Rodzice przejmują szkoły

Piotr Legutko, publicysta, współpracownik GN

|

GN 12/2006

publikacja 21.03.2006 13:51

Tony Blair postanowił odebrać szkoły średnie samorządom. Zamierza przekazać je fundacjom zakładanym przez rodziców, związkom wyznaniowym i prywatnym firmom. To sensacyjna zmiana – informowały nie tylko brytyjskie media.

Rodzice przejmują szkoły W wielu krajach władze przekazały rodzicom, związkom wyznaniowym i prywatnym firmom szkoły prowadzone wcześniej przez samorządy. Marek Piekara

Wbrew pozorom nie jest to rewolucja, raczej powrót do sprawdzonych w świecie rozwiązań. A Brytyjczycy nie są w tych pomysłach odosobnieni. Odwrót od biurokratycznego zarządzania oświatą przez państwo dokonuje się w wielu krajach. Niektóre – jak Nowa Zelandia czy Australia – już dawno oddały szkoły wyspecjalizowanym podmiotom i... dziś przodują w rankingach edukacyjnych. Także w Polsce od siedmiu lat obserwujemy sukcesy prowadzonych przez stowarzyszenia rodziców małych szkół, wcześniej przez samorząd skazanych na zamknięcie.

Przebojem ostatniej dekady w USA są „szkoły czarterowe”, przejęte od władz stanowych przez prywatne podmioty na warunkach starannie wynegocjowanego kontraktu. Szwecja, która jeszcze dwadzieścia lat temu praktycznie nie miała szkół niepublicznych, właśnie przeżywa ich prawdziwą eksplozję. W zlaicyzowanej do cna Holandii rekordy popularności biją szkoły zakonne. Wszędzie efekty takich działań są podobne: obniżenie kosztów prowadzenia szkoły, podniesienie jakości kształcenia, wzrost bezpieczeństwa dzieci i zwiększenie wpływu rodziców na to, co dzieje się w szkole.

Granty, bony i subwencje
Pierwszym krokiem do likwidacji państwowego monopolu w oświacie jest wolność wyboru szkoły przez rodziców. W Anglii rejonizację, czyli obowiązek posyłania dziecka do wyznaczonej szkoły, zniesiono już w 1981 r. Zaczęto wówczas na dużą skalę wprowadzać nowy typ placówek finansowanych nie poprzez subwencje szkolne, ale granty. Dzięki bonom edukacyjnym rodzice uzyskali wolny dostęp do wszystkich typów szkół, a rząd Margaret Tchatcher zachwiał dominującą dotąd pozycję nauczycielskich związków zawodowych oraz administracji oświatowej. W ciągu 10 lat powstało w Wielkiej Brytanii ponad 1100 placówek działających w takiej formule.

Po przejęciu władzy przez Partię Pracy Tony Blair zawiódł oczekiwania europejskich socjalistów i nie przerwał „edukacyjnych eksperymentów”, ale też przez 10 lat nie upowszechniał ich na większą skalę. Teraz uznał, że warto postawić wszystko na sprawdzoną kartę, odebrać szkoły średnie samorządom, a oddać je rodzicom, Kościołom i prywatnym organizacjom. Zapewne wpływ na taką decyzję miały wyniki ostatnich badań OECD, pokazujące wielki sukces edukacyjny innych krajów anglosaskich, które wcześniej zdecydowały się na ten krok, głównie Nowej Zelandii i Australii, a także oszczędności, jakie może tą drogą uzyskać budżet. Premier Blair napotkał jednak zdecydowany opór we własnej partii, a przeforsowanie nowego prawa oświatowego głosami konserwatystów może go niebawem kosztować utratę stanowiska.

