List z łóżka do sądu

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 09/2007

publikacja 28.02.2007 12:15

Janusz Świtaj, od 14 lat unieruchomiony po wypadku, oddycha za pomocą respiratora. Jego list do sądu o odłączenie aparatury i zaprzestanie uporczywej terapii media nagłaśniają jako pierwsze w Polsce upominanie się o prawo do eutanazji.

List z łóżka do sądu Rodzice są zmęczeni – powiedział mi Janusz Świtaj (na zdjęciu z ojcem). EAST NEWS/SE/Piotr Gajek

Dla tych, którzy znają „sprawę Janusza” to nie prośba o śmierć, ale rozpaczliwe wołanie o pomoc.

Na imię mam Janusz, mieszkam w Polsce, jestem również obywatelem tego kraju. W dniu 18 maja 1993 r. uległem wypadkowi komunikacyjnemu, w wyniku którego doszło do zmiażdżenia rdzenia kręgowego i złamania kręgów szyjnych na wysokości C2 i C3 ze złamaniem zęba obrotnika. Doznałem urazu z porażeniem czterokończynowym i niewydolnością oddechową. Krótko mówiąc mam tylko trzeźwo myślącą głowę i od 14 lat żyję biologicznie nienaturalnie, oddychając za pomocą respiratora – można przeczytać na jego blogu. Funkcje opiekunów i rehabilitantów pełnią jego starzejący się rodzice. Mieszka w bloku na szóstym piętrze. ­– Ludzi w takim stanie jest więcej w naszym województwie – potwierdza Jacek Kopocz z śląskiego oddziału NFZ. I w całym kraju. To nie problem jednego Janusza Świtaja.

Choć to właśnie on, naciskając ołówkiem zakończonym gumką klawisze swojego komputera, zdecydował się swoją sprawę upublicznić. A 2 lutego podjął dramatyczną decyzję. Napisał list do Sądu Rejonowego w Jastrzębiu Zdroju: „Żą-dam skrócenia swe-go życia. Wyznaczając z góry kryteria wartego i niewartego życia. Taka mentalność akceptuje życie tylko pod pewnymi warunkami, kiedy względnie dobrze funkcjonuje biologicznie, psychicznie, społecznie i ekonomicznie. Ja tych kryteriów nie spełniam”. Uwagę zwracają słowa „taka mentalność”. Wydaje się, że piszący wie, w jakim świecie żyje: wykluczającym z gry takich jak on, pozbywającym się chorych, słabych, starych. – Dla mnie to taki krzyk: „Jestem, zobaczcie mnie, zróbcie coś, bo cierpię” – mówi ks. Piotr Brząkalik, który zdecydował się na uczestnictwo w telewizyjnym reportażu o Świtaju. – To też sprowokowanie nas do pytania, jak zabezpieczyć przyszłość tym, którzy są zdani na pomoc innych. Jak pozwolić im godnie żyć. Wyzwanie dla wszystkich.

Listy bez odpowiedzi
Jeszcze przed dwoma laty, kiedy zadzwonił do Brygidy Frosztęgi, dziennikarki TVP Katowice, chciało mu się żyć. Sanitariusze przewieźli go na łóżku, żeby pierwszy raz zagłosował w wyborach. Jakby chciał zaznaczyć, że jest pełnoprawnym obywatelem. „Ułożyłem sobie to moje życie łóżkowe” – żartował wtedy.
– Otwarty, bardzo inteligentny, oczytany, dokształca się przez Internet – opowiada Frosztęga. Pisał listy o pomoc do premiera, ministra zdrowia, NFZ, rzecznika praw pacjenta. Nikt mu nie odpowiedział. To był cios. Poczuł się niepełnoprawnym obywatelem, kimś wykluczonym. – Upokorzono go – mówi dziennikarka. Wtedy zwrócił się do sądu. – Ma dość takiego życia, ale jeśli ktoś nada mu sens, będzie żyć – podsumowuje, choć w reportażu jakby popiera decyzję Świtaja o przerwaniu życia.

