Gotowi do pracy

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 30/2007

publikacja 26.07.2007 19:56

Co jest najbardziej potrzebne rozbitkowi płynącemu na tratwie po oceanie? Sekstans, a może lusterko? Odpowiadają na to pytanie sami, a potem zastanawiają się w grupie. Przy okazji dowiadują się, kto potrafi kierować zespołem. A to może przydać się w przyszłej pracy.

Gotowi do pracy Michał Krzysztoń, Maciej Kos i Maciej Kamliński Henryk Przondziono

Przyjechali na ten kurs do ośrodka „Geovita” w Wiśle, żeby odkryć swoje możliwości, poznać mocne strony, które mogą być ważne podczas rozmowy z pracodawcą. Niepełnosprawność zepchnęła ich na margines życia. – Ludzie na wózkach, którzy nagle przestali chodzić, myślą, że stali się niepotrzebni, ich życie traci sens – mówi 51-letni Maciej Kos, który zna to z autopsji. Po wypadku 8 miesięcy spędził właśnie na wózku.

Teraz dla takich jak on pojawiła się szansa na zmianę życia. Prawie 5 tysięcy niepełnosprawnych w stopniu umiarkowanym bądź znacznym może wziąć udział w programie „Gotowi do pracy – wsparcie osób niepełnosprawnych w podejmowaniu zatrudnienia”. To projekt współfinansowany przez Europejski Fundusz Społeczny UE, który realizuje spółka WYG International na zlecenie Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Już w całej Polsce ruszyły pierwsze bezpłatne szkolenia. – Uczestniczą w nich kobiety od 18. do 55. roku życia i mężczyźni od 18 do 60 lat – mówi Joanna Furgał, pedagog, animator zajęć z niepełnosprawnymi w Wiśle. – Niektórzy już gdzieś pracowali, inni nie mieli takiej okazji, bo przeszkodziła im w tym choroba. Na koniec 150 beneficjentów zostanie przyjętych do pracy na staż.

Kup sobie kalendarz
Tutaj, podczas 12-dniowych zajęć, psycholog, doradca zawodowy, andragog, czyli specjalista zajmujący się pedagogiką dorosłych, prawnik – pod opieką lekarzy specjalistów i rehabilitanta – ustalają każdemu z uczestników indywidualny plan działania na przyszłość – opowiada Furgał.

– Podczas poprzedniego szkolenia jednej z podopiecznych, 23-letniej dziewczynie po dziecięcym porażeniu mózgowym, poradziłem, aby kupiła sobie kalendarz – uśmiecha się Dariusz Polakowski, doradca zawodowy. – Czasem taki drobiazg pomaga w odmianie życia. Miała w nim, godzina po godzinie, rozpisać harmonogram kolejnych dni. Jej sprawność manualna się pogarszała, bo nie ćwiczyła pisania. Na pierwszym miejscu miała zająć się właśnie tym.

Ważne, żeby pobudzić aktywność podopiecznych. Niektórych wyręczają we wszystkim nadopiekuńczy rodzice. – A to błąd, powoduje wycofanie się z życia – uważa Polakowski. Na poprzednim kursie razem z 29-letnią dziewczyną, cierpiącą na reumatoidalne zapalenie stawów, zaplanowali pod kątem zawodowym jej najbliższe 8 lat. Odkryła, że jej pasją jest praca z młodzieżą. Zdecydowała, że podejmie studia pedagogiczne, pójdzie na kurs językowy i obsługi komputera. Zmotywowało ją to, że wreszcie się usamodzielni, wyjdzie z domu – mówi doradca zawodowy. Przed rozmową kwalifikacyjną z pracodawcą wysłał jej SMS-a: „Jesteś dobra, dasz sobie radę”. – Najważniejsze jest wsparcie – dodaje.

Sekstans, rum czy…
– Dam wam zadanie, którego celem będzie pokazanie efektu synergii – mówi Mariusz Mikuła. – Co to znaczy? – ciekawią się kursanci. – To pokazanie, że praca zespołowa daje lepsze efekty niż indywidualna – wyjaśnia psycholog. – Konfrontowanie opinii z innymi często się opłaca i pobudza do twórczego myślenia.
Uczestnicy na 40 minut zamieniają się w rozbitków z okrętu tonącego na Oceanie Indyjskim. Ląd jest odległy o 500 mil. Zostaje im tratwa, zapalniczka i kilkanaście przedmiotów, które trzeba uporządkować pod względem ważności. Co najbardziej się przyda? Sekstans?

Lusterko, pojemnik z mieszanką olejowo-gazową, a może butelka rumu? – Wielu kursantów wybiera sekstans, bo to przyrząd do pomiarów położenia na morzu, jednak mało użyteczny na tratwie – wyjaśnia Mikuła. – Najprzydatniejsze jest zwykłe lusterko, bo można nim nadawać sygnały SOS, i pojemnik z mieszanką gazowo-olejową, który da się podpalić zapalniczką i tak zwrócić uwagę przepływających statków. To tylko wirtualna rzeczywistość, w której muszą się znaleźć kursanci. Ale doświadczenia zdobyte w takiej samodzielnej, a potem zespołowej pracy pomaga znaleźć się w rzeczywistych sytuacjach.

