Zawód: korespondent

Jacek Dziedzina

|

GN 27/2006

publikacja 29.06.2006 12:01

– Warszawa? Nie ma tutaj konkurencji w walce o posadę dziennikarza. Moim kolegom marzy się raczej Waszyngton, Bruksela, gdzie można zrobić karierę – mówi Joana Radzyner z austriackiego radia i telewizji. Ale kto już tu był, nie chce wyjeżdżać.

Zawód: korespondent Marek Piekara

Adam trafił do Polski przez Wenezuelę – tam poznał swoją żonę, Polkę. Thomas marzył o pracy w Moskwie, ale niespodziewanie znalazł się w centrum wydarzeń, które zmieniły Europę. Kim są, jak widzą nasz kraj dziennikarze zagraniczni pracujący w Polsce? Komu bardziej pomagają rozumieć nasze podwórko: odbiorcom w swoich krajach czy może nam samym?

Św. Marcin zamiast Moskwy
Pierwszy dzień pracy w Polsce Thomasa Urbana z Niemiec zbiegł się z telewizyjną debatą Miodowicz–Wałęsa w listopadzie 1988 roku. – Nie rozumiałem jeszcze wtedy wszystkich dowcipów, choć miałem już dość dobrą podstawę językową – wspomina z uśmiechem korespondent „Süddeutsche Zeitung”. – Marzyłem, aby zostać korespondentem w Moskwie – mówi – ale szef wysłał mnie do Warszawy. Twierdził, że skoro znam rosyjski, to jeden kurs wystarczy i poradzę sobie z polskim. Ja też tak myślałem – śmieje się Thomas. Kolejne wydarzenia pokazały, że nagle znalazł się w miejscu, które skupiło na sobie uwagę całego świata.

Thomas jest gorącym orędownikiem polsko-niemieckiego pojednania. Poza ujmującą życzliwością i zdrowym rozumieniem rzeczywistości politycznej, pomaga w tym z pewnością sytuacja rodzinna: żona jest Polką. – Wzięliśmy ślub w kościele św. Marcina we Wrocławiu, gdzie przed wojną mój ojciec był ministrantem. A tak w ogóle – dodaje – mam dobre zdjęcia z synem z tegorocznej Lednicy. Tłumacząc niemieckiemu czytelnikowi polską rzeczywistość, musi brać pod uwagę jednocześnie stereotypy o Polakach oraz polską wrażliwość. Podaje czytelnikowi elementy, z którymi może się identyfikować. Odbiorca jest wtedy otwarty, żeby przyjrzeć się drugiej stronie medalu. – Kiedy piszę na przykład o zarzutach o homofobię, to jednocześnie dodaję, że nie ma tu prześladowań, a z prześladowaniami kojarzą się naziści. I to niemiecki czytelnik rozumie. Thomas Urban przyznaje, że rażą go zbyt demonstracyjne przyjaźnie dziennikarzy polskich z politykami. – Dziennikarz nie może brać udziału w intrygach politycznych – mówi. – A mam wrażenie, że część warszawskich dziennikarzy, którzy nadają ton, czuje się częścią tej dużej elity politycznej.

Polska w obiektywie
– Zapraszam, ciekawy kraj – Katarina Stoltz reklamuje nam Szwecję, kiedy przyznajemy, że jeszcze tam nie byliśmy. Energiczna, otwarta, zawsze z aparatem, z pasją opowiada o swojej pracy fotoreportera Reutersa. Skończyła szkołę filmową. Przygodę z fotografią zaczynała w Polsce, dostała się na staż do „Rzeczpospolitej”. Praca dla jednej z największych światowych agencji informacyjnych przyszła później.
Dla Katriny ważne jest pokazanie pełnego obrazu rzeczywistości, a nie tendencyjne utrwalanie stereotypów. To trudne, bo obraz medialny zawsze jest selektywny. Stanowczo odrzuca technikę „ustawiania” zdjęć, która stwarza okazję do manipulacji odbiorcą. Wspomina zabawną sytuację z kandydującym wówczs na prezydenta Lechem Kaczyńskim. – Przyszłam do jego domu robić zdjęcia, potem miałam swoją taksówką jechać na jego konferencję prasową.

