Diabelskie wielbłądy

Jacek Dziedzina

|

GN 09/2007

publikacja 28.02.2007 12:04

Do niedawna świat milczał wobec koszmaru mieszkańców Darfuru. Taki już los „Krainy Nigdzie”. Czyli miejsca, gdzie żadne mocarstwa nie mają swoich interesów.

Diabelskie wielbłądy Setki tysięcy uchodźców z Darfuru umierają z głodu wzdłuż granicy z Czadem. East News/Scott Nelson

Ciągle za mało wiemy, co naprawdę dzieje się w tej zachodniej prowincji Sudanu. Największe światowe media i główni rozgrywający na międzynarodowej scenie politycznej nie poświęcali do tej pory szczególnej uwagi wojnie domowej, jaka od 4 lat toczy się w tym regionie Afryki. Blisko 400 tysięcy ofiar ludobójstwa i ponad 2 miliony uchodźców – dopiero te liczby powoli budzą z letargu zaangażowany w „słuszniejsze” misje Zachód.

Niedawno francuskie środowiska chrześcijańskie wezwały społeczeństwa do aktywnej reakcji na tę tragedię. Bernard Kouchner, założyciel organizacji „Lekarze bez granic”, wołał w tygodniku „Plerin”: „Tam się umiera!”. Do apelu dołączyli liderzy żydowskiej i muzułmańskiej wspólnoty wyznaniowej we Francji. Pod koniec ubiegłego roku wiele tytułów prasowych na świecie przeprowadziło niemal jednoczesną kampanię informacyjną o katastrofie humanitarnej w Darfurze. Miliony ludzi po raz pierwszy usłyszały wtedy o tym zakątku Afryki. Dzięki takim kampaniom i zaangażowaniu wielu organizacji humanitarnych skostniała i niekonsekwentna ONZ zaczęła myśleć o wysłaniu sił pokojowych w region konfliktu.

Wojna niedokończona
Trudno wskazać na jedną przyczynę dramatycznej sytuacji w Darfurze. Żeby lepiej ją zrozumieć, trzeba cofnąć się o pół wieku. Obecna wojna domowa jest pochodną napięć i wojny między Północą a Południem kraju po wycofaniu się brytyjskich kolonistów w 1956 roku. Władzę w Chartumie, stolicy Sudanu, przejęły wtedy radykalne ugrupowania islamskie, które postanowiły odreagować niedawną podległość Koronie Brytyjskiej na chrześcijańskiej większości z Południa. Zaczęła się walka o kształt postkolonialnego państwa, w której górę coraz wyraźniej brała strona muzułmańska. Punktem zwrotnym konfliktu było wprowadzenie w 1983 roku muzułmańskiego prawa szariatu i próba narzucenia go wszystkim prowincjom w kraju. Wprawdzie niemal trzy czwarte społeczeństwa praktykuje islam, jednak kilka milionów mieszkańców stanowią chrześcijanie i wyznawcy lokalnych religii animistycznych. Dlatego jasne było, że na takie totalitarne metody nie będzie zgody części Sudańczyków.

Kiedy pod koniec lat 80. do władzy doszedł generał Omar al-Baszir, islamizacja kraju nabrała przyspieszenia. Wojna z Południem miała wtedy najbardziej brutalny przebieg (tysiące ofiar, niewolników i ponad 2 miliony uchodźców). Chociaż walki w całym kraju zaczęły przygasać z początkiem 2004 roku, w Darfurze nie zanosiło się na spokój. Wręcz przeciwnie. Po pierwsze jego mieszkańcy zostali właściwie pominięci przez władze w negocjacjach pokojowych (co jest częścią polityki marginalizacji tej prowincji). Po drugie nie wszyscy mieszkańcy Darfuru zamierzali poddać się wymogom islamskiego dyktatu w prawie. Najbardziej sfrustrowani utworzyli bojówki: Sudańską Armię Wyzwolenia i Ruch na rzecz Sprawiedliwości i Równości.

Nie tylko religijna
W przypadku Darfuru nie można mówić tylko o religijnym kontekście konfliktu. – Linia podziału niekoniecznie przebiega przez przynależność religijną – mówi prof. Janusz Danecki, arabista i islamista z Uniwersytetu Warszawskiego. – Jest to przede wszystkim wojna międzyplemienna – dodaje. Rzeczywiście, stronami konfliktu nie są tu tylko muzułmanie – przeciwnicy chrześcijan i animistów. Zdecydowana większość mieszkańców to czarna ludność muzułmańska.

