Porozmawiajmy o szkole

Opinie - Teresa Sroga (Śrem), Rafał Kłujszo (Jastrzębie Zdrój) oraz Maciej Przybylski (Bielsko-Biała)

|

GN 48/2006

publikacja 29.11.2006 11:15

Po tragedii w gdańskim gimnazjum w Polsce rozgorzała ogólnonarodowa dyskusja o sposobach uzdrowienia szkoły. Teksty na ten temat zamieszczone w GN 46/2006 spotkały się z żywą reakcją czytelników. Publikujemy kilka pierwszych opinii (listy w całości na www.wiara.pl). Warto rozmawiać o kształcie polskiej szkoły, dlatego zachęcamy do udziału w dyskusji.

Porozmawiajmy o szkole

Dobrzy nauczyciele, dobre szkoły

W dyskusji, która przetoczyła się w Polsce na temat szkoły tylko „Gość Niedzielny” zwrócił uwagę, że trzeba wrócić do wartości, którymi ma żyć nasza szkoła. Niestety, nikt nie podjął tego tematu, a szkoda.

Jestem emerytowaną nauczycielką. Przez wiele lat systematycznie podrywano autorytet nauczyciela i teraz załamuje się ręce nad kondycją polskiej szkoły. Nie pomogą nakazy, zakazy, zamykanie „złych” uczniów w specjalnych szkołach, jeśli nie nauczy się młodzieży, że ma również obowiązki, nie tylko przywileje, że ponosi odpowiedzialność za swoje czyny.

Ilu nauczycieli (nie mam na myśli katechetów) rozmawia o tym z uczniami? Ilu dyskutuje z nimi o tym, że wolność to świadome podporządkowanie się prawu. Autorytetu nie zbuduje się z dnia na dzień, jeśli sami nauczyciele nie będą go na co dzień tworzyć.

Sama znam chemiczkę, która z własnej woli idzie po południu do szkoły, by rozbudzać zainteresowanie uczniów chemią, by pomagać słabszym. Znam polonistkę, która (znając kilka języków) tak żarliwie przybliża uczniom literaturę piękną, że wszyscy nagle interesują się „Iliadą”, „Odyseją” i wielu innymi lekturami. Uczniowie nie pozwolą powiedzieć złego słowa na te nauczycielki.

W nauczycielstwie, jak w każdym zawodzie, są źli i nieodpowiedzialni pracownicy, ale to nie znaczy, że trzeba wszystkich potępić. Dotychczas media wyłapywały same złe rzeczy u nauczycieli. Ale w Polsce są też dobrzy nauczyciele i dobre szkoły. Może czas zacząć o nich mówić!

Teresa Sroga - Śrem

Nauczyciele się starają, minister tylko mówi

Jestem nauczycielem. Praca w szkole była spełnieniem moich marzeń i traktuję ją z pełną powagą oraz zaangażowaniem. Pracuję dopiero czwarty rok i mam świadomość wielu moich niedociągnięć oraz niedoświadczenia, jednak staram się być dobrym nauczycielem i wychowawcą. Moim podopiecznym pokazuję życie oparte na wartościach takich jak dobroć, sprawiedliwość, mądrość i otwarcie na innych. Bez entuzjazmu przeczytałem wywiad z ministrem Giertychem (GN nr 46). Dlaczego?

O stawianiu wymagań mówi człowiek, który – wbrew wielu mądrym osobom i zdrowemu rozsądkowi – był orędownikiem tzw. amnestii maturalnej. To porażający brak konsekwencji! Minister mówi o uporządkowaniu sytuacji w szkole, konieczności wprowadzenia dyscypliny itd., a równocześnie bezpośrednio po samobójstwie Ani w Gdańsku zadziałał „po staremu” – z pracy wyleciał kurator oświaty i dyrektor szkoły, a nauczyciele mają nieprzyjemności. Pytam: jak mamy budować polską szkołę, gdy nauczyciele nie mają żadnego realnego wsparcia ze strony ministerstwa? Są biernymi funkcjonariuszami systemu, który za złe karze, ale za dobre nie wynagradza.

