Histeria narodowa

Leszek Śliwa

|

GN 09/2006

publikacja 27.02.2006 15:32

Dlaczego Polacy nie zdobywali medali na olimpiadzie? Na to pytanie można odpowiedzieć innym pytaniem: A niby dlaczego mieliby je zdobywać?

Histeria narodowa Na zdjęciu obok: narciarka Justyna Kowalczyk (brązowy medal). EAST NEWS/SE/PIOTR BłAWICKI

Za każdym razem jest tak samo. Przed zawodami nikt nie spodziewa się sukcesów, ale potem, kiedy przychodzą porażki, pojawia się narodowa frustracja. „Dlaczego 40-milionowy naród nie potrafi zdobyć choćby jednego medalu?” – pyta dramatycznie dziennikarz opiniotwórczego tygodnika. Tak jakby wszystkie czterdziestomilionowe narody na świecie zdobywały medale.

Rekordy narodowej histerii pobił pewien popularny dziennik, zdecydowanie przekraczając granice przyzwoitości. Obok wymownego tytułu „Łamagi” zamieścił zdjęcia naszych sportowców przewracających się podczas rywalizacji, dopisując: „po co takie patałachy jadą na olimpiadę”. Wyszydzono nawet jedną z najlepszych naszych zawodniczek, Justynę Kowalczyk, która w biegu na 15 kilometrów była ósma, ale w swoim drugim występie zasłabła na trasie z powodu nadmiernego wysiłku i straciła przytomność. „Nie potrafiła podbiec pod górkę” – śmieje się dziennikarz, który zapewne nie zdaje sobie nawet sprawy ze swego chamstwa.

Liczy się styl
My, Polacy, mamy dziwne podejście do sportu. Czasem można odnieść wrażenie, że sportowe sukcesy mają nam powetować wszystkie narodowe kompleksy. Wydaje nam się, że sportowcy startują wyłącznie po to, żeby rozsławiać nasz kraj, a jeśli tego nie potrafią, nie powinni być sportowcami. Gdyby takie podejście do sportu miał Adam Małysz, zakończyłby karierę po olimpiadzie w Nagano w roku 1998, kiedy w obu konkursach nie zdołał zakwalifikować się do pierwszej pięćdziesiątki, mimo że wcześniej wygrywał zawody o Puchar Świata. Gdyby posłuchał opinii dziennikarzy i kibiców, nie mielibyśmy później trzech wygranych Pucharów Świata i dwóch medali olimpijskich w Salt Lake City. Ilu polskich sportowców przedwcześnie zakończyło kariery, bo wmówiono im, że się do niczego nie nadają?
W Turynie rywalizowało dwa i pół tysiąca sportowców. Większość z nich nie liczyła się w walce o medale. Wielu nie ukończyło konkurencji. Ale przecież nikt się z nich nie śmiał i nie uważał, że przynieśli wstyd swoim krajom. Bo wstyd można przynieść tylko nieuczciwością – łamiąc przepisy, grając nie fair, stosując doping.

Pieniądze, pieniądze i pieniądze
Napoleon powiedział kiedyś, że do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: po pierwsze pieniądze, po drugie pieniądze i po trzecie pieniądze. To samo można powiedzieć o sporcie. Trudno nam się równać z bogatszymi od nas krajami. W sportach letnich jeszcze to jakoś wygląda, ale w zimowych, w których ogromne znaczenie mają nowoczesne trasy i tory, zostajemy daleko w tyle. Jak polscy hokeiści mają dorównać kanadyjskim, skoro w Polsce jest mniej hokeistów niż w Kanadzie lodowisk?!

Sporty zimowe to nie piłka nożna, w której najlepsi zawodnicy podpisują lukratywne kontrakty z klubami. Zamożne kraje Europy Zachodniej mogą sobie pozwolić na bardziej rozbudowany system stypendiów. U nas wielu utalentowanych sportowców kończy karierę... po osiągnięciu pełnoletności. Stosunkowo niewielu sportowców w Polsce jest w stanie się utrzymać z uprawiania sportu. Wyjściem są prywatne kontrakty zawodników ze sponsorami. Na takie kontrakty można jednak liczyć tylko wtedy, gdy sport wzbudza zainteresowanie kibiców. Żadna firma nie przeznaczy pieniędzy na reklamę, jeśli będzie się obawiać, że tej reklamy nikt nie dostrzeże. Jeśli więc na co dzień nie interesujemy się narciarstwem biegowym, alpejskim ani saneczkarstwem, to nie oczekujmy, że nagle pojawią się w tych sportach mistrzowie. Jeśli nie ma kibiców, to nie ma sponsorów, i w konsekwencji nie ma zawodników.

Rola idola
Oczywiście są kraje odnoszące większe sukcesy od nas, mimo równie skromnych jak nasze możliwości finansowych. W większości przypadków pomagają im tradycje. Na przykład Chorwaci odnosili w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych duże sukcesy w narciarstwie alpejskim i skokach. Zainteresowanie kibiców „napędzało” do tych dyscyplin sponsorów, a z drugiej strony – nowych kandydatów na mistrzów. Takie zjawisko obserwujemy obecnie w Polsce wokół skoków. Sukcesy Małysza przyciągnęły kibiców, pojawili się już sponsorzy, zapewne doczekamy się i nowych, dobrych zawodników. A wśród nich może znajdzie się następca mistrza z Wisły.

Komentowanie wyników Adama Małysza to od dawna najpopularniejszy narodowy sport. Krytycy zapominają, że największy rywal Małysza sprzed kilku lat, Martin Schmidt, skacze dziś znacznie gorzej niż Polak. Inny ówczesny mistrz, Sven Hannawald, załamany serią niepowodzeń, w ogóle porzucił sport. Kto dziś pamięta, że Primoż Peterka dwa lata pod rząd zdobywał Puchar Świata? W tym sporcie trudno utrzymać się długo na samym szczycie. Naszym problemem jest nie to, czy Małysz skacze lepiej, czy gorzej, ale to, że nie mamy więcej takich zawodników.

Za dużo sportowców?
W prasie pojawiły się też nieprzychylne komentarze, że na igrzyska pojechało za dużo polskich sportowców. Nikt, kto naprawdę zna się na sporcie i dobrze życzy polskiemu spor- towi, nie powinien mówić takich rzeczy. Zauważmy, jak niewielu spośród tzw. murowanych faworytów zdobyło w Turynie medal. Jak zawsze podczas igrzysk było mnóstwo niespodzianek. Gdyby przed olimpiadą „odchudzić” naszą ekipę, pewnie zabrakłoby miejsca dla Krystyny Pałki, na którą nikt nie liczył. Tymczasem w biathlonie zajęła ona piąte miejsce, o krok od medalu. A starsi kibice dobrze pamiętają, że nasz jedyny złoty medalista zimowych igrzysk, Wojciech Fortuna, znalazł się w drużynie na olimpiadę w Sapporo w ostatniej chwili. W sporcie zawsze były, są i będą niespodzianki. A poza tym sam udział w olimpiadzie jest dla sportowca, który się na nią zakwalifikował wypełniając tzw. minimum olimpijskie, sprawiedliwą nagrodą. Nikt nie ma prawa mu tej nagrody odbierać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.