Koniec przywilejów tajniaka

Przemysław Kucharczak, wsp. Andrzej Grajewski, Leszek Śliwa

|

GN 03/2007

publikacja 22.01.2007 11:39

Esbecy porwali Antoniego Mężydłę z ulicy. Przywiązali go do drzewa, kopali mu grób, przeładowywali pistolety. Potem go bili. To nie działo się w zamierzchłych czasach Stalina, tylko w 1984 r. A esbecy, którzy robili takie rzeczy, do dzisiaj pobierają po kilka tysięcy złotych emerytury. To się jednak może zmienić.

Koniec przywilejów tajniaka IPN pokazał krakowskich esbeków na wystawie „Twarze bezpieki” AGENCJA SE/EAST NEWS/ARTUR BARBAROWSKI

Tajniacy chcieli w 1984 roku zmusić Mężydłę, żeby zaczął sypać. Zabrali go do budynku, gdzie przez 50 godzin nie pozwalali mu korzystać z toalety, polewali go wodą, gdy zasypiał. Bili w brzuch, kark, uderzali pałką po piętach, udawali, że przystępują do podcinania mu gardła. Puszczali nawet z kasety głos jego narzeczonej, którą też porwali.

W latach 80. esbecy porwali i zmasakrowali więcej osób. Zapewne stoją też za tajemniczymi zabójstwami. Na przykład w bardzo dziwnych okolicznościach ktoś zamordował w 1984 roku ze szczególnym okrucieństwem Piotra Bartoszcze, opozycjonistę i ojca czworga dzieci. Nawet pod sam koniec komunizmu w Polsce, w 1989 roku, zginęli niepokorni księża Stefan Niedzielak, Stanisław Suchowolec i Sylwester Zych. Tego ostatniego zabito już po czerwcowych wyborach 1989 roku. Ministerstwem Spraw Wewnętrznych kierowała wtedy ekipa generała Czesława Kiszczaka.

Rozliczą bezpiekę?
Minęło 16 lat. Politycy PiS właśnie ogłosili, że to niesprawiedliwe, gdy ujawnia się tylko współpracowników bezpieki. Bo esbecy, którzy łamali im moralny kręgosłup przez groźby lub przekupstwo, pozostają bezkarni. Dlatego PiS przygotuje ustawę, która uzna Służbę Bezpieczeństwa za organizację przestępczą. Kilkutysięczne emerytury tajniaków zostaną zmniejszone, a ich nazwiska ujawnione. Rząd chce ich też zmusić do oddania akt, które przed 1990 r. nielegalnie wynieśli do domów, żeby używać ich do szantażu. Ci, którzy jeszcze pracują w policji lub wywiadzie, mają odejść. Czy to nie jest jednak zemsta, rodzaj publicznej egzekucji? – Nie chodzi o zemstę, tylko o ujawnienie prawdy – uważa Antoni Mężydło, który dzisiaj jest posłem PiS. – Prawda czasem jest bolesna. Ale to wcale nie znaczy, że należy ją ukrywać – dodaje.

Co dzisiaj robią dawni tajniacy? Wielu poszło w biznes. Wykorzystali do tego dawne układy. I wiedzę, którą mogą do dzisiaj szantażować ludzi. Wspierają się nawzajem. Kierują firmami ochroniarskimi albo działają w Polskim Związku Piłki Nożnej. Jednym z oficerów SB, zeznających na procesie lustracyjnym Zyty Gilowskiej, był Marian Rapa – dziś członek zarządu PZPN. Media odkryły też, że Andrzej Placzyński, odpowiedzialny za kontrakty między PZPN a telewizjami, był oficerem prowadzącym ojca Konrada Hejmy. Pracował wtedy pod fałszywym nazwiskiem Kafarski.

Esbecy rzadko stają przed sądem za to, że kiedyś bili ludzi. Prawie zawsze dostają za to wyroki w zawieszeniu. I zwykle na sądowej sali zachowują się butnie, a nawet grożą swoim dawnym ofiarom. Być może jednak część z nich czuje jakieś wyrzuty sumienia. Bo jak wytłumaczyć fakt, że tak wielu dawnych esbeków rozpiło się? Zdarzali się też tacy, którzy zakończyli życie samobójstwem.