Internetowy biznes
Kursanci podkreślają, że znaleźli tu przyjaciół. Zaczęli się wzajemnie inspirować w poszukiwaniu pracy. 28-letni Michał Krzysztoń sześć lat przepracował w zakładzie pracy chronionej. Cierpi na astmę, ale to nie przeszkadza mu w podejmowaniu działań społecznych. Założył na przykład stronę internetową opolskiego stowarzyszenia chorych na reumatyzm www.millenium.com.pl, bo na to choruje jego mama. – Tu zaczynam się decydować, na co mogę się porwać, jak się usamodzielnić – wylicza. To on radzi starszemu koledze Maciejowi Kamlińskiemu otwarcie biznesu internetowego: korespondencyjnych tłumaczeń na włoski, a nawet założenie biura matrymonialnego polsko-włoskiego. – Uwielbiam wszystko, co się wiąże z Włochami – przerywa Kamliński. – W 1993 r. zostałem pierwszym w Polsce pilotem wycieczek znającym język włoski. – Nauczył się też hebrajskiego i świetnie śpiewa – zachwala Krzysztoń, i ze śmiechem dodaje: – Fajne, że można samemu stać się czyimś doradcą zawodowym.

– Ale torniamo a dire – przerywa nam Kamliński. – Czyli po polsku: wracamy do rozmowy – tłumaczy. – Jestem absolwentem sosnowieckiego Staszica, potem była Politechnika Śląska, kolejno AGH w Krakowie. Potem przyplątała się choroba psychiczna, dostałem rentę. – W Polsce nadal jest słaba świadomość społeczna na temat chorób psychicznych – mówi Mikuła. – Pracodawcy boją się takich pracowników. Mikuła sam jest twórcą strony poświęconej takim niepełnosprawnym www.niepelnosprawni.namyslow.pl

Roześmiany pesymista
Maciej Kos mocno ściska dłoń witającym się z nim. – Jestem bardzo pozytywnie nastawiony do życia – dodaje. Do 2004 pracował, później miał wypadek, osiem miesięcy spędził na wózku, potem uczył się chodzić. – Jak pochodzisz, to się nauczysz – śmieje się, wymachując kulą. – Zanim przestałem chodzić, robiłem kursy związane z psychologią, tu potwierdziło się, że mam predyspozycje do pracy z innymi.

58-letni Łukasz Piec przedstawia się jako urodzony pesymista. Z wykształcenia jest technikiem-mechanikiem, ale po przebytym zawale od kilkunastu lat bezskutecznie szuka pracy. Dodatkowo trzy lata temu wszczepiono mu by-passy. – Wiele razy, kiedy chciałem się zatrudnić, mówiono mi, że powinienem znaleźć się na cmentarzu – zwierza się. Żyje za 344 zł miesięcznie – tyle wynosi opieka z MOPS-u. – A przecież, jak się tu dowiedziałem, mogę pracować w wymiarze 35 godzin tygodniowo, w pozycji siedzącej – wyjaśnia. Śmieje się często, bo od dawna nie był w gronie tylu życzliwych osób, które go doceniają.

Dobrze plotkować
– Trudno na pierwszy rzut oka rozpoznać, na jaką niepełnosprawność cierpią uczestnicy warsztatów – mówi Mikuła. – A przecież są wśród nich niepełnosprawni ruchowo, wzrokowo, intelektualnie. Jest wiele zawodów, gdzie to wcale nie przeszkadza, tylko trzeba, żeby pracodawcy zmienili swoje nastawienie. Ważne też, żeby niepełnosprawni umieli ich do siebie przekonać. Na warsztatach z psychologii uczą się, jak funkcjonują różne mechanizmy społeczne. Na przykład dowiadują się, jak powstaje plotka. – Ktoś rysuje kota, następni odwzorowują już jego kopię, a nie oryginał, aż na końcu wychodzi z tego rozjechany renifer – opowiada Mikuła. – Widać jak zniekształcamy rzeczywistość.

O tych warsztatach uczestnicy obiecują plotkować jak najlepiej. Żeby inni także mogli z nich skorzystać. Oni sami wywiozą stąd niejedną naukę. Chyba najważniejszą tę, że kiedy znajdą się w kryzysie, to warto wysłać lusterkiem znak komuś innemu, że potrzebują pomocy. Bo, jak się okazuje w praktyce, łatwiej niż na Oceanie Indyjskim znaleźć ją na zajęciach z relacji grupowych.

Strona gdzie można znaleźć informacje o programie – www.gotowidopracy.info

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.