– Prośby o śmierć słyszę od podopiecznych, kiedy cierpią wszechogarniający ból w chorobie nowotworowej – mówi dr Jolanta Markowska, dyrektor Hospicjum „Cordis” w Mysłowicach. – Nie ma o tym mowy w procesie terapeutycznym, kiedy ból jest opanowany. Cierpiącemu niezbędna jest obecność drugiego, całkowite oddanie. To leczy. Zależnemu od innych bardzo pomaga, kiedy widzi, jak troszczą się o niego, nie męczy ich opieka nad nim. Dlatego na Zachodzie znajdujący się w sytuacji podobnej do Świtaja zmieniają co kilka lat wyspecjalizowane ośrodki, żeby nie ulec „zespołowi wypalenia”. „Wypalenie” grozi też personelowi opiekującemu się nieuleczalnie chorymi. Można sobie wyobrazić, jak zmęczeni są rodzice zajmujący się Januszem od14 lat.

– Pan Janusz podaje obiektywne przyczyny napisania listu – mówi ks. Brząkalik. – Obawia się o przyszłość rodziców. Co będzie, kiedy staną bezradni wobec tego słusznie zbudowanego mężczyzny? Nie będą w stanie przewracać go z boku na bok. Jemu samemu coraz trudniej wytrzymać w tym samym otoczeniu, bez możliwości opuszczania domu.

To werbel
Reportaż Frosztęgi o Świtaju nosi tytuł „Uporczywa terapia”. Teolog moralista ks. dr Antoni Bartoszek uważa, że to bardzo delikatna sprawa. Nauczanie Kościoła mówi o możliwości rezygnacji z uporczywej terapii, podkreślając równocześnie, iż zawsze obowiązkiem jest stosowanie opieki zwyczajnej, zapewniającej zaspokojenie podstawowych potrzeb człowieka. W przypadku Świtaja respirator jest środkiem stale, od 14 lat, wspierającym jego życie; można powiedzieć, iż jest „protezą” umożliwiającą oddychanie, a zatem wydaje się środkiem zwyczajnym – podstawowym. Wołanie o zakończenie życia wynika raczej z tego, że choremu, a możliwe, iż także jego rodzinie, jest ciężko psychicznie – przypuszcza ksiądz. – Jest to więc wołanie o pomoc, o wsparcie: psychiczne, duchowe, i chyba także ekonomiczne.

– Pacjent nie ma żadnego obowiązku poddawania się leczeniu, bez względu na powody – twierdzi etyk medyczny z UW dr Paweł Łukow. Ale nie Świtaj. On nie może odmówić leczenia. Po wypadku był nieprzytomny, nie decydował o sobie. Dziś nie potrafi ruszyć nawet palcem. Nie jest w stanie odłączyć się od respiratora. Potrzebuje kogoś do pomocy.

– Czy ktoś może zmusić mnie do skrócenia komukolwiek życia? – pyta ks. Brząkalik. Współuczestnik do końca będzie miał wątpliwości moralne. Pomijając fakt, że może stanąć przed sądem. – Pomysł eutanazji pojawia się wtedy, kiedy życie staje się kłopotem – próbuje zrozumieć sytuację Świtaja. – Gdy nie chcemy bądź nie umiemy sobie z nim radzić. Zaczynamy się nim bawić z pokusy zastąpienia Pana Boga.
– Ten list to werbel, przy którym zainteresowani chcą wprowadzić prawo do eutanazji w naszym kraju – przestrzega dr Markowska. – Wygodniej godzić się na śmierć, niż pomagać.

Ukryta” eutanazja
Polskie prawo nie dopuszcza eutanazji, ale nasz system opieki zdrowotnej i społecznej w praktyce skazuje chorych takich jak Janusz Świtaj na śmierć. Gdyby nie miał troskliwych rodziców i silnego organizmu, być może już by nie żył. – W ustawie figuruje brutalny zapis, że możemy kontraktować świadczenia, które ratują życie i zdrowie – mówi Kopocz. Tam, gdzie nie ma rokowań na wyzdrowienie, nie ma działań i pieniędzy. Regionalne oddziały NFZ nie mogą tego przeskoczyć. Funkcjonują zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia i ustawą o finansach publicznych. W sytuacji Świtaja NFZ płaci tylko za wizytę pielęgniarki monitorującej respirator. Fundusz nie może zapłacić np. pielęgniarkom, które zobowiązałyby się do 24-godzinnej opieki nad pacjentem. Po prostu w kontrakcie nie ma tej usługi.

