Bandyci, nazywani kibicami, panują na polskich stadionach piłkarskich. Wszystko wskazuje jednak na to, że ich czas się kończy.
Czy kibice różnych klubów będą kiedyś dopingować swoje drużyny, stojąc spokojnie obok kibiców rywali? EDYTOR/Ireneusz Dorożański
Dawno, dawno temu kibice chodzili na mecze, żeby dopingować swoją drużynę – tak mogłaby zaczynać się baśń dla grzecznych dzieci. Dziś normalni ludzie boją się, że na trybunach mogą oberwać kijem lub cegłą. Mało tego, wiedzą, że w dniu meczu stadion trzeba omijać wielkim łukiem.
Przyłożyć pałą czy zamknąć w klatce?
Boiskowe chuligaństwo pojawiło się w Polsce w latach 70. Na mecze ligowe chodziło wtedy jednak po kilkadziesiąt tysięcy osób i stadionowe „rozróby” małej garstki wszyscy lekceważyli. Z czasem sytuacja się zmieniła. Najpierw ojcowie przestali przyprowadzać na stadion synów, potem sami stracili ochotę na kibicowanie. Normalnych ludzi było na trybunach coraz mniej. W latach 90. chuligani stanowili już większość publiczności.
– Nie rozumiem, czemu policja nie daje sobie z tym rady. Wystarczy jednemu z drugim przyłożyć pałą i będzie spokój – jeszcze dziesięć lat temu można było usłyszeć takie wypowiedzi. Teraz jednak chyba większość Polaków przekonała się, że tradycyjne metody walki z chuliganami – wysokie ogrodzenia, druty kolczaste, szarże policji – nie przynoszą żadnych rezultatów. Bandyci rozgromieni przez policję na stadionie często „odgrywają się” na ludziach poza stadionem. I wracają na kolejny mecz. Reliktem starego myślenia jest inicjatywa prezesa IV-ligowej Drutex Bytovii Bytów. W nowym sezonie kibice zespołu gości, którzy przyjadą na bytowski stadion, zostaną zamknięci w specjalnej klatce i będą dopingować swój zespół zza drutów.
Jak to się robi w Anglii?
W tym samym czasie, gdy u nas „kibole” wyganiali ze stadionów normalnych ludzi, w Anglii działo się dokładnie coś odwrotnego (czyt. str. 30–31). Na czym polegają angielskie metody walki z chuliganami? Podstawą jest zmiana sposobu myślenia. – Zwykle sądzi się, że grupa kibiców spotyka się tylko na meczu, jest niezorganizowana, a do bójek dochodzi spontanicznie pod wpływem emocji związanych z zawodami. Tymczasem subkultura kibiców jest bardzo złożona. Składa się z kilku współpracujących ze sobą grup. Przy każdym klubie stale działa od stu do trzystu osób. Około 10 proc. tych ludzi to tzw. hoolsi: niecofający się przed niczym zwyrodniali przestępcy, których celem jest udział w bójkach. Największe bójki nie są spontaniczne. Ich czas i miejsce chuligani starannie planują. Umawiają się przez Internet i uderzają często tam, gdzie wcześniej długo był spokój – tłumaczy Michał Pogoda z katowickiej Komendy Wojewódzkiej Policji.
Walka ze stadionowymi bandytami wymaga więc rozwiązań systemowych. Ani pały, ani klatki nie pomogą.
Angielskie metody, z sukcesem zastosowane też w innych krajach, polegają przede wszystkim na likwidacji anonimowości kibiców. Każda osoba wchodząca na stadion otrzymuje imienny bilet z przydzielonym numerem krzesełka na trybunach. Wszędzie na stadionie umieszczone są kamery, nagrywające zachowanie publiczności. Każdy ma świadomość, że jeśli zrobi coś nagannego, zostanie szybko zdemaskowany i ukarany. Drugim „filarem” walki z chuligaństwem jest tzw. zakaz stadionowy, czyli przynajmniej kilkuletni zakaz wstępu na wszystkie imprezy sportowe, orzekany przez sądy jako kara dodatkowa. Tylko tyle i aż tyle. „Tylko” – bo wszystko wydaje się łatwe do zrealizowania. „Aż” – bo to niestety sporo kosztuje.
