Szlachetne zdrowie, ja się już dowiem…

Tomasz Gołąb

|

GN 11/2007

publikacja 19.03.2007 15:20

Koniec fikcji – mówi minister zdrowia. Od dziś zdrowie ma kosztować. Czytaj: niech nikt nie myśli, że służba zdrowia jest za darmo. Od czerwca mamy wiedzieć, ile kosztuje badanie krwi, czy rentgen płuc. ile do tego dopłacimy.

Szlachetne zdrowie, ja się już dowiem… Józef Wolny

Kilka tygodni temu minister Zbigniew Religa powiedział, że nienawidzi obecnego systemu opieki zdrowotnej. To dobrze, bo podobnie czują miliony Polaków. Ale czy tyle samo podzieli jego pomysły na uzdrowienie służby zdrowia z największej choroby – braku pieniędzy?

Kolejki do śmierci
Kiedy jesienią pojawiły się pierwsze jaskółki – wiadomości o planowanym wprowadzeniu koszyka gwarantowanych świadczeń medycznych – w świat poszła plotka, że od tej pory służba zdrowia dostępna będzie jedynie dla bogatych. A może to nie tylko plotka? – Wszyscy domagamy się systemu opieki zdrowotnej o jak najwyższym poziomie, choć nakłady na służbę zdrowia mamy najniższe w Europie. A ceny leków są takie jak za granicą; tyle samo kosztują przyrządy medyczne. Jeśli ten system trzymał się dotychczas kupy, to tylko dzięki oszczędzaniu na zarobkach personelu medycznego – podkreśla Robert Plisko z HTA Consulting, który opracowuje systemy analiz technologii medycznych.

Dziś chorzy z nowotworem, którzy zgłaszają się na radioterapię, ustawiani są w kolejce. „Proszę się zgłosić za trzy miesiące”. Kiedy przychodzi kolej, bywa już za późno. Za kolejne trzy miesiące będzie za późno także dla tych, którzy przychodzą z nowotworem dziś. Błędne koło. Czego chce Religa? Agencja Oceny Technologii Medycznych przy ministrze zdrowia powołała pięćdziesiąt 5-, 8-osobowych zespołów specjalistycznych. Lek med. Adam Kozierkiewicz, pracownik Instytutu Zdrowia Publicznego Collegium Medicum UJ, koordynuje pracę siedmiu z nich (m.in. psychiatrii dziecięcej, genetyki klinicznej i immunologii), które opracowują zawartość tzw. koszyka. – Z listy istniejących świadczeń medycznych „wkładają” do koszyka procedury medyczne, które mają być bezwzględnie dostępne dla ubezpieczonych w Polsce – podkreśla.

Szklanka do połowy pełna, albo nawet pusta
W drugim etapie procedury medyczne zostaną wycenione: określony zostanie na przykład koszt iniekcji domięśniowej, badania rezonansem magnetycznym, kolonoskopii… I dopiero wówczas będzie mniej więcej wiadomo, na co stać polską służbę zdrowia w ramach obowiązującej składki. Albo lepiej: na ile z tych procedur nigdy nie było pieniędzy, choć wykonywano je, powiększając zadłużenie systemu opieki zdrowotnej. Koszyki funkcjonują w większości systemów opieki zdrowotnej. Właśnie dlatego, że u nas koszyka nie było, Polakom zatrudnionym nad Tamizą opłaca się leczyć nad Wisłą.

Religa ma szansę być pierwszym ministrem zdrowia od kilkudziesięciu lat, który sprawi, że w polskiej służbie zdrowia coś drgnie. Według założeń reformy, kolejki do drogich badań diagnostycznych związanych z zabiegami onkologicznymi i kardiologicznymi mają odejść w niepamięć. Jeśli udałoby się choć tyle, śmiertelność Polaków powinna zmaleć znacząco.

Koszyk gwarantowanych świadczeń medycznych minister zdrowia zamierza publicznie przedstawić w czerwcu. Zostaną w nim takie procedury, do których trzeba mieć dostęp bez kolejek i bez ograniczeń. Religa wymienia pięć dziedzin, które będą obsługiwane bez limitów: kardiologia (choroby serca odpowiadają wciąż za połowę wszystkich zgonów Polaków), onkologia, kobiety w ciąży i dzieci oraz ofiary wypadków. Poza podstawowym koszykiem znajdą się więc te procedury, które co prawda są pożyteczne, ale ich brak nie powoduje skutków. I dopiero się zacznie…

Seniorzy pod Sejm
Bo okaże się, że z koszyka trzeba wyrzucić świadczenia dość popularne. 30 tys. osób, które rocznie korzystają z pobytów sanatoryjnych, przyjdzie pod Sejm, domagając się ponownego wrzucenia ich do koszyka. Albo ci, którzy będą żądać opieki stomatologicznej nie tylko dla dzieci i seniorów. – Mówiąc o oszczędnościach w służbie zdrowia, trzeba pomyśleć o niedużym współfinansowaniu przez pacjenta niewielkich procedur.