Kaczyński wyszedł i okazało się, że wiem lepiej niż jeden z jego współpracowników, dokąd powinien jechać. Na dodatek Kaczyński nie miał transportu. Zatem wsiadł do mojej taksówki i pojechał ze mną. I miałam okazję zrobić najlepsze zdjęcia kandydatowi. Twierdzi, że obiektyw pozwolił jej lepiej poznać Polskę i zmienił jej postrzeganie swojej drugiej ojczyzny (matka jest Polką). Lubi fotografować prowincję, gdzie czuje prawdziwą Polskę. – Tam można zobaczyć tę tradycję i to, że tam tak bardzo Polska się nie zmienia. Chcę pokazać turystom, że warto tu przyjeżdżać. Katrina twierdzi, że nie można być dobrym fotoreporterem, jeśli nie rozumie się ludzi. – Ja pracowałam na to całe życie, poznawałam też inne kultury. Lubię słuchać ludzi, lepiej ich rozumieć.

Jeden kraj – dwa światy
Joana Radzyner od wielu lat przekazuje polską rzeczywistość słuchaczom i widzom austriackiego radia i telewizji ORF. Zainteresowanie polityką zagraniczną w Austrii schodzi na drugi plan. – Ale to ogólny trend w Europie – twierdzi. Większość materiału przygotowuje dla radia. – Staramy się podejmować tematy, które wiążą Polskę i Austrię, a tego nie jest za dużo. Wewnętrzne rozgrywki partyjne w Polsce nie interesują w ogóle Austriaków.

Jak sama twierdzi, całe życie jest korespondentem zagranicznym. W Austrii napisała doktorat z historii, ale wybrała dziennikarstwo. Austriaków interesują relacje Warszawa –Moskwa, lustracja w Kościele. – Zawsze zazdroszczę dokumentalistom polskim, bo ja, przygotowując materiał, muszę jeszcze umieć wytłumaczyć Austriakom polski kontekst. Dziwią ją natomiast skrajne różnice w interpretacji rzeczywistości przez polskie media. – Czytam jedną gazetę, potem drugą i mam wrażenie, że jestem w dwóch różnych krajach. Tego nie ma w Austrii.

Z Wenezueli do Polski
Adam Easton z Wielkiej Brytanii pracuje w Polsce dla światowego serwisu BBC. Wybór naszego kraju był prosty: pracując w Wenezueli, poznał swoją obecną żonę... Polkę. Jego relacje oglądają i słuchają odbiorcy na całym świecie. Duża odpowiedzialność: jakaś część świata widzi Polskę jego oczami. To, co wymaga specjalnego tłumaczenia rzeczywistości polskiej, to nasze przywiązanie do historii i wiary. – Muszę tłumaczyć, jak to się dzieje, że Polska jest taka religijna, wyjaśniam kontekst historyczny – mówi Adam. Uważa, że polskie media są najbardziej profesjonalne w tym regionie Europy. Do tej pory najniebezpieczniejszym momentem pracy w Polsce była ubiegłoroczna demonstracja górników. – Ale dużo niebezpieczniej jest w Wenezueli – uspokaja. – Tam ciągle ktoś wychodzi na ulice.

Człowiek nadaje prestiż
– Białoruska Jedynka, czy mogę zadać kilka pytań? – Irina Gurina zaczepia przechodniów na warszawskiej Starówce. Przygotowuje kolejny materiał dla radia na Białorusi. – Pierwszą rzeczą, która rzuca się w Polsce, to narzekanie – mówi Irina. – Kiedyś sama zaczęłam narzekać pewnemu sprzedawcy. I ten pan się wyraźnie rozpromienił – śmieje się korespondentka z Mińska. Świetnie orientuje się w polskich zwyczajach i geografii. Ma polskie korzenie, ale z dystansem podchodzi do tego, co dzieje się w Polsce. – Lubię robić reportaże o polskich zwyczajach – taki materiał będzie pokazany nawet dwa razy. I to nigdy Białorusinów nie nudzi.

Nie uważa, że Warszawa jest „zesłaniem” dla dziennikarza zagranicznego. Nie marzy o bardziej „prestiżowych” stolicach. – Mnie interesuje świat i ludzie, i wszędzie mogę pracować.
Twierdzi, że trzeba zaangażować się w przygotowanie reportażu. – Gdy kiedyś robiłam reportaż o zabawach dzieci, to wdrapywałam się z nimi na czołg stojący w mieście. Gdybym pojechała do kraju muzułmańskiego, to najpierw zakryłabym sobie głowę i twarz, żeby poczuć się trochę jak tamte kobiety.
Razi ją jednostronność przedstawiania Białorusi przez polskie media. – Pokazują tylko demonstracje, opozycję, reszta nie istnieje. Sam powiedziałeś, że byłeś mile zaskoczony, gdy przyjechałeś na Białoruś. Białorusini są bardzo tolerancyjnym narodem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.