Pierwsza weryfikacja
Pracownicy SB zostali zweryfikowani w 1990 roku, kiedy na czele MSW stanął Krzysztof Kozłowski. Niestety, esbecy zdążyli przedtem zniszczyć część kompromitujących ich materiałów. Całe tony teczek IV Departamentu, który walczył z Kościołem, trafiały do pieców. Dokumenty płonęły przez wiele miesięcy. Szefem MSW w rządzie Mazowieckiego był przecież Czesław Kiszczak, jeden z organizatorów Okrągłego Stołu.

Kiedy Kozłowski wreszcie wkroczył do siedziby MSW, wciąż czuło się tam woń spalenizny.
Tamtej weryfikacji podlegało 25 tysięcy esbeków. – Przed komisjami weryfikacyjnymi stanęło ich wtedy około 14 tysięcy. 10 tysięcy z nich oddało weryfikację walkowerem – wspomina dziś Krzysztof Kozłowski. Wojewódzkie Komisje Weryfikacyjne miały kłopot, bo o esbekach brakowało informacji. Komisja z Lublina negatywnie zweryfikowała ponad 80 procent tajniaków. – Lubelska komisja przyjęła zasadę: jeśli nie wiemy o funkcjonariuszu czegoś dobrego, to won – wspomina Kozłowski. – Inaczej stało się na przykład w Gdańsku, gdzie weryfikacji nie przeszło zaledwie 12 procent funkcjonariuszy. Jeśli nie było o nich informacji kompromitujących, komisja weryfikowała ich pozytywnie – dodaje. Pracę stracili wyżsi oficerowie SB. Z 38 generałów i 4,5 tysiąca pułkowników pracę w MSW utrzymały tylko pojedyncze osoby. Zwykle ci, za którymi wstawili się dawni opozycjoniści. Za płk. Lesiaka, który w latach 90. zaczął nową „inwigilację prawicy”, w czasie tamtej weryfikacji poręczył Jacek Kuroń.

Esbecy zweryfikowani pozytywnie mogli się starać o pracę w policji i w Urzędzie Ochrony Państwa. Prawie w całości do pracy w UOP przeszły piony techniczne, archiwalne, znaczna część kontrwywiadu, a także cały wywiad. Funkcjonariusze osławionego Departamentu IV, którzy zwalczali Kościół, wcześniej pokryli się w strukturach milicji, aby z czasem wrócić na ważne stanowiska... w policji państwowej. – Niektórzy z tych funkcjonariuszy nadstawili później karku za niepodległą RP. Na przykład w czasie słynnej akcji przed pierwszą wojną w Iraku – mówi Krzysztof Kozłowski. Tamta akcja polegała na wyciągnięciu z Iraku Amerykanów z CIA. Ważną rolę w niej odegrał Gromosław Czempiński, który wcześniej inwigilował Polonię w Kanadzie.Opowiada o tym (choć bardzo fikcyjnie) film „Operacja Samum”. Kozłowski przypomina też, że właśnie dawni funkcjonariusze wywiadu PRL skoczyli w III RP do gardła premierowi Oleksemu, swojemu dawnemu towarzyszowi z PZPR. Chodzi o sprawę „Olina”, czyli oskarżenie Oleksego o współpracę ze służbami specjalnymi Rosji. Nad tą sprawą pracował m.in. Marian Zacharski z dawnego wywiadu PRL. – Do dzisiaj wierzę, że funkcjonariusze SB, którzy nie popełniali przestępstw, są w stanie się zmienić – podkreśla Kozłowski.

Większość polityków zwraca jednak uwagę, że polskie służby mogą tylko zyskać na uwolnieniu się od ludzi, których ukształtowało SB. Że to może przynieść oczyszczenie. Zwłaszcza że minęło już tyle lat od odzyskania niepodległości. W II RP służby specjalne cywilne i wojskowe też korzystały z funkcjonariuszy wykształconych przez zaborców. Ale trwało to tylko przez kilka pierwszych lat. – Myślę, że esbecy, którzy oddali jakieś zasługi już niepodległej Polsce, w pewien sposób rzeczywiście odkupili swoje dawne winy. Jednak fakt, że wcześniej pracowali dla SB, przez to automatycznie nie zniknie – mówi Antoni Mężydło, sam potwornie w przeszłości przez SB skatowany. – Ludzie szli do pracy w SB z cyniczną motywacją, prawie wyłącznie materialną. Uważam, że powinni zostać jednak odsunięci od pracy w instytucjach niepodległego kraju – podkreśla.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.