Wędka lepsza od ryby

Eliza Michalik, dziennikarka ekonomiczna i polityczna

|

GN 43/2006

publikacja 20.10.2006 13:21

Mohammad Junus, tegoroczny laureat Pokojowej Nagrody Nobla pokazał, że nawet najbiedniejsi z biednych mogą pracować na rzecz własnego rozwoju.

Mohammad Junus z żoną i córką Mohammad Junus z żoną i córką
cieszy się na wieść o przyznanej mu Nagrodzie Nobla.
EPA/ABIR ABDULLAH Dostawca: PAP/EPA

Stara chińska przypowieść opowiada o żebraku, któremu ktoś dał rybę. Ryba została zjedzona i po kilku godzinach żebrak znowu był głodny. Następnego dnia ktoś podarował żebrakowi wędkę i nauczył go łowić. Odtąd żebrak nie wiedział, co to głód. Codziennie łowił ryby i przyrządzał sobie z nich posiłki, a z czasem zaczął nadmiar ryb sprzedawać. I tak, oprócz sytości, wędka zapewniła mu z czasem dach nad głową i pracę.

W dzisiejszym świecie rybą jest pomoc socjalna, a wędką kredyt, który możemy przeznaczyć na założenie własnej firmy albo osobisty rozwój, np. kurs komputerowy. Żeby dostać kredyt, trzeba być wypłacalnym, czyli posiadać stały dochód, gwarantujący spłatę należności wraz z odsetkami.

To zrozumiałe – wyliczając naszą zdolność kredytową, bank kieruje się ekonomicznym rachunkiem. Racjonalny rachunek banku ma jednak zasadniczą wadę: pozbawia wędki około dwóch miliardów ludzi na świecie.

Pół miliarda niezamożnych Europejczyków, Azjatów, mieszkańców obu Ameryk i Australii oraz półtora miliarda ludzi, którzy w krajach Trzeciego Świata żyją poniżej granicy skrajnej nędzy, czyli za mniej niż jednego dolara dziennie. Ci ludzie nie są wypłacalni, nie mają zdolności kredytowej.

Żyją w zamkniętych społecznościach, wsiach, na obrzeżach wielkich miast, utrzymują się z pracy fizycznej, drobnego rzemiosła, rolnictwa czy handlu. Kiedy brakuje im pieniędzy, zapożyczają się u lichwiarzy na procent tak wysoki, że spłacają go miesiącami.

To zamyka ich w zaklętym kręgu niewypłacalności i uniemożliwia stanięcie kiedykolwiek na własnych nogach. W Polsce w podobnej sytuacji są miliony rodzin utrzymujących się za 500–1000 zł miesięcznie, którym wystarcza na bieżące, choć mniej niż skromne życie.

Kiedy jednak pojawia się niespodziewany wydatek (choćby choroba), ludzie ci nie mają wielkiego wyboru: ponieważ kredytu nie udzieli im żaden bank, idą do lichwiarzy, pożyczających na 50–70 proc. miesięcznie, a później stają się niewolnikami własnych długów.

Czy mikrokredyty, upowszechnione przez tegorocznego pokojowego noblistę, mogłyby pomóc Polakom tak jak pomogły milionom ludzi w Trzecim Świecie?

Przyjaciele żyranci
Odpowiedź brzmi „z pewnością tak”. System mikrokredytów opiera się przecież na banalnie prostym mechanizmie. „Bankier ubogich” pożycza nie-duże kwoty, czasem nawet po kilka dolarów, na bardzo krótkie terminy. Spłaca się je co tydzień, małymi ratami. Aby otrzymać mikrokredyt, potencjalny pożyczkobiorca musi założyć grupę „osób współodpowiedzialnych” lub do niej należeć.

Taka grupa (może to być rodzina, kilku przyjaciół lub partnerów w przyszłych interesach) gwarantuje spłatę pożyczki i minimalnych odsetek i pilnuje, by każdy wypełniał swoje zobowiązania. Wystarczy, że jedna osoba z grupy nie spłaci kredytu, by nie dostał go żaden inny członek zespołu. Najlepiej żeby kredytów udzielano kobietom, bo one – jak dowodzi Mohammad Junus – są bardziej niż mężczyźni obowiązkowe, pracowite, odpowiedzialne i skrupulatne.

Żeby dostać mikrokredyt, nie trzeba być wypłacalnym. Małe sumy, niewielkie odsetki i krótki czas spłaty zmniejszają ryzyko podjęte przez bank, pozwalają też pożyczkobiorcy uniknąć nadmiernego zadłużenia się. Efekt ekonomiczny jest porażający: banki odzyskują ponad 95 proc. pożyczonych kwot (więcej niż w przypadku tradycyjnych kredytów).

Życiodajna praca
Bardziej jednak porażający jest efekt socjologiczny. Naukowcy obserwujący od 1976 roku Grameen Bank, założony przez Junusa, zauważyli, że dzięki mikrokredytom bardzo wzmacniają się więzi społeczne. W niektórych wsiach Bangladeszu możliwość wzięcia mikrokredytu, rozkręcenia małej własnej firmy, przywróciła ludziom godność płynącą z pracy i poczucia, że mogą utrzymać własne rodziny, a tym samym uczyniła ich bardziej otwartymi na potrzeby i uczucia innych – sąsiadów czy krewnych. W typowo patriarchalnych społecznościach wzmogła szacunek mężczyzn do kobiet i znacznie zmniejszyła patologie.

Na Nobla dla Mohammeda Junusa, który, według różnych szacunków, uratował od nędzy 100 milionów ludzi w Trzecim Świecie, niechętnym okiem patrzą lewicowi intelektualiści i ekonomiści. Nic dziwnego. Chyba pierwszy raz w historii tej przesiąkniętej polityczną poprawnością nagrody dostała się ona w ręce człowieka, który dostrzegł, że żyjący w nędzy chłopi, bazarowi handlarze, bezrobotni, analfabeci i byli narkomani nie muszą czekać na pomoc socjalną, łaskawie przesyłaną im przez bogate kraje. Że nie tylko mogą, ale i potrafią skutecznie pracować na rzecz swojego rozwoju. I wreszcie – co mnie, „gospodarczego liberała”, napawa niekłamaną radością – zaszczepiła w Trzecim Świecie wiarę w kapitalizm.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.