Takie opłaty z NFZ mogą być uiszczane tylko za chorych przebywających w specjalnych zakładach opiekuńczo-leczniczych. A w naszym kraju jest ich niewiele. Przy tym nie są one zainteresowane świadczeniem usługi takiej jak wentylacja mechaniczna płuc, bo jest bardzo droga. Jacek Kopocz uważa, że do poprawy sytuacji chorych w podobnym stanie jak Świtaj potrzeba nowych rozwiązań, podjętych w porozumieniu Ministerstwa Zdrowia z Opieką Społeczną. W Anglii całkowicie unieruchomiony przez chorobę Steven Hawking, jeden z najwybitniejszych fizyków teoretyków, porozumiewa się ze światem tylko za pomocą syntezatora dźwięków. Stale jest czynny zawodowo, dokonuje odkryć. Słynny „Superman”, nieżyjący już aktor Christopher Reeve, też całkowicie niesprawny i korzystający z respiratora, po wypadku występował nadal w filmach, został szefem Towarzystwa Sparaliżowanych. Oni mogli godnie żyć, dlatego że mieli pieniądze.

Bohater jest zmęczony
Po emisji „Uporczywej terapii” w mieszkaniu Świtaja urywają się telefony. Autorka reportażu ostrzega mnie, że „jej bohater” może być niemiły, jest zmęczony. To zrozumiałe u przewlekle chorych. Wiem, że Świtaja odwiedzali księża z okolicznych parafii i przysyłani przez nich wolontariusze. Nie mogli oferować stałej pomocy, nie byli też do niej fachowo przygotowani. Kiedy dzwonię do Świtajów 22 lutego o godz. 16.40, telefon odbiera pielęgniarka. – Otrzymaliśmy jakieś deklaracje pomocy, odezwali się chętni w Internecie – informuje. – Czego pan Janusz potrzebuje? – pytam. – Potrzeba mu pielęgniarki, psychologa i dożywotniej opieki. Jest zmęczony, kolejne trzy przedpołudnia ma zajęte na rozmowy z dziennikarzami. Stał się swoim jednoosobowym biurem prasowym. Nie ma sił, by mnie przyjąć. W tle słyszę jego mocny głos z przerwą na świst powietrza wsysanego przez respirator: – Rodzice nie mają siły! – usprawiedliwia ich i siebie. Przejmuje słuchawkę i tłumaczy się: – Takiego nawału nigdy nie miałem. Budzę się za pięć siódma i kładę późno. Całą noc byłem na czacie. Dopiero teraz jem obiad. Zaniedbuję jedzenie, rehabilitację. Mój stan może stać się krytyczny i kto się wtedy będzie mną opiekował? Rodzice? – pyta, jakby w liście do sądu nie prosił o śmierć.

Czatowanie w Internecie to dla niego odjazd z rzeczywistości. Jakby wsiadał na swój wymarzony motocykl Kawasaki Ninja, który można zobaczyć na jego blogu. Jeszcze do niedawna rozpoznawano go tam jako nietracącego humoru, życzliwego faceta, który chętnie zawiera wirtualne przyjaźnie, bierze udział w aukcjach. I składa kolegom internautom pomysłowe życzenia: „W nowym roku życzę wszystkim 12 miesięcy zdrowia, 53 tygodni szczęścia (...)”. Obok tego można przeczytać jego poważne rozważania o cierpieniu Jana Pawła II: „Papież cierpiał i wielu innych cierpi po to, aby móc doświadczyć ewangelii cierpienia. Wielu katolików postrzegało cierpienie papieża jako coś na wzór bólu samego Jezusa”. W filmie żali się: „Bóg o mnie zapomniał”. – Gdyby zastosować eutanazję i skrócić mękę Jezusa, nie bylibyśmy zbawieni – mówi mi ks. Brząkalik. Nie wiem, czy te słowa padły podczas jego rozmowy z Januszem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.