Ratuj ciało swoje!

Bartosz Wieczorek, politolog, filozof, publicysta

|

GN 17/2007

publikacja 30.04.2007 11:47

Nasi przodkowie ratowali swoje dusze, my swoją figurę. Nie ma wątpliwości – mamy nową religię. Religię zdrowia.

Ratuj ciało swoje! Ponad 4,5 mln Niemców należy do klubów fitness. Na niedzielne Msze św. przez cały rok przychodzi ok. 4,4 mln niemieckich katolików. east news/ISOPIX/Fred Sierakowski

Fatalna od lat sytuacja w państwowej służbie zdrowia, targanej ostatnio głośnymi aferami korupcyjnymi, sprawia, że troska o zdrowie i stan służb medycznych stała się codziennym tematem rozmów Polaków. Zapaść opieki zdrowotnej napawa nas prawdziwym lękiem o przyszłość nas i naszych bliskich.
Podejmowanie w tych warunkach problemu negatywnych aspektów nadmiernej troski o zdrowie wydaje się czymś co najmniej niestosownym. Gdy na wizytę do specjalisty czeka się kilka miesięcy, to gdzie tu mówić o nadmiernej trosce o zdrowie. Raczej nerwy nam puszczają z powodu takiej sytuacji.

Sprawa jest jednak poważniejsza i bardziej złożona. Bieżące problemy służby zdrowia nie mogą jej przesłonić, gdyż kiedy one ustąpią, jak w krajach bardziej rozwiniętych, problem powróci z pełną jaskrawością. Czym innym jest bowiem niemożność przeprowadzenia badań czy korzystania z profilaktyki, a czym innym cała otoczka, ba, wręcz kultura zdrowia, która rozkwitła w krajach najbogatszych i z czasem zawita do nas. Mowa tu o takiej trosce o zdrowie, która staje się wręcz namiastką religijnego zbawienia. Gdy zdrowie staje się najwyższą wartością, a tak dzieje się w zsekularyzowanych krajach, troska o nie staje się naczelnym zadaniem człowieka i społeczeństwa.

W badaniach zamieszczonych 3 kwietnia 2006 roku w „Die Welt” 70 procent Niemców zadeklarowało, iż zdrowie stanowi dla nich wartość najwyższą. A skoro jest taki popyt, rośnie nieustannie liczba usług i instytucji nakierowanych wyłącznie na troskę o zdrowie. W 2000 r. było 4,59 mln członków klubów fitness (w 1980 r. było ich tylko 100 tys.). Według zaś Niemieckiej Konferencji Biskupów, w całym roku w niedziele uczestniczyło we Mszy świętej 4,42 mln osób. Przyjrzyjmy się więc, czym zatem jest owa rosnąca w siłę religia zdrowia.

Kult diety i fitness
Zdaniem Manfreda Lütza, głównego krytyka panującej w naszych czasach religii zdrowia, nakazującej wszystkim ludziom bez reszty poświęcić swój czas i pieniądze na troskę o zdrowie i w miarę możliwości doskonałą, wysportowaną sylwetkę, jest to rodzaj religii zastępczej (Ersatzreligion) dzisiejszego świata.
Termin „religia” nie oznacza tu żadnej konkretnej religii, z dogmatami, kultem i instytucjami. Jest to raczej termin socjologiczny, oznaczający najgłębsze i podstawowe dla jednostki źródło sensów, z którego korzysta ona w codziennym życiu. Takie znaczenie pojęcia „religii” wypracował socjolog Thomas Luckmann w swej pracy „Niewidzialna religia”. Jego zdaniem, na skutek sekularyzacji i zaniku religii tradycyjnych ich funkcje przejęły inne instytucje społeczne (można też mówić o religii mediów). Zapewniają one człowiekowi namiastkę tego, co oferowała mu dawniej religia: poczucie sensu, tożsamości, przynależności do wspólnoty.

Wróćmy do religii zdrowia, aby przyjrzeć się wpierw, kim jest jej krytyk. Manfred Lütz to lekarz, ordynator szpitala Alexianer-Krankenhauses w Köln-Porz, absolwent filozofii i teologii katolickiej. Jest też członkiem Papieskiej Rady ds. Świeckich, członkiem korespondencyjnym Papieskiej Akademii „Pro Vita” i doradcą watykańskiej Kongregacji ds. Duchowieństwa. W swej wydanej przed kilku laty książce pt. „Radość życia. Przeciwko sadystom diety, manii zdrowia i kultowi fitness” ostrzega on przed religią zdrowia jako najdroższą religią wszystkich czasów. Bycie jej wiernym pochłania bowiem nie tylko ogromne sumy pieniędzy, ale i czas, przeznaczany na wielostronną troskę o zdrowie.

Kliniki zamiast katedr
W 2003 r. Niemcy wydali na zdrowie około 260 miliardów euro. W 2020, według prognoz centrum, może to być już suma 453 miliardów. Także eksperci polityki zdrowotnej zgodnie opiniują, iż sektor ochrony zdrowia będzie jedną z najlepiej rozwijających się branż w przyszłości. Joachim Kartte z firmy doradztwa strategicznego Roland Berger Strategy Consultants prognozuje, iż sektor zdrowia w ciągu najbliższych 15 lat powiększy się o 70 procent.

