Polska misja Afganistan

Przemysław Kucharczak

|

GN 19/2007

publikacja 14.05.2007 17:05

Góry, góry, góry... A na nich uzbrojeni talibowie, którzy świetnie znają każdą ścieżkę. To Afganistan. Trafiło tam 1188 polskich żołnierzy.

Polska misja Afganistan Talibowie walczą w 8–10-osobowych oddziałach. EAST NEWS/AFP/ALEXANDER NEMENOV

Jakie niebezpieczeństwa na nich czyhają? – Groźne są miny-pułapki, ostrzał ogniowy i zamachowcy samobójcy – ocenia ppłk Piotr Sołomonow, który przez ostatnie siedem miesięcy dowodził w Afganistanie kontyngentem kilkudziesięciu polskich saperów. Wrócił do domu dopiero kilka dni temu. – Mogą się zdarzyć ataki talibów na nasze konwoje i patrole. Tak samo jak strzelają do Amerykanów, Brytyjczyków i swoich własnych afgańskich żołnierzy, mogą próbować strzelać też do nas – ostrzega.

Rakietą w naszych?
Talibowie mogą robić zasadzki na drogach, ale trudniej będzie im zagrozić bazom, w których mieszkają polscy żołnierze. Najbezpieczniej jest w ogromnej bazie Bagram, gdzie działa polskie dowództwo. Każdy polski żołnierz będzie tam przyjeżdżać na wypoczynek raz w miesiącu, na 3 lub 4 dni. – Baza Bagram to taka forteca, że można ją sięgnąć tylko rakietą z dużej odległości. Ale w ciągu pół roku, kiedy tam byłem, talibowie tylko jeden raz tego spróbowali, i to bardzo niecelnie – wspomina ppłk Sołomonow. – Żeby trafić rakietą, trzeba precyzyjnie ustawić np. kąty nastawu. A do tego trzeba dobrze wyszkolonego żołnierza.
– Talibowie takich nie mają? Przecież tam wojna trwa z przerwami od 30 lat... – dziwię się.

– Tak, ale oddziałami talibów dowodzą dzisiaj zwykle młodzi ludzie, w wieku 18–30 lat. To jakie oni mogą mieć doświadczenie bojowe? – mówi pułkownik. – Próbują teraz robić to samo co w Iraku. Na przykład wysadzają się gdzieś w tłumie, żeby wywołać w państwie jak największy zamęt. – A nie próbowali ostrzeliwać waszej bazy na przykład z moździerza? – pytam. – Nie, bo to też nie takie proste. Na przedpolu baz nie ma żadnych drzew. Łyso. W Bagram widać wszystko jak na dłoni na półtora do dwóch kilometów. Talibowie musieliby podjechać, ustawić moździerz, dobrze wycelować... A przy bazie nie mogą tego zrobić niezauważeni – ocenia ppłk Sołomonow.

GROM już w akcji
Najbardziej niebezpieczne akcje już prowadzi w Afganistanie GROM. Gdy amerykański zwiad satelitarny i lotniczy znajdzie w górach kryjówki talibów, do akcji ruszają komandosi, także polscy. Zaskakują talibów w ich pieczarach z zaminowanymi podejściami. GROM to ścisła światowa elita. 80 najlepszych polskich komandosów stacjonuje w Kandaharze na południu Afganistanu. Niebezpieczeństwo zajrzy też w oczy siedmiuset żołnierzom z batalionu manewrowego. Mieszkają oni w trzech górskich bazach na wschodzie kraju. Będą pilnować granicy z Pakistanem, zza której często przychodzą terroryści. Ich zadaniem jest też utrzymanie porządku na ważnej drodze z Kabulu do Kandaharu, która łączy północ z południem kraju. Muszą ją patrolować, bo inaczej przejmą ją talibowie albo bandyci i rabusie. To jedna z nielicznych przyzwoitych dróg w Afganistanie. W tym kraju dwa razy większym od Polski zaledwie 2,7 tys. kilometrów dróg jest przykryte asfaltem. Nie ma też kolei i tylko nieliczne rzeki są żeglowne.

Polacy od pół roku ćwiczyli walkę w takich warunkach. Jeździli do Kotliny Kłodzkiej, w Bieszczady i w Tatry, żeby nauczyć się walki w górach. Na przykład tego, jak prowadzić ostrzał pod dużym kątem w górę albo w dół. Walkę wśród budynków przećwiczyli w niemieckim Hohenfels, gdzie na poligonie stoi całe miasteczko. Był tam nawet wysmukły minaret, taki sam, jakie w Afganistanie można spotkać przy meczetach.

Groźny rosomak
Życie naszych żołnierzy mają chronić transportery opancerzone Rosomak i terenowe samochody Humvee. 137 humvee przekażą nam na miejscu Amerykanie. Pod koniec maja Polacy wyjadą w nich na patrole.
Humvee to auta sprawdzone w niejednej wojnie. Polacy jeździli takimi samochodami już w Iraku. Swój chrzest bojowy przejdą jednak nowe transportery opancerzone Rosomak, wyprodukowane przez fińską firmę Patria przy udziale zakładów w Siemianowicach Śląskich. W Afganistanie mamy 24 rosomaki.