Minister mówi o wzmocnieniu kontroli nad szkołami. Dał sygnał kuratoriom, te posłały w tzw. teren wizytatorów i kolejny raz będą oni wnikliwie sprawdzać... dokumentację! Tak naprawdę nic poważnego się nie wydarzy. Pani wizytator ma pretensje, że źle wykonuję przekreślenia w rubrykach arkusza ocen, niezgodnie ponoć z rozporządzeniem ministra. A jaki to ma związek z poprawą dyscypliny w szkole?
Minister niewiele mówi o zmianie podejścia kuratorów, wizytatorów, nawet samego ministra do tych, którzy naprawdę pracują w szkołach, a nie tylko wiele o niej mówią! Zamiast wsparcia otrzymujemy od ministra informację: „Tak naprawdę zero tolerancji ma być dla mnie, dla księdza, dla nauczyciela, dla dyrektora...”. Od nauczycieli powinno się wymagać, ale czy już tego się nie robi? Młodym nauczycielom płaci się mniej niż robotnikom, za to wymaga się od nas wysokich kwalifikacji, stałego ich podnoszenia i straszy odpowiedzialnością karną przy każdym szkolnym wypadku. Musimy czuć wsparcie ze strony ministerstwa. Inaczej nie otrzymamy realnej pomocy w walce o uczniów i ich wychowanie.

Minister Giertych mówi coś o wojnie o szkołę. Wojna ma być prowadzona z tymi, którzy sprzeciwiają się wprowadzeniu cnót do szkół. Nad drzwiami naszej szkoły wypisano: „Każdy człowiek może być dobry”. To hasło przyświeca nam w codziennej pracy. Odwołujemy się do nich wciąż w praktyce dydaktyczno-wychowawczej. W wielu innych szkołach jest podobnie. My naprawdę się staramy!
Polskiej szkoły nie naprawi nawet najgłębszy i najszerszy potok słów najbardziej zapalczywego z ministrów. Szkoła jest jak lupa, pod którą widać całą mizerię polskiego społeczeństwa. Wszak to społeczeństwo składa się z rodzin, które nie są w stanie wychować własnych dzieci. Pijaństwo rodziców, którzy nie radzą sobie z problemami i topią smutki w alkoholu, rzutuje na dzieci. Mamy społeczeństwo, które z dziećmi nie rozmawia, nie słucha ich. Mamy społeczeństwo, które generuje „osoby medialne” obrzucające się błotem publicznie. Potem próżno dziwić się klnącym jak szewcy siedmiolatkom. Rodziców nie jesteśmy w stanie zastąpić, choćbyśmy byli najbardziej ofiarnymi wychowawcami.

Rafał Kłujszo - Jastrzębie Zdrój

Jako rodzic się nie zgadzam

Z wielką uwagą przeczytałem wywiad z ks. prof. Januszem Tarnowskim (GN nr 46), jako głos w dyskusji „Spór o szkołę”. Całymi latami wsłuchiwaliśmy się w uczniów i w to, co chcą nam powiedzieć. To właśnie żniwem takiego „wsłuchiwania” się w najdrobniejsze drgnienia uczniowskiego „chcę” jest fakt, że zamiast być na lekcjach, uczniowie z obelżywymi transparentami koczują pod ministerstwem i niewybrednie skandują przeciwko urzędującemu ministrowi. Żniwem takiego pozwolenia na artykulację każdego głosu jest kubeł na głowie nauczyciela i agresja wśród uczniów oraz wobec nauczycieli.