Krytykowi religii zdrowia nie chodzi rzecz jasna o roztropną troskę o własne zdrowie, nie mógł on tylko spokojnie tolerować patosu i namaszczenia, z jakim dziś traktuje się kastę lekarzy i ich zalecenia. Dodatkowym impulsem do napisania książki był fakt, iż nikt dziś nie zdaje się kwestionować tego pędu do zdrowia i podawać w wątpliwość jego wynaturzeń.

„Nasi ojcowie budowali katedry, my budujemy kliniki. Nasi przodkowie zginali kolana, my tułów w czasie gimnastyki. Nasi przodkowie ratowali swoje dusze, my swoją figurę. Nie ma wątpliwości – mamy nową religię. Religię zdrowia” – pisze Lütz. W duchu podobnym do Luckmanna widzi on genezę religii zdrowia w pustce religijnej, która ogarnęła zachodnie społeczeństwa. Skoro bowiem nie ma już wiary w życie wieczne, skoro śmierć kończy definitywnie los człowieka, to należy z nią walczyć przez jak najdłuższe podtrzymywanie życia. Tak naprawdę nie zwalczamy dziś chorób, ale zwalczamy śmierć. W tle naszych wysiłków tli się idea uczynienia człowieka wolnym od chorób, cierpienia i ostatecznie śmierci.

Lütz zadaje w swej pracy pytanie fundamentalne: jak w ogóle może być zdefiniowane zdrowie? Jeden z największych niemieckich internistów, profesor Rudolf Gross, uważał, że praktyka wykazuje, iż liczba jednostek chorobowych związana jest z liczbą przeprowadzanych badań. Jeżeli zrobi się człowiekowi pięć badań, będzie w 90 proc. zdrowy. Przy dziesięciu w 80 proc., a przy stu każdy będzie prawdopodobnie chory. Z tego wynika, że zdrowy jest ten, kto nie został dostatecznie przebadany – konkluduje Lütz. Także definicja zdrowia przyjęta przez WHO, mówiąca, iż jest to „stan pełnego cielesnego, duchowego i społecznego samopoczucia”, zdaje się sugerować, iż tylko mała garstka mieszkańców ziemi może powiedzieć o sobie, że jest zdrowa. Tak oto spełniły się prorocze słowa Aldousa Huxleya: „Medycyna posunęła się tak do przodu, że nie ma już nikogo zdrowego”.

Jest jednak i inne rozumienie zdrowia, inna jego filozofia. Wyraził ją w rozmowie z Lützem pewien doświadczony lekarz domowy, stwierdzając, iż zdrowy jest człowiek, który w pewnym stopniu umie żyć szczęśliwie ze swoimi chorobami. Trochę inaczej wyraził to Fryderyk Nietzsche, pisząc: „Zdrowie to taka miara choroby, która pozwala mi cieszyć się z moich istotnych zajęć i prac”.

Zdrowie – Boży dar czy produkt człowieka?
Hans-Georg Gadamer, wielki filozof niemiecki, krótko przed śmiercią opublikował książkę pod tytułem „O skrytości zdrowia”. Odwołując się do Greków, stwierdza, że dla nich zdrowie było tajemnicą, Bożym darem, który mógł zostać naruszony przez choroby. Dziś zdrowie jest odnawialnym produktem, o który należy się starać.

Przypomnijmy też, że dla Hipokratesa najważniejsza nie była choroba, ale chory człowiek – medycyna starożytna patrzyła na człowieka jako na całość, także w relacji do otaczającego go środowiska. Jeden z greckich traktatów medycznych „O pożywieniu” zawiera zdanie: „Natura we wszystkim wystarcza dla wszystkich”, co znaczy, że lekarz ma za pomocą swej sztuki pomagać działaniu natury, ale i zapobiegać zachwianiu stanu naturalnego. Jak pisze Werner Jäger: „Lekarz starożytny był (...) stróżem zdrowia, a nie ratownikiem z wypadku choroby”.

Dziś wyznawcy religii zdrowia nie wahają się, dla uzyskania pożądanego stanu, przekraczać granic etyki i ingerować w strukturę genetyczną człowieka. Etyka zdrowia jest więc końcem etyki rozumianej jako filozoficzny, racjonalny dyskurs na temat moralności. Dziś zastępują go medialne chwyty odwołujące się do najprostszych uzasadnień. Manfred Lütz pisze o jednym ze sposobów, w jaki religia zdrowia zyskuje swoje miejsce w społeczeństwie – chodzi o wykorzystywanie komórek macierzystych do leczenia choroby Parkinsona: „Jestem neurologiem i wiem dobrze, że jest to mało prawdopodobne. Gdyby jednak wieczorem puszczono w stacji ARD film o cudownie uzdrowionym z choroby Parkinsona, który przed terapią nie mógł ruszyć ręką, a po niej zaczął grać w tenisa – moi Państwo, to byłby koniec niemieckiej debaty na temat embrionalnych komórek macierzystych”. Smutne, ale prawdziwe.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.