Pały i klatki nie pomogą

Leszek Śliwa

|

GN 29/2007

publikacja 19.07.2007 12:44

Bandyci, nazywani kibicami, panują na polskich stadionach piłkarskich. Wszystko wskazuje jednak na to, że ich czas się kończy.

Pały i klatki nie pomogą Czy kibice różnych klubów będą kiedyś dopingować swoje drużyny, stojąc spokojnie obok kibiców rywali? EDYTOR/Ireneusz Dorożański

Dawno, dawno temu kibice chodzili na mecze, żeby dopingować swoją drużynę – tak mogłaby zaczynać się baśń dla grzecznych dzieci. Dziś normalni ludzie boją się, że na trybunach mogą oberwać kijem lub cegłą. Mało tego, wiedzą, że w dniu meczu stadion trzeba omijać wielkim łukiem.

Przyłożyć pałą czy zamknąć w klatce?
Boiskowe chuligaństwo pojawiło się w Polsce w latach 70. Na mecze ligowe chodziło wtedy jednak po kilkadziesiąt tysięcy osób i stadionowe „rozróby” małej garstki wszyscy lekceważyli. Z czasem sytuacja się zmieniła. Najpierw ojcowie przestali przyprowadzać na stadion synów, potem sami stracili ochotę na kibicowanie. Normalnych ludzi było na trybunach coraz mniej. W latach 90. chuligani stanowili już większość publiczności.

– Nie rozumiem, czemu policja nie daje sobie z tym rady. Wystarczy jednemu z drugim przyłożyć pałą i będzie spokój – jeszcze dziesięć lat temu można było usłyszeć takie wypowiedzi. Teraz jednak chyba większość Polaków przekonała się, że tradycyjne metody walki z chuliganami – wysokie ogrodzenia, druty kolczaste, szarże policji – nie przynoszą żadnych rezultatów. Bandyci rozgromieni przez policję na stadionie często „odgrywają się” na ludziach poza stadionem. I wracają na kolejny mecz. Reliktem starego myślenia jest inicjatywa prezesa IV-ligowej Drutex Bytovii Bytów. W nowym sezonie kibice zespołu gości, którzy przyjadą na bytowski stadion, zostaną zamknięci w specjalnej klatce i będą dopingować swój zespół zza drutów.

Jak to się robi w Anglii?
W tym samym czasie, gdy u nas „kibole” wyganiali ze stadionów normalnych ludzi, w Anglii działo się dokładnie coś odwrotnego (czyt. str. 30–31). Na czym polegają angielskie metody walki z chuliganami? Podstawą jest zmiana sposobu myślenia. – Zwykle sądzi się, że grupa kibiców spotyka się tylko na meczu, jest niezorganizowana, a do bójek dochodzi spontanicznie pod wpływem emocji związanych z zawodami. Tymczasem subkultura kibiców jest bardzo złożona. Składa się z kilku współpracujących ze sobą grup. Przy każdym klubie stale działa od stu do trzystu osób. Około 10 proc. tych ludzi to tzw. hoolsi: niecofający się przed niczym zwyrodniali przestępcy, których celem jest udział w bójkach. Największe bójki nie są spontaniczne. Ich czas i miejsce chuligani starannie planują. Umawiają się przez Internet i uderzają często tam, gdzie wcześniej długo był spokój – tłumaczy Michał Pogoda z katowickiej Komendy Wojewódzkiej Policji.

Walka ze stadionowymi bandytami wymaga więc rozwiązań systemowych. Ani pały, ani klatki nie pomogą.
Angielskie metody, z sukcesem zastosowane też w innych krajach, polegają przede wszystkim na likwidacji anonimowości kibiców. Każda osoba wchodząca na stadion otrzymuje imienny bilet z przydzielonym numerem krzesełka na trybunach. Wszędzie na stadionie umieszczone są kamery, nagrywające zachowanie publiczności. Każdy ma świadomość, że jeśli zrobi coś nagannego, zostanie szybko zdemaskowany i ukarany. Drugim „filarem” walki z chuligaństwem jest tzw. zakaz stadionowy, czyli przynajmniej kilkuletni zakaz wstępu na wszystkie imprezy sportowe, orzekany przez sądy jako kara dodatkowa. Tylko tyle i aż tyle. „Tylko” – bo wszystko wydaje się łatwe do zrealizowania. „Aż” – bo to niestety sporo kosztuje.