Jest to społeczność osadników. Wrogami są także muzułmanie arabscy, prowadzący od dawna wędrowny, koczowniczy tryb życia. Ponieważ zawsze mieli w pogardzie czarnych muzułmanów (o czarnych chrześcijanach nie wspominając), rząd islamistów w Chartumie nie miał większego problemu, żeby zaognić konflikt. Władze świadomie zbroją te koczownicze plemiona, nazywane w regionie Dżandżawid, czyli „zbrojni jeźdźcy” lub „diabły na wielbłądach”. – Dochodzi tu też typowy dla Afryki Wschodniej konflikt uważających się za „panów” hodowców bydła – pasterzy (wspomniani Dżandżawid) z rolnikami uprawiającymi przede wszystkim ziemię (plemiona osiadłe), uważanymi przez pasterzy niemal za niewolników – twierdzi Stanisław Guliński, arabista i tłumacz. – Podobny antagonizm popchnął przeciw sobie Tutsi i Hutu w Rwandzie i Burundi – dodaje. Pamiętamy, że wtedy świat również wykazał się niezrozumiałą obojętnością.

Opcja zerowa
Władze w Chartumie postawiły wszystko na jedną kartę: zrównać z ziemią wioski i osady zbuntowanej prowincji. „Diabły na wielbłądach” są niezawodnym wsparciem w tych staraniach. Wszelkie chwyty dozwolone: palenie domów, mordowanie cywilów, a nawet niszczenie meczetów i ksiąg Koranu mieszkańców Darfuru. Jak to zwykle bywa w tego typu konfliktach, najbardziej poszkodowani są cywile. Poza setkami tysięcy ofiar śmiertelnych, rośnie liczba uchodźców do sąsiedniego Czadu. Zdarza się, że Dżandżawid wyłapują uciekinierów nawet tuż za granicą kraju. Duża część uchodźców przebywa w katastrofalnych warunkach w obozach, ustawionych m.in. wzdłuż granicy. Są narażeni nie tylko na śmierć głodową, ale też na dalsze ataki bojówek arabskich muzułmanów. Ojciec Luigi (nie podaje nazwiska) przez pewien czas pracował w Darfurze. – Ten konflikt to rzeczywiście nie to samo, co wcześniejsza wojna Północy z Południem – mówi w rozmowie z „Gościem”. – Uchodźcy żyją pod nieustanną presją – dodaje misjonarz. Istnieją duże problemy z dostarczaniem pomocy humanitarnej, bo rząd sudański skutecznie utrudnia jej przepływ do potrzebujących. Powstaje pytanie, na ile bezpieczne są konwoje, które mają dostarczyć pomoc. Ojciec Luigi dodaje, że przewożącym żywność i środki higieniczne udaje się czasem dogadać z bojówkarzami i zapłacić za wpuszczenie do uchodźców.

Solidarność bez wizy
To wszystko jednak to tylko doraźne działania. Bez wysłania przez ONZ sił pokojowych „największa tragedia humanitarna” (jak określił ją jeden z dyplomatów) przerodzi się w całkowitą zagładę tej części ludności Sudanu. Władze w Chartumie robią jednak wszystko, żeby do takiej interwencji nie dopuścić. Stosują w tym przypadku sprawdzoną już w historii metodę „dziel i rządź”, wykorzystując w swojej misji islamizacji kraju odwieczne konflikty plemienne w zachodniej prowincji.

Jak zauważył Jerzy Marek Nowakowski, wojna w Darfurze jest obrazem głównych problemów współczesnej Afryki: walki koczowników z rolnikami, „rozjaśniania murzyńskich dzieci” przez arabskich islamistów, agresywnej ekspansji islamu, głodu i AIDS. I oczywiście obojętności dużej części świata. Bez nagłaśniania sprawy przez media, nachalności organizacji humanitarnych, bez zdecydowanych działań państw mających najwięcej do powiedzenia w ONZ, holocaust mieszkańców Darfuru skończy się zwycięstwem władz sudańskich. Każdy może dorzucić swoją cegiełkę pomocy. Ofiary zbierane w II niedzielę Wielkiego Postu przed polskimi kościołami za pośrednictwem Dzieła Pomocy „Ad Gentes” trafią m.in. do mieszkańców Darfuru. To, że tragedia rozgrywa się tysiące kilometrów od nas, nie oznacza „nigdzie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.