Zuchwały świadek

Andrzej Urbański

|

GN 06/2007

publikacja 08.02.2007 12:59

W Auschwitz przeżył piekło. Był świadkiem ludobójstwa. Kazimierz Piechowski jest jedynym żyjącym uciekinierem spośród czterech więźniów, którzy w zuchwały sposób uciekli z niemieckiego obozu zagłady.

Zuchwały świadek Kazimierz Piechowski „ więzień nr 918 ” uciekł z obozu w Oświęcimiu w przebraniu esesmana. Agencja Gazeta/Beata Kitowska

Większości więźniów, którzy próbowali zbiec z Auschwitz, to się nie udawało. Wystarczyło, że podczas porannego apelu brakowało jednej osoby, esesmani rozpoczynali poszukiwania z pomocą specjalnie wytresowanych psów. – Najczęściej zbiegów znajdowali pod jakimiś deskami albo wśród worków z cementem. Przyczepiali im wówczas na plecach napis: „Hura! Hura! Znowu jestem z wami!”, kazali walić w wielki bęben i maszerować prosto na szubienicę. Ale każdy pragnął za wszelką cenę wydostać się z tego piekła, dlatego wielu próbowało ucieczki – wspomina po latach Kazimierz Piechowski.

Przerwał milczenie
Kazimierz Piechowski pojawił się na terenie byłego obozu Auschwitz dopiero w 2002 r. Bał się tego powrotu. – Do dziś prześladują go sny z Auschwitz. Pewnej nocy tak mocno bronił się przed gryzącymi go psami, że kopnął w kaloryfer i złamał nogę – mówi jego żona. – Gdy przyjechał po raz pierwszy po latach do Auschwitz, pod Ścianą Śmierci stracił niemal przytomność. Pracował tu w Leichenkomando, które zajmowało się wywożeniem trupów – opowiada Marek Tomasz Pawłowski, reżyser filmu o ucieczce z obozu. Przez prawie 60 lat wszyscy byli przekonani, że nikt z uczestników tej nadzwyczajnej ucieczki nie żyje. Do Auschwitz Kazimierz Piechowski trafił w czerwcu 1940 roku, z drugim transportem. Po dwóch ciężkich latach pobytu w obozie uciekł z niego wraz z trzema kolegami. Była to najbardziej brawurowa udana ucieczka z obozu, po której hitlerowcy przysłali z Berlina delegację dla zbadania sprawy i o której długo krążyły legendy wśród więźniów.

Numer 918
Dla esesmanów byli zwykłymi numerami: 918, 3419, 6438 i 8502. Kazimierz Piechowski (nr 918) był inicjatorem ucieczki. Józef Lempart (nr 3419) był księdzem z Wadowic. Stanisław Jaster (nr 6438) był młodym warszawiakiem. A Eugeniusz Bendera (nr 8502) – Ukraińcem, mechanikiem samochodowym.
– To właściwie on wymyślił ucieczkę. Naprawiał auta dla esesmanów, więc miał do nich łatwy dostęp. Cieszył się też ich dużym zaufaniem. Mógł bez obstawy objeżdżać teren obozu – wspomina Kazimierz Piechowski. W maju 1942 roku dostał wiadomość, że jest przeznaczony na śmierć. Podarowano mu jeszcze trochę życia, by zakończył rozpoczętą naprawę samochodów. Wówczas Bendera zdradził Piechowskiemu, że myśli o ucieczce. Razem ją zaplanowali w szczegółach.

Co przewidywał plan? Po pierwsze uprowadzić niemieckie auto, które Bendera naprawia. Po drugie ustalić, gdzie znajdują się magazyny z niemieckimi mundurami, bronią i amunicją. Tym zajął się Piechowski. Razem opracowali metodę zdobycia broni i mundurów, choć było to niebezpieczne. Piechowski wpadł też na pomysł, by stworzyć fikcyjne Rollwagenkomando. Takie komando musiało jednak liczyć minimum czterech ludzi. Wciągnęli więc do grupy Józefa Lemparta oraz Stanisława Jastera. Teraz wystarczyło tylko ustalić termin ucieczki. – Chciałem, żeby to była sobota po południu, bo esesmani wyjeżdżali na weekend i zostawiali tylko ściśle wyznaczonych strażników – wspomina pan Kazimierz. Uciekli w sobotę, 20 czerwca 1942 r., samochodem komendanta obozu marki Ste-yer 220, przebrani w esesmańskie mundury.

