Trudna misja

Andrzej Grajewski

|

GN 19/2007

publikacja 14.05.2007 17:00

Rozmowa z Radosławem Sikorskim, byłym ministrem obrony narodowej, senatorem PiS

Trudna misja Radosław Sikorski, polityk, dziennikarz, minister obrony narodowe w latach 2005–2007, w latach 80. korespondent wojenny brytyjskiej prasy, m.in. w Afganistanie. AGENCJA GAZETA/Paweł Piotrowski

Andrzej Grajewski: Panie Senatorze, po co jedziemy do Afganistanu?
Radosław Sikorski: – Po to, żeby pomóc demokratycznemu rządowi Afganistanu rozciągnąć swą władzę na wszystkie prowincje tego kraju, a tym samym zapobiec temu, aby Afganistan na powrót stał się centrum światowego terroryzmu. To w Afganistanie działała al Kaida, która zaatakowała naszego sojusznika, Stany Zjednoczone. W ataku 11 września 2001 r. zginęło więcej ludzi niż w czasie japońskiego uderzenia na Pearl Harbor.

Czy wyprawa do Afganistanu wynika z wcześniejszych zobowiązań?
– Oczywiście. Polska podejmowała decyzję o udziale w tej misji już jako członek NATO. Decyzje w Sojuszu zapadają jednomyślnie. Nasz ambasador mógł w czasie głosowania w 2003 r., a więc za poprzedniego rządu, podnieść rękę i powiedzieć: – Polska się nie zgadza. Wówczas tej operacji by nie było. Przypomnę jednak, że NATO uznało, że uderzenia na Nowy Jork i Waszyngton miały wszelkie znamiona agresji wymagającej sojuszniczej reakcji, co stanowi artykuł 5 traktatu waszyngtońskiego. Za słowami muszą iść czyny.

Gdzie będą nasze bazy?
– Głównie na południowo-wschodnich rubieżach Afganistanu, w pobliżu granicy z Pakistanem. Ten odcinek jest kluczowy dla rozwoju sytuacji w Afganistanie, gdyż jest to obszar częściowo kontrolowany przez talibów, którzy otrzymują wsparcie z Pakistanu. Naszym celem będzie zapewnienie stabilizacji strefy przygranicznej.

Jakie są najważniejsze cele polityczne tej akcji?
– Danie rządowi prezydenta Hamida Karzaia czasu na zorganizowanie struktur władzy afgańskiej – armii i policji, tak aby to one mogły przejąć kontrolę nad rejonami, które NATO odbija z rąk talibów.

Czy rozsądne jest zaczynanie trudnej operacji w Afganistanie przy jednoczesnej kontynuacji misji w Iraku?
– Ja byłem innego zdania. Chciałem zrealizować zapowiedź prezydenta Kaczyńskiego, że zostajemy w Iraku tylko do połowy bieżącego roku. Później miała już być tylko likwidacja obozowisk. To, że taktycznie, doraźnie, nasi żołnierze wzięli tam udział w jednej czy drugiej operacji, nie jest czymś nadzwyczajnym. Ale jednak aktualne jest pytanie, jak długo chcemy być jeszcze w Iraku i czy chcemy dźwigać ciężar dwóch dużych misji. Uważam, że Polska, w sensie politycznym, co mogła osiągnąć w Iraku, już uzyskała.

Był Pan w Afganistanie w czasie walk z sowiecką interwencją. Co radziłby Pan naszym żołnierzom, którzy tam jadą?
– Punktem ciężkości tego konfliktu są serca i umysły Afgańczyków. Olbrzymi nacisk położyłbym na sprawę szacunku dla ich kultury, sposobu życia. Jeśli uznają nas za okupantów, to przegramy. Piszę o tym m.in. we wstępie i zakończeniu wznowionego właśnie mojego reportażu z Afganistanu z lat 80. „Prochy świętych”.

Znajdą się jednak tacy, którzy będą porównywali nasz udział w tej misji do sowieckiej interwencji w latach 80.
– Takie porównanie to tania demagogia. Podczas okupacji sowieckiej ginęły dziesiątki tysięcy ludzi miesięcznie, a w całej dekadzie lat 80. zginęło ponad milion Afgańczyków. W zeszłym roku, który był najgorszy od czasu oswobodzenia Kabulu w 2001 r., zginęło 600 cywili. My chcemy jak najszybciej zostawić Afganistan jego mieszkańcom. Intencje sowieckie były zupełnie inne.

Nie Pan będzie ponosił odpowiedzialność polityczną za realizację tej misji, ale Pan był jej orędownikiem i nadzorował przygotowania do niej. Co powiedziałby Pan matkom żołnierzy, jeśli ci zaczną tam ginąć?
– Tam jadą dobrowolnie tylko żołnierze zawodowi. Nie ma żadnego przymusu uczestniczenia w takich misjach. Każdy żołnierz wie, że ryzyko i niebezpieczeństwo jest ściśle związane z tą profesją. Musimy być także wszyscy przekonani, że to ryzyko jest ponoszone w imię naszych narodowych interesów. Szczęście naszej generacji polega na tym, że nie musi walczyć o suwerenność na własnym terytorium. Możemy, jak każde niepodległe państwo, wysyłać żołnierzy za granicę, aby tam walczyli nie tylko o interesy naszego kraju, ale i też całej społeczności euroatlantyckiej.

A jaki będzie miała z tego pożytek Polska?
– Chociażby taki, że wzrośnie nasza ranga w Sojuszu. W czasie niedawnej konferencji w Brukseli zostałem poinformowany przez komisarza Solanę, że dzięki moim decyzjom Europejska Agencja Obrony zdecydowała, że zastępcą szefa tej Agencji będzie Polak. A trzeba pamiętać, że Agencja reguluje cały europejski rynek uzbrojenia i ma wpływ na wielkie kontrakty z tej dziedziny. Zabiegałem także, aby w Powidzu w Wielkopolsce powstała wielka natowska baza, licząca ok. 3 tys. etatów. To inwestycja rzędu ok. 4 mld euro. Byłaby to pierwsza tak duża i nowoczesna instalacja na obszarze nowych członków NATO, posiadająca pierwszorzędne znaczenie dla Sojuszu i naszego bezpieczeństwo. Aby o takie projekty skutecznie zabiegać, nasi politycy muszą móc powiedzieć: – Panowie, my dla NATO robimy to i to, ale i NATO musi coś dla nas zrobić.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.