Dawid i Goliat
Wbrew pozorom, w oświacie nie wszystko zależy od pieniędzy. Gdyby tak było, sukces edukacyjny stałby się udziałem krajów gospodarczej elity. A nie jest. Uczniowie z Niemiec i Francji mają fatalne wyniki w światowych rankingach, nie wspominając już o występujących w tamtejszych szkołach publicznych ogromnych problemach wychowawczych. Prymusami w dziele reform są natomiast małe kraje, gdzie szkoły średnie administrowane przez państwo należą do rzadkości (Korea, Holandia, Finlandia). W USA, także mających słabe wyniki na tym poziomie edukacji, z roku na rok rośnie liczba placówek czarterowych, coraz popularniejsza staje się też edukacja domowa – (home schooling). U podstaw tych zmian leży przekonanie, że o sukcesie decyduje jak najściślejsza współpraca szkoły z rodzicami.

W oświacie – podobnie jak w gospodarce – prywatyzacja natychmiast przynosi oszczędności. Szkoły prowadzone przez prywatne podmioty na zasadzie kontraktu z państwowym płatnikiem stają się „przejrzyste”, obowiązuje w nich bowiem zasada pełnej jawności budżetowej. Jednocześnie nowe rozwiązania finansowe (bony edukacyjne, zwolnienia podatkowe) stwarzają młodzieży z ubogich środowisk możliwość równego dostępu do wszystkich typów szkół. Nie ma zatem mowy o uzależnieniu jakości wykształcenia od zasobności portfela rodziców.

Gmina tylko płaci
Zarówno w Polsce, jak i w USA czy Anglii wiele szkół nowego typu, zarządzanych przez stowarzyszenia rodziców, powstało w miejscu bardzo słabych szkół publicznych. Samorządy wcale przeciw temu nie protestują, bo już dawno dostrzegły skuteczność i rentowność rozwiązań rynkowych, więc zaczęły im sprzyjać. Wójtowie i burmistrzowie coraz chętniej powołują się na zapis w ustawie oświatowej, który nakłada na nich obowiązek „zapewnienia dzieciom możliwości realizacji obowiązku szkolnego”, co wcale nie jest jednoznaczne z obowiązkiem prowadzenia szkół wszystkich typów. Może to robić ktoś inny, zwłaszcza jeśli potrafi robić to lepiej. A gmina za to zapłaci. Kierując się taką logiką, radni wielu polskich miast szukają chętnych do przejęcia od nich szkół i przedszkoli. Coraz częściej z oferty tej korzystają także zgromadzenia zakonne, ze znakomitym skutkiem – dla dzieci, rodziców i... finansów gminy.

Warto iść śladem Anglii, zwłaszcza że problemem nie są ani pieniądze (prywatyzując, można tylko oszczędzać), ani zagrożenie dla równości szans edukacyjnych. Wręcz przeciwnie. W Polsce, w ciągu minionych 7 lat, stowarzyszenia rodziców i zgromadzenia zakonne przejęły od państwa ponad 200 szkół w małych wioskach i na wielkomiejskich osiedlach, czyli tam, gdzie kapitał finansowy i kulturowy rodziców jest najniższy.

Co zatem stoi na przeszkodzie, by i w Polsce odważniej pójść drogą wskazaną przez Anglosasów? Przede wszystkim brak nam podmiotów gotowych „od zaraz” do prowadzenia szkół średnich, podstawowych czy gimnazjów. Potrafią to robić zgromadzenia zakonne, ale ich możliwości są ograniczone. Stowarzyszenia rodziców, powoływane dziś w małych miejscowościach, mogą być jedynie dodatkowym, a na pewno nie głównym podmiotem prowadzącym szkoły.

Inni chętni zapewne szybko się nie pojawią, bo nie sprzyja temu ani obowiązujące prawo oświatowe, ani postawa administracji i nauczycielskich związków zawodowych. Praktycznie wszystkie podejmowane dotąd w różnych miejscach kraju próby przekazywania przez gminy szkół fundacjom i stowarzyszeniom były natychmiast oprotestowywane przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Skutecznie, bo nie zdarzyło się, by jakieś kuratorium zaopiniowało taki wniosek gminy pozytywnie (a było ich sporo). W efekcie, zamiast niepaństwowych szkół dla wszystkich, mamy kolejkę spraw ich dotyczących w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. W Polsce nie ma jeszcze wolnego rynku edukacyjnego, ale jego nadejście wydaje się tylko kwestią czasu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.