatów, którzy chcą je wskrzesić. Być może w przyszłości pierwszych pięciu polskich bartników będzie szkolić następnych ochotników. – Działalność bartników jest też korzystna dla lasu, bo pszczoły zapylają wiele leśnych roślin – uważa Andrzej Pazura. – Jeśli pszczół w lesie będzie wyraźnie więcej, to więcej powinno być też nasion – dodaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.