Udało się
Co działo się w obozie po ucieczce, Piechowski dowiedział się już po wojnie od przyjaciela (nr 801), któremu udało się przeżyć. Niemcy przysłali z Berlina specjalną komisję, która badała, jak coś takiego mogło się wydarzyć. Po długich przesłuchaniach uznano, że zbiegom mógł pomagać więzień – kapo, który był Niemcem. Nazywał się Kurt Pachala. Skazano go na śmierć i zamknięto w celi głodowej. Zmarł pół roku później. A jak potoczyły się losy uciekinierów? Ksiądz Józef Lempart zginął w 1947 r. pod kołami autobusu w Wadowicach. Eugeniusz Bendera zamieszkał po wojnie w Warszawie. Zmarł w latach 70. ubiegłego wieku. Stanisław Jaster wrócił do Warszawy do walki w AK, ale za jego ucieczkę słono zapłaciła rodzina. Rodziców aresztowano. Ojciec wkrótce zginął w Oświęcimiu, a matka w Brzezince. Jastera natomiast oskarżono o kolaborację z gestapo. Został skazany na śmierć. Wyrok wykonali żołnierze AK w lipcu 1943 r. Przez lata toczyła się dyskusja, czy był zdrajcą, czy bohaterem. Ktoś twierdził nawet, że „ucieczka czterech” była sfingowana we współpracy z obozowym gestapo, a współpracownikiem miał być Jaster. Jednak nikt z oskarżających nigdy nie przedstawił żadnego dowodu. Jeszcze długo po śmierci Jastera krążyły listy gończe rozesłane za nim przez Niemców. Stanisław Jaster nigdy nie został zrehabilitowany, bo nie ma pisemnego wyroku.

Kazimierz Piechowski po ucieczce z obozu przez pewien czas ukrywał się jako parobek rolny na terenach wschodnich. Do rozwiązania AK walczył w oddziale „Garbatego”. W 1945 roku wrócił do Tczewa, do rodziców. Zapisał się na politechnikę, podjął pracę w fabryce, ale przez czujnego aktywistę partyjnego został wydany UB. Aresztowany i skazany na 10 lat więzienia. Wyrok odsiadywał w Gdańsku, Sztumie, Wronkach, na koniec pracował w kopalni. Zwolniony po siedmiu latach, ukończył politechnikę, a potem pracował jako inżynier. Kazimierz Piechowski nigdy nie uwierzył w prawdziwość zarzutów stawianych Jasterowi. Wiele razy składał zeznania, w których udowadniał absurdalność oskarżeń. Powiedział m.in.: „Zarzut, jakoby ucieczka 20 VI 1942 r. była sfingowana przez gestapo, jest absolutnie absurdalny, nielogiczny oraz bezpodstawny, ponieważ Jaster po rezygnacji jednego z kolegów został dołączony do grupy uciekających (do której i ja należałem) w ostatniej chwili. W czasie gdy proponowaliśmy Jasterowi udział w ucieczce, plan był opracowany w najdrobniejszych szczegółach”. Na emeryturze pan Kazimierz zaczął podróżować po świecie. Zwiedził około 60 krajów. Ma tysiące fotografii.

Na planie
filmu dokumentalnego o jego ucieczce pan Kazimierz pracował jak zawodowiec. – Nigdy się nie poskarżył, cierpliwie powtarzał ujęcie wiele razy – opowiada reżyser Marek Tomasz Pawłowski. Wszystkie sceny w filmie zostały zaczerpnięte z jego życia. W czasie gdy Piechowski przyjechał do muzeum po latach, w Oświęcimiu gdzieś na strychu odnaleziono starą, rozpadającą się rolkę fotograficzną. Film z wielkim trudem wywołano. I zobaczono niesamowite zdjęcia, na których esesmani w zabawnych, dowcipnych pozach, w poprzekręcanych czapkach, wożą się na taczkach. Nikt do tej pory nie słyszał o takich zdjęciach. Powszechnie wiadomo, że SS wolno było fotografować się tylko w sytuacjach oficjalnych. Fotografie ukazują też miejsca, w których pracował Piechowski i skąd uciekał. Uciekinierzy nigdy nie wpadli w ręce Niemców. Dziś żyje tylko jeden z nich – Kazimierz Piechowski. To on jest bohaterem godzinnego dokumentu. Reżyser Marek Tomasz Pawłowski podkreśla, że zrobił film, ponieważ urzekła go ta historia. Mam nadzieję, że urzeknie także wielu młodych ludzi – mówi reżyser.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.