Gramy w jednej drużynie?
Od kilku lat próbuje się w Polsce zastosować angielskie metody. Wprowadzono przepis o zakazie stadionowym, a na stadionach zaczęto instalować kamery. Praktycznie jednak nie wyglądało to najlepiej. Profesjonalny monitoring wprowadzono w Kielcach, ale na większości in- nych stadionów wciąż brakowało na to pieniędzy. Zakaz stadionowy okazał się natomiast martwym przepisem. Bandyci przekonali się, że mogą wejść na stadion mimo zakazu. – Jak na mecz wchodzi kilka tysięcy ludzi, różnymi bramami, to jak ich mamy wszystkich sprawdzić? – narzekali działacze. – Uda nam się poskromić chuliganów, gdy wszyscy: policja, kluby sportowe, władze gmin, rząd, media i reszta społeczeństwa, będziemy grać w jednej drużynie – uważa młodszy aspirant Arkadiusz Boimski z Komendy Głównej Policji.

Kluby do tej pory obawiały się ostrej walki z kibicami, bo przecież sprzedaż biletów to podstawowe źródło ich dochodów. Przez wiele lat klubowi działacze próbowali więc jakoś cywilizować środowisko kibiców. Ostatnio jednak chyba miarka się przebrała. – Po dyskusji z zarządem ustaliliśmy, że kończymy z jakąkolwiek tolerancją dla tych ludzi. To nie są nasi kibice, to nasi wrogowie – powiedział prezes Legii Warszawa Leszek Miklas. Ważną rolę odgrywa przykład siatkówki. Na mecze reprezentacji Polski jest zawsze dużo więcej chętnych niż biletów. I nie ma chuligaństwa. Okazuje się, że jest w Polsce mnóstwo ludzi, którzy chcą oglądać imprezy sportowe. Będą chodzić na mecze piłkarskie, jak przekonają się, że jest to bezpieczne.

Koniec z bandytami?
Za tydzień ruszają piłkarskie rozgrywki ligowe. Jednocześnie zaczyna się ostra walka z bandytami. 9 maja Sejm uchwalił zmiany w Ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych. – Organizatorzy meczów zostali zobowiązani do rejestrowania danych personalnych osób wchodzących na stadion. Ochrona imprez będzie powierzana wyłącznie firmom posiadającym odpowiednią licencję. Wykroczenia na stadionie będą rozpatrywać tzw. szybkie sądy. Aresztem i grzywną będzie karane wnoszenie na stadion broni, materiałów pirotechnicznych i alkoholu, wbieganie na boisko, a także rzucanie różnymi przedmiotami. Osoby objęte zakazem stadionowym zostaną zobowiązane przed meczem do zgłaszania się na miejscową komendę policji. Jeśli tego nie zrobią, będzie to oznaczać złamanie zakazu i stanowić podstawę do ukarania – wylicza Arkadiusz Boimski.

Czy to oznacza rychły koniec stadionowych bandytów? Zapewne nie poddadzą się bez walki. Ale ta walka przynajmniej na serio się zacznie. W gazetce „To my, kibice”, wydawanej przez szalikowców Legii Warszawa, w październiku 2005 r. ukazał się kuriozalny artykuł anonimowego autora. Do dziś można go przeczytać w Internecie. Skrywający się pod literką „J” kibic jest zwolennikiem „zadymiarzy”. Oburza się na zakazy stadionowe, ograniczanie działania bandytów nazywa łamaniem wolności. Artykuł ma wymowny tytuł „Początek końca”. ­„Eliminacja ruchu ultras z trybun, a zamiast niego wprowadzenie nań klasy średniej, wzorem Anglii – to cel przyświecający tym, którzy kroczek po kroczku wiodą nas w kierunku »nowoczesnego futbolu«. Może to oznaczać początek końca...”. Oby miał rację.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.