Gramy w jednej drużynie?
Od kilku lat próbuje się w Polsce zastosować angielskie metody. Wprowadzono przepis o zakazie stadionowym, a na stadionach zaczęto instalować kamery. Praktycznie jednak nie wyglądało to najlepiej. Profesjonalny monitoring wprowadzono w Kielcach, ale na większości in- nych stadionów wciąż brakowało na to pieniędzy. Zakaz stadionowy okazał się natomiast martwym przepisem. Bandyci przekonali się, że mogą wejść na stadion mimo zakazu. – Jak na mecz wchodzi kilka tysięcy ludzi, różnymi bramami, to jak ich mamy wszystkich sprawdzić? – narzekali działacze. – Uda nam się poskromić chuliganów, gdy wszyscy: policja, kluby sportowe, władze gmin, rząd, media i reszta społeczeństwa, będziemy grać w jednej drużynie – uważa młodszy aspirant Arkadiusz Boimski z Komendy Głównej Policji.
Kluby do tej pory obawiały się ostrej walki z kibicami, bo przecież sprzedaż biletów to podstawowe źródło ich dochodów. Przez wiele lat klubowi działacze próbowali więc jakoś cywilizować środowisko kibiców. Ostatnio jednak chyba miarka się przebrała. – Po dyskusji z zarządem ustaliliśmy, że kończymy z jakąkolwiek tolerancją dla tych ludzi. To nie są nasi kibice, to nasi wrogowie – powiedział prezes Legii Warszawa Leszek Miklas. Ważną rolę odgrywa przykład siatkówki. Na mecze reprezentacji Polski jest zawsze dużo więcej chętnych niż biletów. I nie ma chuligaństwa. Okazuje się, że jest w Polsce mnóstwo ludzi, którzy chcą oglądać imprezy sportowe. Będą chodzić na mecze piłkarskie, jak przekonają się, że jest to bezpieczne.
Koniec z bandytami?
Za tydzień ruszają piłkarskie rozgrywki ligowe. Jednocześnie zaczyna się ostra walka z bandytami. 9 maja Sejm uchwalił zmiany w Ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych. – Organizatorzy meczów zostali zobowiązani do rejestrowania danych personalnych osób wchodzących na stadion. Ochrona imprez będzie powierzana wyłącznie firmom posiadającym odpowiednią licencję. Wykroczenia na stadionie będą rozpatrywać tzw. szybkie sądy. Aresztem i grzywną będzie karane wnoszenie na stadion broni, materiałów pirotechnicznych i alkoholu, wbieganie na boisko, a także rzucanie różnymi przedmiotami. Osoby objęte zakazem stadionowym zostaną zobowiązane przed meczem do zgłaszania się na miejscową komendę policji. Jeśli tego nie zrobią, będzie to oznaczać złamanie zakazu i stanowić podstawę do ukarania – wylicza Arkadiusz Boimski.
Czy to oznacza rychły koniec stadionowych bandytów? Zapewne nie poddadzą się bez walki. Ale ta walka przynajmniej na serio się zacznie. W gazetce „To my, kibice”, wydawanej przez szalikowców Legii Warszawa, w październiku 2005 r. ukazał się kuriozalny artykuł anonimowego autora. Do dziś można go przeczytać w Internecie. Skrywający się pod literką „J” kibic jest zwolennikiem „zadymiarzy”. Oburza się na zakazy stadionowe, ograniczanie działania bandytów nazywa łamaniem wolności. Artykuł ma wymowny tytuł „Początek końca”. „Eliminacja ruchu ultras z trybun, a zamiast niego wprowadzenie nań klasy średniej, wzorem Anglii – to cel przyświecający tym, którzy kroczek po kroczku wiodą nas w kierunku »nowoczesnego futbolu«. Może to oznaczać początek końca...”. Oby miał rację.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.