Nieposkromiona wolność wypowiedzi i idąca za nią wolność działania jest powodem zatrważającego upadku obyczajów w szkole polskiej. Ksiądz profesor, kreśląc obraz szkoły, ani razu nie dotknął problemu obyczajów, a usilnie próbował szukać winnych wśród nauczycieli. Wśród całkowicie skrępowanego przepisami grona pedagogicznego, niedofinansowanego, pozbawionego sensownych pedagogicznych środków zaradczych. W tej chwili pedagog nie dysponuje tak naprawdę żadnym środkiem dyscyplinującym ucznia prócz tych, które na młodzieży już nie robią wrażenia. Bo w ramach poprawności politycznej wyrugowano je ze szkół w nadziei, że metoda na ucznia-partnera, na ucznia-doradcę będzie wspaniałym środkiem dydaktyczno-wychowawczym. Pomyłka objawiła się w formie przerażającej, znanej dotąd z wojskowej fali i więzień.

Bardzo niebezpieczne dla pozostałych uczniów jest pozostawianie jednostek szczególnie trudnych w klasowej społeczności. To nieodpowiedzialne wobec uczniów dobrych i spokojnych. Bo nie mówimy tu o uczniach, którzy na lekcji przeklinają czy rozrzucają po klasie papierki, ale o młodych ludziach, którzy już zupełnie zatracili wrażliwość, proporcje, hamulce. Mówimy o uczniach, którzy po prostu zagrażają naszym dzieciom fizycznie! Placówki specjalne muszą istnieć i do takich placówek muszą być kierowani uczniowie moralnie zepsuci i trudni wychowawczo, bo to właśnie takie placówki są właściwie przygotowane do ich resocjalizacji, nie szkoły! Mówienie o nieradzeniu sobie szkoły z takimi uczniami jest absurdem, bo nie tylko szkoła wychowuje tych młodych ludzi. A więc nie tylko ona powinna być obciążana odpowiedzialnością za negatywne zjawiska.

Na koniec sprawa, która poruszyła mnie najbardziej. Ksiądz profesor za pedagogiczne zwycięstwo poczytuje sobie fakt, że uznawszy „trudnego ucznia” za swojego doradcę, nawrócił go ze złej drogi. Zdumiona młodzież, która nie sprawia kłopotów, zobaczyła wtedy, że nie ma ani sensu, ani potrzeby starać się być lepszym, bo to ci „najgorsi” i najtrudniejsi uczniowie są promowani, a lenie i chuligani mogą dostąpić zaszczytów. Jaka przewrotna pedagogika każe w taki sposób stosować system kar i nagród? Jaki system wychowawczy burzy w drobny mak system wartości, w którym nagradza się zachowania dobre, a złe piętnuje? Przykładowi „nawrócenia” chuligana mianowanego doradcą chciałbym przeciwstawić przykład ucznia, który przekroczywszy wszelkie granice dobrego wychowania, dobrego smaku, zdrowego rozsądku i zwykłej ludzkiej przyzwoitości, został przez nauczyciela przełożony przez kolano i zwyczajnie po ojcowsku zlany. Nauczyciel, oczywiście, przekroczył swoje uprawnienia i złamał prawo.

Ale proszę mi wierzyć – odniósł sukces. Uczeń, potraktowany w ten sposób przed całą klasą, nigdy już nie zachował się nagannie. Czy świadczy to o tym, że należy bić? Bynajmniej. Świadczy to jednak o tym, że kara nie jest pomyłką, przegraną ani totalną pedagogiczną klęską. Ale żeby można było stosować kary dyscyplinarne w szkole (zawieszenie w prawach ucznia, relegowanie, brak promocji do następnej klasy, przymus bezpośredni w postaci dodatkowych zajęć), kary te muszą w sposób zdecydowany w szkole się pojawić. Jestem jednak przerażonym rodzicem, którego dzieci uczestniczą w tym systemie oświatowo-wychowawczym. W tym systemie, w którym ksiądz chciałby – kosztem również moich córek – promować na „doradców” chuliganów i awanturników, trzymać ich w szkołach za wszelką cenę, czekając chyba, aż wydarzy się następny krwawy wypadek. Jako rodzic na to nie pozwalam!

Maciej Przybylski (Bielsko-Biała)

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.