Bunt prawników

Piotr Legutko, publicysta, współpracownik GN

|

GN 09/2006

publikacja 22.02.2006 13:44

Na wojnę przeciw Zbigniewowi Ziobro ruszyli profesorowie i sędziowie, przyrównując prokuratora generalnego do twórców komunistycznego aparatu represji. Czy minister sprawiedliwości zagraża porządkowi prawnemu w Polsce?

Bunt prawników EAST NEWS/SE/ANDRZEJ ZBRANIECKI

Zarówno język, jak i sposób działania obecnych władz przypominają łudząco czasy PRL – czytamy w liście podpisanym przez ponad stu profesorów największych polskich uczelni. To wydarzenie bez precedensu w historii III RP. Podobnie jak wydane kilka dni później oświadczenie Krajowej Rady Sądownictwa, krytykujące ministra Ziobrę za „ośmieszanie i podważanie autorytetu sędziów”. Warto przypomnieć, że KRS nie była tak krytyczna wobec żadnego z jego poprzedników, także wobec Barbary Piwnik i Andrzeja Kalwa-sa, mimo wysuwanych przeciw nim w mediach bardzo poważnych zarzutów. Klimat panujący dziś w środowisku prawniczym wokół rządu i jego koncepcji zaostrzania kar najlepiej oddaje słynny już fragment wywiadu Andrzeja Zolla dla „Tygodnika Powszechnego”, w którym – oddając sposób myślenia obowiązujący w PiS – profesor przywołał zdanie Hitlera na zjeździe prawników niemieckich: „Mnie nie interesuje prawo, mnie interesuje sprawiedliwość”.

Jak za Kiszczaka?
Zwraca uwagę pewien paradoks. Otóż potępiony przez środowisko prawnicze Zbigniew Ziobro jest ministrem, który zbiera najwyższe oceny, nawet w mediach zdecydowanie niesprzyjających ekipie Kazimierza Marcinkiewicza. Ziobrę chwali PO. Dziennikarze podkreślają, że w tym akurat resorcie praca wre, a podejmowane działania służą usprawnieniu pracy wymiaru sprawiedliwości. Projekty wprowadzenia sądów 24-godzinnych, zaostrzenia walki z chuligaństwem, poszerzenia zakresu obrony koniecznej spotkały się z bardzo pozytywnym echem, wręcz poklaskiem większości mediów.

Korporacje prawników tłumaczą ten paradoks populizmem programu PiS, wykorzystującego powszechny brak poczucia bezpieczeństwa. Padają ostrzeżenia, że pod sztandarem walki z rosnącą przestępczością rząd chce naruszać prawa człowieka. Dlatego zmiany proponowane przez ministra Ziobrę porównywane są do przepisów kodeksu karnego z 1969 r. „Słychać powrót do retoryki, której używano w 1985 r., wprowadzając ustawę o szczególnej odpowiedzialności za niektóre przestępstwa. Szef MSW Czesław Kiszczak mówił wówczas, że profesorowie to pięknoduchy, a klasa robotnicza ma prawo domagać się surowego karania” – ostrzega w „Gazecie Wyborczej” prof. Zbigniew Ćwiąkalski. Jeszcze dalej na tych samych łamach idzie prof. Stanisław Waltoś: „Ziobro zdaje się uważać, że sprawca przestępstwa to jakiś inny gatunek człowieka. Gatunek, któremu nie przysługuje ludzka godność”.

Społeczeństwo wybrało
Trudno oprzeć się wrażeniu, że porównania używane przez profesorów są nie do końca uczciwe. Zaostrzanie kar to nie powrót do niechlubnej przeszłości, ale odpowiedź na wyzwania współczesności. Świat staje się coraz mniej bezpieczny. Rozwiązania proponowane przez rząd to nie barbarzyństwo, lecz tendencja ogólnoświatowa. Surowe prawo wprowadzono w ostatnich latach nie tylko w USA, ale w wielu krajach europejskich. I na ich doświadczenia – a nie dziedzictwo PRL – powołuje się minister sprawiedliwości. Ta światowa tendencja nie bierze się z cynizmu i wyrachowania polityków, ale jest odpowiedzią na wyraźne zapotrzebowanie społeczne. Prawo i Sprawiedliwość nie wygrało ostatnich wyborów dzięki efektownym pomysłom gospodarczym, lecz dzięki programowi poprawy bezpieczeństwa obywateli i usprawnienia pracy sądów. Trudno mieć do polityków pretensje, że wywiązują się z podjętych przed wyborcami zobowiązań.

