Wyspa buntowników

Dominik Jabs, dziennikarz współpracujący z GN

|

GN 52/2006

publikacja 27.12.2006 10:05

Nie dolatują tam samoloty ani nawet śmigłowce, bo nie ma lotniska. Ma zaledwie 4,6 kmkw i 50 mieszkańców. Najbliższy zamieszkany ląd to Wyspa Wielkanocna 2000 km stąd. Może nigdy nie usłyszelibyśmy o wyspie, gdyby nie wydarzenia sprzed 219 lat…

Wyspa buntowników Tą trasą płynął ponad 200 lat temu okręt „Bounty” Infografika: Studio GN

Bligh – powiedział Christian szorstkim głosem – zostaje pan pozbawiony dowództwa. – Nie ma pan prawa… – sprzeciwił się kapitan. – Nie marnujmy czasu na zbędne protesty – krzyknął Christian, przerywając Blighowi. – W tej chwili jestem wyrazicielem całej załogi Bounty. (…)”.

Tak Juliusz Verne w opowiadaniu „Buntownicy z Bounty” przedstawił początek jednej z najsłynniejszych awanturniczych morskich epopei końca XVIII wieku. Doczekała się ona ponad 250 książek, tysięcy artykułów prasowych, musicalu i kilku filmów, jak choćby „Bunt na Bounty” z Anthony Hopkinsem i Melem Gibsonem w rolach głównych. Jednak najciekawsze jest to, że historia przywódcy rebelii, Fletchera Christiana i kilkunastu poddanych mu marynarzy nie kończy się z ostatnim ujęciem filmu czy epilogiem książki. Na dalekim Południowym Pacyfiku, w pobliżu drogi morskiej łączącej Nową Zelandię z Ameryką, leży wyspa Pitcairn. To właśnie tam zawędrowali buntownicy, by skryć się przed brytyjską jurysdykcją, a ich potomkowie żyją na niej do dziś. Dlatego w tej niewielkiej społeczności od końca XVIII wieku do dziś powtarzają się trzy nazwiska: Christian, Young i Brown.

Chwalebne dziedzictwo?
Wszyscy na Pitcairn noszący nazwisko Christian z dumą powtarzają, że w siódmym pokoleniu pochodzą bezpośrednio od przywódcy buntu na „Bounty”, Fletchera Christiana. Fletcher przyjaźnił się z kapitanem statku Williamem Blighem. Pływali razem pod dowództwem innego słynnego żeglarza, Jamesa Cooka. Bligh traktował Fletchera jak młodszego brata. Nauczył go nawigacji, obsługi sekstansu, spożywał z nim posiłki. Nie inaczej było w czasie feralnego rejsu.

Bunt na „Bounty” i jego trwałe konsekwencje to splot różnych okoliczności, także tych zakrawających na cud. Buntownicy nie pozbawili Bligha życia. Wsadzili go gdzieś na Pacyfiku do 7-metrowej szalupy, z 18 lojalnymi mu marynarzami. Tracąc tylko jednego człowieka, Bligh przepłynął… 6 tys. kilometrów w 45 dni, docierając do holenderskiej placówki Kupang w Timorze.

Feralny rejs „Bounty” rozpoczął 23 XII 1787 roku w Anglii. 45 żeglarzy czekała ciężka ekspedycja – wielomiesięczny rejs na Tahiti. Mieli zabrać stamtąd sadzonki drzewa chlebowego, taniego pożywienia dla niewolników, by przewieźć je na położoną równie daleko Jamajkę. Nadziei dodawał fakt, że kapitan William Bligh był doświadczonym żeglarzem. Fletcher został, a jakże, pierwszym oficerem.

„Bounty” dotarł do zatoki Matavai na Tahiti 26 X 1788 roku. Pech chciał, że nie był to czas na przesadzanie chlebowców. Załoga musiała odczekać 6 miesięcy na odpowiednią porę. Nie był to problem, bo życie na Tahiti było… rajem, męskim rajem. Wiedzieli o tym wszyscy przybysze z Europy, którzy od 1767 roku, gdy do wyspy przybiła brytyjska fregata „Dolphin”, płynęli tam z myślą o łatwych kobietach. Dopiero po latach okazało się, że „swoboda seksualna w obyczajowości Polinezyjczyków była przywilejem (…) młodzieży obojga płci na tych wyspach”, jak pisze na swojej stronie internetowej Roman Antoszewski, biolog i pisarz, od lat w Nowej Zelandii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.