Przecieranie ścieżki

ks. Marek Gancarczyk

|

GN 09/2007

publikacja 28.02.2007 10:45

Książka ks. Zaleskiego jest ważna, gdyż jej powstawanie wywołało wielką dyskusję w Kościele. Sama jednak w dyskusji o rozliczeniach nie zajmie pozycji znaczącej.

Przecieranie ścieżki Długo oczekiwana książka ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego trafiła do księgarń.

Ks. Tadeusz Isakowicz--Zaleski, duchowny archidiecezji krakowskiej, w latach 80. aktywny uczestnik działań opozycji, a także znany z ofiarności kapłan społecznik, postanowił na własną rękę zmierzyć się z niezwykle trudnym zagadnieniem rozliczenia z problemem współpracy duchownych z SB. Uczynił to z wielką pasją, dużym nakładem sił, ale dość miernym poznawczo wynikiem.

Z pewnością czytelnik w Polsce nie otrzymał jeszcze nigdzie tak obszernego dokumentu, pokazującego skalę penetracji Kościoła przez bezpiekę oraz różne stopnie uwikłania duchownych w kontakty lub współpracę z bezpieką. W książce ks. Zaleskiego znajdujemy dziesiątki nazwisk duchownych, kilku biskupów oraz setki dokumentów SB. Nie sposób nie docenić tego wielkiego wysiłku. Jednocześnie wszystko to niewiele wyjaśnia i nie wzbogaca wiedzy o tamtych czasach. Rodzą się natomiast pytania natury moralnej i warsztatowej, które powinny być stawiane przy okazji pisania takich monografii.

W roli sędziego
Jakie moralne prawo ma ks. Zaleski, aby stawiać swoim współbraciom, często bardzo zasłużonym kapłanom, zarzut współpracy z komunistyczną bezpieką. Z jego książki przebija głębokie przekonanie, że tylko on może w sposób uczciwy i konsekwentny przeprowadzić rozrachunek z przeszłością. Nie kwestionując niczego, co w dużej mierze dzięki postawie ks. Zaleskiego w tej sprawie zrobiono, nie można zapominać, że w roku ubiegłym powstała jednak w Krakowie komisja teologiczno-duszpasterska „Pamięć i Troska”, która ma za zadanie ustosunkowanie się do problemu współpracy księży z bezpieką.

Z pewnością wynikiem jej pracy będą ustalenia być może w wielu sprawach odmienne od tych, do jakich doszedł ks. Zaleski. Jak ważne są to kwestie, świadczą listy otrzymane przez ks. Zaleskiego od wielu duchownych, do których zwrócił się z pytaniem w sprawie dokumentów znalezionych w archiwach IPN. To chyba najciekawsza część książki. Szkoda, że autor nie spróbował iść dalej śladem tego pomysłu i nie doprowadził do konfrontacji dokumentów SB ze świadectwami osób, o których traktują. Takie postępowanie zaleca także „Memoriał” przyjęty przez polskich biskupów. „Zawsze mam dylemat, czy przypadkiem z osoby opisującej pewną rzeczywistość nie zamieniam się w sędziego” – mówił niedawno Marek Lasota. Lektura książki ks. Zaleskiego nie sprawia wrażenia, aby on kiedykolwiek stawiał sobie takie pytanie.

Fałszywe założenie
Największą słabością tej książki są jej niedostatki warsztatowe. O braku profesjonalizmu świadczy pominięcie w pracy o ambicjach naukowych i w całości opartej na źródłach historycznych przypisów. Z lektury książki wynika także, że autor nie zna pojęcia „krytyka źródeł”, podstawowego w warsztacie historyka. Tym ważniejszego, gdy ktoś bierze się za opracowanie dokumentów tak drażliwych oraz trudnych do interpretacji jak akta organów bezpieczeństwa komunistycznego państwa. Czytając książkę „Księża wobec bezpieki”, można wielokrotnie odnieść wrażenie, że ks. Zaleski wierzy we wszystko, co przez lata napisali funkcjonariusze SB.

Nie próbuje przeprowadzić weryfikacji tych dokumentów, choćby przez ich konfrontację z dokumentami znajdującymi się w kościelnych archiwach albo w innych archiwach państwowych. Nie stawia cytowanym przez siebie dokumentom pytań, albo czyni to bardzo rzadko. Chętnie natomiast zestawia dokumenty SB z życiorysami poszczególnych księży. Otrzymujemy w ten sposób kuriozalną mieszankę faktów, tworzoną przez szczegóły z biografii duchownego i przytaczane w tym kontekście informacje z zapisów SB. Nawet w kluczowej kwestii: na ile duchowni kontaktujący się z bezpieką mieli świadomość, że przez drugą stronę byli traktowani jako tajni współpracownicy, autor najczęściej nie ma wątpliwości. Uważa, że rozstrzygający jest w tej kwestii zapis w dokumentacji SB.

