Bujany fotel stoi pusty

Jola Kubik

|

GN 27/2007

publikacja 09.07.2007 10:31

Pawełek urodził się w 37. tygodniu ciąży. Z pozoru okaz zdrowia: 10 punktów w skali Apgar. A jednak...

Bujany fotel stoi pusty Rodzice protestują, bo boją się, że bez pomocy prof. Malca ich dzieci umrą. Jacek Taran

Tuż po porodzie zaniepokoił nas kolor skóry dziecka. Była nienaturalnie ciemna, prawie sina – opowiada mama Pawełka, Justyna Pytel. Pawełek był mało aktywny, nie jadł ani nie płakał, miał bardzo zimne rączki. Kiedy zwracałam uwagę na te objawy lekarce, szybko uspokojono mnie stwierdzeniem, że dziecko jest zmęczone po porodzie. Synowi zmierzono jednak saturację, czyli stopień wysycenia tlenem hemoglobiny, zawartej we krwi. Ta wahała się w granicach 85 proc. U zdrowych dzieci poziom wynosi blisko 100 proc. Po kilkudziesięciu minutach Pawełek został przewieziony do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Tam po raz pierwszy została postawiona diagnoza: ciężka wada serca, HLHS. Z godziny na godzinę było coraz gorzej.

Żadnych szans?
HLHS to wrodzona wada serca. Polega na nieprawidłowym rozwoju lewej komory serca. Dziecko w okresie płodowym rozwija się właściwie, bo krwiobieg funkcjonuje z wyłączeniem płuc, a natleniona krew jest dostarczana z organizmu matki. Jeśli noworodek nie otrzyma szybkiej pomocy kardiochirurgicznej, umiera. HLHS stanowi 8 proc. wszystkich wad wrodzonych serca u noworodków i jest najczęstszą przyczyną zgonów w pierwszym tygodniu życia. – Dziecko podłączono do respiratora i podawano mu lek, który nie dopuszcza do zamknięcia przewodu tętniczego. Zabrzańscy lekarze nie dawali nam nadziei. Nie operowali, i zresztą dzisiaj też nie operują, dzieci z HLHS. Sugerowano nam nawet, żebyśmy postarali się o drugie dziecko. Pawełkowi nie dawano żadnych szans na przeżycie. Jeden z lekarzy wspomniał jednak, że może warto spróbować w Krakowie. Tam światowej sławy kardiochirurg dziecięcy prof. Edward Malec operował beznadziejne przypadki – relacjonuje Justyna Pytel.

Szybszy niż maszyny
Prof. Malec nie dawał rodzicom Pawełka złudnej nadziei, niczego nie ukrywał, odpowiadał szczerze na wszystkie pytania. – Choroba powoduje stres. Baliśmy się, a jednocześnie czuliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach – mówi Justyna Pytel. – Początkowo wydawało nam się, że jesteśmy wyjątkowi, bo bardzo dobrze się z nami obchodzono. Z czasem okazało się, że w krakowskim Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym wszyscy są tak traktowani. Cały zespół pracował z dużym poświęceniem. Nikt tam nie kończy pracy i nie wychodzi do domu o 15.00.

Pierwszą operację Pawełek przeszedł w pierwszych dniach życia. Po 2 miesiącach kolejną. Kolejny etap miał miejsce, kiedy chłopiec miał 18 miesięcy. – Profesor powiedział nam niemal na dzień dobry: „Nie jestem Bogiem. Zrobię wszystko, co potrafię, a co się stanie później, to już prawdziwa wola Boska” – mówi Justyna Pytel. – Po każdej operacji brał taki fotel bujak, siadał przy łóżku dziecka i czekał na efekty. Często dzwonił o pierwszej, drugiej w nocy, żeby nas uspokoić. Potwierdza to Zuzanna Rudzka, mama 7-miesięcznego Kacpra, który 29 maja przeszedł drugi etap operacyjnego leczenia HLHS. – Profesor ma swój bujany fotel, zaplata ręce, opiera je na łóżku i wpatruje się w noworodka – mówi Zuzia Rudzka. – Kiedy pytaliśmy go, dlaczego tak robi, odpowiadał: „Jestem szybszy niż maszyny. Moje oko lepiej oceni kolor ust, skóry dziecka”.

Z Prokocimia do Monachium
Kacper urodził się 12 listopada ub.r. – HLHS wykryto u niego, kiedy byłam jeszcze w ciąży. Pierwsze specjalistyczne badania pojechałam zrobić do Łodzi. Już wiedziałam, że mojego syna czeka trójetapowe leczenie operacyjne – relacjonuje mama Kacpra. – Potem skierowano mnie do Warszawy. Tam powiedziano mi, że mam rodzić w Krakowie, dziecko powierzyć prof. Malcowi, który osiąga najlepsze wyniki na świecie w liczbie uratowanych dzieci. Tak też się stało. Wkrótce przeprowadziliśmy się tutaj, do Krakowa. – Pierwszą operację Kacper miał w piątej dobie życia. Drugi etap profesor przeprowadził 29 maja, będąc już na urlopie – opowiada tata chłopca.

Pomimo dramatu, jaki oboje rodzice przechodzili, na ich twarzy widać uśmiech. – Wiem, że moje dziecko dzięki tym operacjom będzie mogło normalnie żyć. Jedynie sportów ekstremalnych nie będzie mogło uprawiać. Prof. Malec uspokoił nas, dał poczucie, że będzie dobrze – mówi Zuzanna. Małego Kacpra czeka jeszcze trzecia operacja, która zakończy leczenie. Najprawdopodobniej jednak nie wykona jej już prof. Malec. Od 15 czerwca nie pracuje w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu. Przebywa w Monachium.

W obronie profesora
Zuzanna Rudzka jest jednym z kilkudziesięciu rodziców, którzy od ponad 3 miesięcy protestują przeciwko decyzji o zwolnieniu prof. Malca. Zdesperowani rodzice piszą petycje, organizują manifestacje, pytają. Niestety, nikt nie potrafi im wytłumaczyć, dlaczego prof. Malec nie operuje już dziecięcych serc. Nieoficjalnie mówi się, że Malec nie przyjął wytycznych dyrektora szpitala, aby ograniczyć przyjęcia pacjentów spoza Małopolski. Dyrekcja ucina jednak wszelkie spekulacje, twierdząc, że postępowanie wobec profesora zostało utajnione. W oświadczeniu władz Uniwersytetu Jagiellońskiego i dyrekcji Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego czytamy, że „rezygnacja została przyjęta na prośbę prof. Malca” oraz, że „władze uczelni i szpitala szanują jego suwerenną decyzję”.

– Prof. Malec dał drugie życie naszemu dziecku. Pawełek ma dzisiaj 5 lat, jeździ na nartach, uczy się angielskiego – mówi Justyna Pytel. – Podejmę każdą próbę obrony profesora. To jest nasz skarb narodowy. Do niego przyjeżdżają ludzie z Ukrainy, Czech, Rosji, Litwy, bo tam takie dzieci się usuwa. Bez wątpienia to wielki geniusz. Dlatego bywa stanowczy. Nie dla niego marudzenie, tylko konkrety. W końcu chodzi o życie. Chyba jego osobowość nie podobała się ludziom, z którymi współpracował.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.