Od grobu do ołtarza

Stanisław Zasada, współpracownik GN z Wielkopolski

|

GN 29/2007

publikacja 19.07.2007 12:24

Przez dziewięć dni pokonali trasę od grobu założyciela Zgromadzenia Księży Marianów do miejsca, gdzie zostanie on wyniesiony na ołtarze.

Od grobu do ołtarza O. Papczyński zostanie beatyfikowany w Licheniu 16 września br. APP/Przemysław Graf

Tyle czasu potrzebowało prawie dwustu pątników, by dojść pieszo z Góry Kalwarii – gdzie trzysta lat temu zmarł sługa Boży ojciec Stanisław Papczyński – do Lichenia, gdzie w połowie września zostanie ogłoszony błogosławionym. – Jego słowa i świadectwo życia pomogły nam nie tylko przygotować się do uroczystości beatyfikacyjnych, ale i przyjrzeć się naszemu powołaniu do świętości – mówi marianin ks. Andrzej Siejak, duchowy opiekun tegorocznej pielgrzymki. Gdy prawie 30 lat temu pielgrzymka się rodziła, jej uczestnicy o ojcu Papczyńskim nie wiedzieli prawie nic. Drogę do Lichenia rozpoczynali też z zupełnie innego miejsca.

Po wojsku
Lato 1981 roku. Bogdan Owczarek, dwudziestotrzyletni mieszkaniec Grodziska Mazowieckiego, wrócił z wojska. Niechciana przez wielu młodych ludzi służba dla niego okazała się wspaniałą przygodą.
Uzdolniony muzycznie pan Bogdan trafił do Orkiestry Reprezentacyjnej Warszawskiego Okręgu Wojskowego w Wesołej koło Warszawy. Był dumny, że znalazł się wśród elity muzyków w mundurach. Na dodatek z Wesołej do rodzinnego Grodziska było niedaleko. Spośród 720 dni służby pan Bogdan aż sto spędził na przepustkach w domu.

Gdy wrócił z wojska, postanowił odwdzięczyć się za minione dwa lata. Po naradzie z rodziną i znajomymi uznał, że najlepszą formą podziękowania będzie piesza pielgrzymka do sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej Królowej Polski w Licheniu. Wyruszyli w jedenaście osób. Z Grodziska Mazowieckiego do Lichenia mieli dwieście kilometrów. – O ojcu Papczyńskim wiedziałem tylko tyle, że był założycielem marianów – przyznaje dziś pan Bogdan.

Wzięli ich za „Solidarność”
Pierwszą pielgrzymkę Bogdan Owczarek wspomina tak: – Wyszliśmy w ulewę. Po przejściu kilku kilometrów ogarnęło nas dziwne uczucie: deszcz, droga i my sami. Odległość dzieląca ich od Lichenia wydawała im się nie do przebycia. Mało nie wybuchnęli śmiechem, gdy w jednej z parafii ksiądz na widok ich skromnej grupki powiedział, że wita czoło pielgrzymki. – W innym miejscu ludzie myśleli, że jesteśmy z „Solidarności” i namawiamy do kolejnego strajku albo rewolucji – opowiada dziś Owczarek. W kolejnej miejscowości mieszkańcy wzięli ich za mariawitów i chowali się przed nimi w domach, jak przed zarazą.

Po ośmiu dniach, żywiąc się na plebaniach i w prywatnych kwaterach, śpiąc na sianie, narzekając na zmęczenie i pęcherze na nogach, dotarli wreszcie do Lichenia. Zastali tłumy ludzi, którzy przyjechali z całej Polski autokarami. Kustosz ks. Eugeniusz Makulski powitał ich publicznie i dał za wzór pielgrzymowania do Matki Bożej. Do Grodziska pątnicy wrócili żukiem. Tym samym, który w tamtą stronę wiózł ich bagaże. Obiecali sobie, że za rok znów wybiorą się pieszo do Lichenia.

Milicja wzywa
Gdy 13 grudnia 1981 roku gen. Jaruzelski wprowadził stan wojenny, pątnicy z Grodziska pomyśleli sobie, że jest już po pielgrzymce. – Przecież na początku obowiązywała godzina milicyjna, a żeby pojechać do innego województwa, trzeba było mieć przepustkę – wspomina dziś Bogdan Owczarek. Mimo trudności pielgrzymkę postanowiono kontynuować. Ze względów bezpieczeństwa nie zrobiono jednak pisemnej listy uczestników. Część pielgrzymów udała się do Lichenia własnymi samochodami. Inni pojechali pociągiem do Konina i stamtąd przeszli pieszo 15 km do licheńskiego sanktuarium. Po powrocie z pielgrzymki pan Bogdan kilka razy wzywany był na posterunek Milicji Obywatelskiej. Nie dał się jednak złamać i w następnym roku pątnicy z Grodziska ponownie wyruszyli do Lichenia. Z roku na rok liczba uczestników rosła. Z czasem zmieniło się również nastawienie milicjantów, którzy ułatwiali pątnikom przejście przez niebezpieczne skrzyżowania albo trasy szybkiego ruchu.

Teraz dalej
W 1994 r. opiekę nad pielgrzymką przejęli księża marianie. Od tamtego czasu pątnicy wyruszają z Góry Kalwarii, jednego z głównych mariańskich sanktuariów. Mają przez to do przebycia o 60 km więcej. Zatrzymują się jednak tradycyjnie w Grodzisku, gdzie dołącza do nich pokaźna grupa osób.
W czasach Papczyńskiego, czyli w XVII w., Góra Kalwaria nazywała się Nowa Jerozolima. Nazwę tę zawdzięcza biskupowi poznańskiemu Stefanowi Wierzbowskiemu, który nabył spaloną w czasie potopu szwedzkiego wieś Górę niedaleko Warszawy i ówczesnym zwyczajem postanowił wybudować tutaj sanktuarium męki Chrystusa. Wielu miejscom nadał nazwy występujące w Jerozolimie. W ten sposób znajdujący się poza wsią niewielki kościółek otrzymał nazwę Wieczerzy Pańskiej.

W 1677 r. biskup podarował świątynię ojcu Papczyńskiemu, który przybył tutaj z garstką pierwszych marianów. Obok kościoła zakonnicy postawili klasztor, w którym przebywali do kasaty zakonu przez władze carskie po upadku powstania styczniowego. Powrócili dopiero w 1952 roku. 17 września 1701 r. ojciec Papczyński dokonał tutaj swego żywota. Współbracia pochowali go w kościele Wieczerzy Pańskiej. Do dziś istnieje tam jego grób. W drodze do Lichenia pielgrzymi z Góry Kalwarii zatrzymują się również w Puszczy Mariańskiej koło Skierniewic, gdzie w 1673 r. Papczyński założył pierwszy klasztor marianów.
Wymodlili beatyfikację Dochodził już wieczór, gdy w ostatnią niedzielę zmęczeni upałem pątnicy z Góry Kalwarii dotarli do Lichenia. Ostatni odcinek drogi tradycyjnie przemierzył z nimi obecny kustosz licheńskiego sanktuarium ks. Wiktor Gumienny. – Wierzę, że pątnicy w ciągu tych wszystkich pielgrzymek wymodlili to, że ojciec Stanisław będzie ogłoszony błogosławionym – uważa kustosz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.