A przecież tak nie jest. Te dokumenty miały być środkiem pomocniczym w pracy operacyjnej, a nie świadectwem prawdy, jak sądzą niektórzy historycy i, niestety, bardzo często także ks. Zaleski. Gdyby opisani przez ks. Zaleskiego duchowni wystąpili na drogę sądową, z pewnością wielu z nich zostałoby oczyszczonych z zarzutu świadomej współpracy z SB. Zdecydowana większość z nich była bowiem rejestrowana jako tajni współpracownicy bez ich wiedzy. Także materia dowodowa opisywanych w książce prawdziwych bądź rzekomych kontaktów duchownych z bezpieką jest oparta najczęściej na bardzo słabych przesłankach. Tak jest np. w przypadku kontaktów ks. Kazimierza Górnego, późniejszego biskupa rzeszowskiego.

Ze złą wolą
Obszerny fragment swej książki poświęca ks. Zaleski opisowi kontaktów bpa Wiktora Skworca, którego uważa za tajnego współpracownika SB. Biorąc pod uwagę zakres tematyczny książki, przypadek bpa Skworca w ogóle nie powinien być przez niego rozpatrywany, gdyż nigdy nie był on duchownym krakowskim, a jego dokumentacja nie ma nic wspólnego z okresem, gdy studiował w Krakowie. Dlaczego więc ks. Zaleski lustruje duchownych z innych diecezji? Bp Skworc, gdy pojawiły się w mediach informacje na temat jego „teczki”, sam poprosił historyków o zapoznanie się z nią i opublikowanie wniosków z tej kwerendy na łamach „Gościa Niedzielnego”.

Żaden z innych biskupów w ten sposób nie postąpił. Skoro więc sprawa jest powszechnie znana, dlaczego ks. Zaleski do niej wraca, poświęcając jej nie tylko wiele miejsca, ale bodajże najobszerniej ze wszystkich opisywanych przypadków cytując dokumenty w aneksie. Być może ks. Zaleski uznał, że bp Skworc nie został dostatecznie głęboko „zlustrowany”, więc postanowił to naprawić. Robi to, niestety, ze złą wolą. Pomija wszystkie niewygodne dla siebie fakty, jak chociażby ten, że nie ma żadnego dowodu na to, że ks. Skworc był świadomy roli tajnego współpracownika SB. Bez znaczenia jest dla niego, że ks. Skworc był wyznaczony zarówno przez bpa Bednorza, jak i bpa Zimonia do kontaktów z władzami, także z organami bezpieczeństwa.

Autor pomija także wszystkie zapisy oficerów, świadczące o tym, że kontaktujący się z ks. Skworcem oficerowie nie byli zadowoleni z informacji, jakie od niego otrzymywali. Cytuje natomiast obszernie plany, jakie w związku z osobą biskupa Skworca snuli. Nie odpowiada jednak na podstawowe pytanie, czy on te plany realizował. Z zachowanej w tej sprawie dokumentacji nic takiego nie wynika. Zupełnie nieistotna jest dla autora zmiana w latach 80. jednostki kontaktującego się z ks. Skworcem oficera, już nie z Wydziału IV, zajmującego się Kościołem, lecz III, odpowiedzialnego za sprawy polityczne. Gdy cytuje notatkę z rozmowy z lutego 1987 r., preparuje ją tak, aby czytelnik odniósł wrażenie, że ks. Skworc donosił na proboszcza, który interweniował w sprawie zatrzymanych górników z kop. „Mysłowice”. W istocie ks. Skworc domagał się ich zwolnienia i ostro potępił zachowanie władz. Dlaczego ks. Zaleski tak robi?

Wartość naukowa pracy ks. Zaleskiego nie jest wielka. Większość głośnych przypadków z jego książki historycy opisali wcześniej i lepiej. Dość przypomnieć prace Marka Lasoty z krakowskiego IPN, a zwłaszcza książkę „Kościół katolicki w czasach komunistycznej dyktatury. Między bohaterstwem a agenturą”, wydaną przez krakowski IPN oraz Papieską Akademię Teologiczną w Krakowie. Niewątpliwie jednak każdy, kto będzie zajmował się dziejami Kościoła w PRL, musi skorzystać z pracy ks. Zaleskiego. On sam pozostanie na zawsze w historii dyskusji lustracyjnej jako ten, który w sposób bardzo znaczący przyczynił się do tego, że Kościół podjął to trudne zagadnienie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.