10–20-złotowe dopłaty pacjenta do świadczeń ambulatoryjnych, np. porad specjalistów, spowodowałyby znaczne zmniejszenie liczby wizyt i kolejek. Wówczas okazałoby się, że zamiast 900 milionów złotych, które wydajemy na nie w ciągu roku, będą kosztowały 600, a pozostałe 300 mln przeznaczymy np. na zabiegi onkologiczne. Dziś mnóstwo badań w Polsce wykonuje się niepotrzebnie, bez wyraźnych wskazań – ilustruje Kozierkiewicz.

Ile za mocz?
Czy może się okazać, że za kilka lat stan zdrowia Polaków w związku z tym znacznie się pogorszy? Że będziemy narodem schorowanym, z powikłaniami po niedoleczonych chorobach, na które nie znaleźliśmy w portfelach złotówek, by skonsultować je ze specjalistami? – Epidemiologia nam się nie pogorszy. Bo jeśli z punktu widzenia zdrowia publicznego jakieś świadczenie musi być wykonywane – to nie wypadnie ono z koszyka. Jeśli ktoś mówi, że będziemy mniej zdrowym narodem, to podam przykład 15 europejskich krajów, gdzie pacjenci płacą więcej za opiekę zdrowotną i są zdrowsi.

Nie przypadkiem najwyższy stopień współpłacenia jest we Francji, a jej obywatele mają najwyższe wskaźniki zdrowia. Duńczycy – wprost przeciwnie – argumentuje Kozierkiewicz. – Nie można fundować wszystkim badania moczu za 4,20 zł. Bo części pacjentów to badanie nie jest potrzebne, część z nich – ponieważ „nic nie kosztuje” – nie odbierze wyników – uzupełnia Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.

Przezorny zawsze ubezpieczony
Związek nie zgadza się jednak z koncepcją ministra. Uważa, że do świadczeń powinni dopłacać wszyscy pacjenci lub gdy kogoś nie stać – instytucje pomocowe. – Bo pacjenci bardziej cenią sobie dostępność leczenia niż to, że jest ono bezpłatne – podkreśla Bukiel. Na dowód wyciąga wyniki badań Pentora sprzed półtora roku. Wynika z nich, że 88 proc. Polaków jest skłonnych zaakceptować dopłaty do leczenia ze środków prywatnych.

Gdyby tak było, nie powinno być większego oporu przeciw drugiemu z pomysłów ministra zdrowia. Według Zbigniewa Religi, płacąc 10 zł miesięcznie dodatkowego ubezpieczenia, moglibyśmy liczyć na lepsze warunki leczenia. Jeśli świadczenie nie znajdzie się w koszyku podstawowym, będzie finansowane tak jak dotychczas, ale trzeba będzie poczekać na nie w kolejce lub zapłacić za nie z własnej kieszeni, albo właśnie z kieszeni ubezpieczyciela.

Ale Piotr Kulpa, dyrektor departamentu ubezpieczeń zdrowotnych w resorcie zdrowia, szacuje kwotę ubezpieczenia na 32 zł. Przy pięcioosobowej rodzinie byłoby to już 160 zł miesięcznie. Kwota bardzo duża. Ile tak naprawdę przyjdzie płacić… jeszcze nie wiadomo. Koszyk i ustawa o dobrowolnych dodatkowych ubezpieczeniach wejdą razem w czerwcu.

Religa: głowę daję, że to dobre
Według Jolanty Szczypińskiej (PiS) zasobność portfela obywatela nie może decydować o tym, czy będzie on zdrowszy od innych. Ale Religa podkreśla, że liczba nieformalnych i nielegalnych opłat i tak rośnie. Minister przyznaje, że w wielu szpitalach opłata za konsultacje, zabiegi i operacje pozwala ominąć kolejki. – Ten rynek jest nielegalny, dziki i nieopisany. Chcę tę sprawę ucywilizować – przekonywał Religa w programie „Kropka nad i”.

Ma rację, bo gdy ze stuosobowej kolejki 20 osób zdecyduje się dopłacić do świadczenia, kolejka zmniejszy się o 1/5, a w systemie przybędzie pieniędzy na leczenie tych, których zasobność portfela nie pozwala się z kolejki wyrwać. – Głowę daję, że do moich pomysłów uda się przekonać prezydenta i premiera – mówi Religa. – Bo to dobre rozwiązanie dla tych, którzy nie mają pieniędzy na odpłatne leczenie. NFZ będzie mogło płacić za wyższy standard ich opieki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.