Niedawno media straszyły, że pancerz rosomaka jest tragicznie miękki. I że na testach przedziurawił go pocisk z karabinu o kalibrze 7,62 milimetra. To kaliber zwykłego kałasznikowa, używanego przez talibów. Jednak ta informacja mediów była nieprawdziwa.

W czasie testów do wnętrza transportera przedarł się jeden pocisk, ale o większym kalibrze. Po tym teście Ministerstwo Obrony Narodowej dokupiło dla rosomaków dodatkowe opancerzenie. Jest ono montowane na miejscu w Afganistanie. Dzięki niemu rosomak wytrzyma ostrzał z ciężkich karabinów o kalibrze do 14,5 mm. A talibowie mają poradzieckie ciężkie karabiny maszynowe o mniejszym kalibrze 12,7 mm. One rosomakowi krzywdy nie zrobią. Groźniejsze są jednak w rękach talibów granatniki.

A także miny i ładunki wybuchowe zakopane na poboczach. Niestety, nie istnieje pojazd, który zapewnia zupełne bezpieczeństwo żołnierzom. Rosomak ma na pewno wady, ale ma też wiele atutów. Wiadomo, że doskonale porusza się w trudnym terenie. Ma też niezłe, szybkostrzelne działko o kalibrze 30 milimetrów, sprzężone z karabinem maszynowym. Może więc potężnie odpowiedzieć na atak.

Radar słyszy kałacha
Polscy żołnierze wysłani do Afganistanu to wysokiej klasy profesjonaliści. Większość z nich po kilka razy była w Iraku. Szacunek dla ich doświadczenia okazują nawet otrzaskani w bojach Amerykanie, z którymi Polacy zamieszkali w ufortyfikowanych bazach. – Polscy dowódcy w dwóch przypadkach, w bazach Sharana i Waza Khwa, będą dowodzić siłami amerykańskimi – mówi generał Henryk Tacik, były szef Dowództwa Operacyjnego, który przygotowywał misję w Afganistanie. Amerykanie oddali pod polskie dowództwo jedną swoją kompanię. Z kolei polski batalion wchodzi w skład amerykańskiej brygady. Od wzajemnej pomocy Polaków i Amerykanów będzie zależeć ich życie.

Jeśli chodzi o wsparcie od strony technicznej, polscy żołnierze skorzystają z nowinek, o których dotąd im się nie śniło. Na przykład ze specjalnych „radarów rozpoznania pola walki”. To urządzenie, które nawet w promieniu 50 kilometrów dokładnie wskazuje miejsce, z którego ktoś ostrzeliwuje żołnierzy koalicji.

Radar jest tak czuły, że „słyszy” strzały nawet ze zwykłego kałasznikowa. Polski patrol może więc szybko dostać wsparcie, na przykład artylerii, która stoi kilkadziesiąt kilometrów dalej. Oczywiście, nie wszystko będzie takie proste. Talibowie lubią ostatnio strzelać zza pleców zwykłych Afgańczyków, więc nie zawsze można im odpowiedzieć huraganem ognia. Zdarzało się, że Amerykanie, którzy w ten sposób się bronili, razili też niewinnych, przypadkowych przechodniów. Po takich pomyłkach zwykli Afgańczycy są wściekli na Amerykanów. A talibom właśnie o to chodzi.

Na żadnej z dotychczasowej misji Polacy nie byli tak dobrze wyposażeni jak w Afganistanie. Każdy żołnierz dostał gogle noktowizyjne. Polacy po raz pierwszy zyskają możliwość skutecznej walki także w nocy. Ta misja już wymusza unowocześnienie polskiej armii.

Ale nie dlatego rząd wysyła tam żołnierzy. Jeśli dzisiaj świat zostawi Afganistan samemu sobie, ten kraj znów osunie się w chaos. I znów stanie się wylęgarnią terrorystów. Będą tu spokojnie i bezpiecznie się szkolić, by potem zabijać ludzi w Europie i w Ameryce.

Wkroczenie koalicji do Afganistanu przynosi, mimo ogromnych trudności, także dobre skutki. Otóż od czasu zamachów na World Trade Center i na pociągi w Madrycie, terrorystom nie udało się już przygotować żadnego zamachu w krajach Zachodu.

Zanim afgański rząd wzmocni się na tyle, żeby samodzielnie dać radę talibom i producentom narkotyków, minie jeszcze sporo czasu. Ale wiele państw uważa, że warto mu ten czas dać. – Liczne państwa angażują tam siły większe od naszych, na przykład Australia – mówi „Gościowi” Radek Sikorski, były minister obrony i wybitny znawca Afganistanu. – W koalicji jest reprezentowanych ponad 30 państw – zwraca uwagę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.