Praktyka resocjalizacyjna w polskich więzieniach ponosi w ostatnich latach wyłącznie klęski, i z pewnością nie jest to winą ministra Ziobry. Przypisywanie mu niehumanitarnych pobudek jest ze strony prof. Waltosia nadużyciem. Zwłaszcza w świetle prezentowanych ostatnio przez ministra projektów znaczącego zróżnicowania form odbywania kar.

Łagodniej czy ostrzej?
Od wielu lat toczy się w Polsce spór na temat kształtu prawa karnego, który w dużym uproszczeniu streszcza się dylematem łagodzić czy zaostrzać. Dotąd mieliśmy do czynienia ze swoistym monopolem na rację zwolenników pierwszej opcji, czyli środowiska, które stworzyło obowiązujący dziś kodeks karny. W 2001 roku jego nowelizację, przygotowaną przez zespół ówczesnego posła Ziobry i eksperta komisji sejmowej sędziego Andrzeja Kryżego, zawetował prezydent Kwaśniewski, opierając się na opinii właśnie prof. Waltosia.

Naturalne w demokratycznym państwie prawa byłoby, gdyby teraz, gdy Ziobro został ministrem, profesor Waltoś złożył rezygnację. Nie złożył. Dziwi więc, że logiczna, choć w oczywisty sposób także polityczna, decyzja jego odwołania ze stanowiska szefa Komisji Kodyfikacyjnej została przedstawiona jako zamach na demokrację. Prof. Maksymilian Pazdan, były rektor Uniwersytetu Śląskiegom, mówi dramatycznie: „My, którzy pamiętamy PRL, poznaliśmy różne twarze systemu totalitarnego, również uniemożliwianie dyskusji. Odwołanie prof. Waltosia to decyzja, która przypomina działanie ówczesnych władz”. Panie profesorze, zachowajmy właściwe proporcje...

Zła solidarność
Łatwo w takiej sytuacji być posądzanym o solidarność złą, bo środowiskową, korporacyjną. Ten sam zarzut nasuwa się po krytycznych wobec ministra Ziobry oświadczeniach Krajowej Rady Sądownictwa. Pojawiły się one tuż po ostrej krytyce niechlubnego werdyktu Sądu Okręgowego w Gliwicach, dotyczącego zwolnienia z obowiązku odśnieżania dachu właścicieli katowickiej hali. Zbigniew Ziobro powiedział publicznie to, co pomyślał każdy Polak po ujawnieniu tamtego werdyktu: że decyzja gliwickiego sądu przeczy zdrowemu rozsądkowi, a to, co napisano w uzasadnieniu wyroku, jest absurdem. Nie wykluczył, że wobec sędziego zostanie wszczęte postępowanie dyscyplinarne – bo właśnie tego od ministra sprawiedliwości oczekiwano.

Wystąpienie w tym momencie przez KRS w obronie atakowanego sędziego świadczyć może tylko o przedkładaniu solidarności zawodowej nad powszechne poczucie sprawiedliwości. Tego typu działania nie wzmacniają, lecz osłabiają autorytet sądów. Kto tego nie widzi, stracił kontakt z rzeczywistością.
Czasem nawet najwybitniejsi znawcy prawa karnego powinni wziąć pod uwagę zdanie większości społeczeństwa, zamiast oskarżać polityków, którzy to robią, o cynizm i wyrachowanie. Nie uciekniemy od debaty publicznej w tej sprawie. Niech to jednak będzie debata na argumenty, a nie na inwektywy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.