Kawałek cudownego miejsca

Sławomir Galicki, dziennikarz dwutygodnika "Wojska Lądowe"

|

GN 03/2006

publikacja 16.01.2006 10:32

– Jak przetrwaliśmy? – ksiądz Kristian Gjergji zastanawia się przez chwilę. – Sami często zadajemy sobie to pytanie. Ale o to chyba trzeba pytać Boga. Bo to, że my tu jesteśmy, to cud.

Kawałek cudownego miejsca Kościół w Letnicy – najważniejsza świątynia dla kosowskich katolików. Sławomir Galicki

O katolikach w Kosowie mówi się mało albo wcale. Na tle wielkiego konfliktu albańsko-serbskiego ich problemy wydają się nie-istotne. Cóż bowiem znaczyć tu może 65 tysięcy ludzi? Kropla w morzu. Jednak – czy rzeczywiście tylko kropla? Nawet jeśli tak, to z rodzaju tych, które drążą skałę.
Świątynia pojednania Zaproszenie ks. mjr. Władysława Kozickiego, kapelana polsko-ukraińskiego batalionu KFOR pełniącego służbę w Kosowie, jest kuszące. – Jedziemy do Letnicy – mówi ksiądz major. – To szczególne miejsce. Zobaczysz. Nie waham się nawet przez sekundę. Zaproszenie księdza majora to zaszczyt. Od trzech lat jest związany z Kosowem. Zna każdy kamień w tej bałkańskiej prowincji.

Pierwszy przystanek to Vitina, niewielkie miasteczko. Ciekawy jest tu tylko... nowy katolicki kościół. Już rodzi się legenda, że będzie to świątynia pojednania. – Ten krzyż z okrągłym stołem to symbol stołu eucharystycznego – wyjaśnia ks. Władysław. – Kościół ma być miejscem ekumenicznych spotkań wszystkich religii. Ten krzyż i stół eucharystyczny ufundowali świątyni miejscowi muzułmanie!
Robię chyba zdziwioną minę, bo ks. Władysław śmieje się i mówi: – Trudno to pojąć, ale w Letnicy zrozumiesz.

Dojeżdżamy do Bince. Tu spotykają się trzy wielkie religie. W mieście pyszni się wspaniały, srebrzysty meczet, czerwienią dachów wabi do siebie prawosławna cerkiew. Katolików z całej okolicy przyciąga rotunda kościoła św. Antoniego. To parafia ks. Lusha Giergjia. Wjeżdżając na parafialny parking, z daleka widzimy proboszcza. Zaprasza nas do świątyni.

Wnętrze kościoła to historia albańskich katolików. Od czasów św. Pawła, który tu właśnie prowadził chrystianizację, poprzez turecką okupację, deportacje, życie w ukryciu, aż po XXI wiek. Na wprost ołtarza ogromne portrety: albańskiego bohatera narodowego księcia Skanderbega (prawdziwe nazwisko: Gjergj Kastrioti), walczącego z Turkami w XV wieku, i Matki Teresy, trochę z boku portret papieża Klemensa XI, którego ród pochodził z Albanii. – Tak czczony przez Albańczyków, także muzułmanów, książę Skanderbeg był chrześcijaninem. Wiesz? – mówiąc to, ks. Władysław uśmiecha się.

Największa kosowska świętość
Letnica to niewielkie pustawe miasteczko u podnóża Gór Czarnych. Za nimi jest już Macedonia. Na ulicach prawie nie widać ludzi. Jedziemy wzdłuż starego kamiennego muru pokrytego czerwonym okapem dachu. Ks. Kristian stoi przed schodami wiodącymi do sanktuarium. Wita nas serdecznie. Z niedowierzaniem patrzę na niewielki kościół. Stoi na wzgórzu. Mam dziwne wrażenie, że do tego miejsca schodzą się wszystkie górskie i leśne drogi oraz dróżki. Z placu przed kościołem roztacza się niesamowity widok na miasteczko i okolicę.

– Mało tu ludzi – wyjaśnia ks. Kristian. – W czasie wojny domowej w latach 90. mieszkańcy stąd uciekali. Jeszcze po wojnie wyjeżdżali, nie wierząc, że może być lepiej, spokojniej. O, tam na lewo, to wszystko puste domy. Całe osiedle. W Letnicy jest 900 pustych domów! Niszczeją, bo ludzie boją się wracać. Nawet tu. Wchodzimy do kościoła. Panująca w środku cisza uderza jak obuchem. Świątynia nie jest tak jasna jak rotunda, ale atmosfera w niej panująca jest... dziwna. Na myśl przychodzą tylko dwa słowa – niezwykłe miejsce. Na ołtarzu, do którego podchodzimy, stoi Czarna Madonna – Matka Boska Czarnogórska – największa kosowska świętość.

Widząc, jak się w Nią wpatruję, ks. Kristian mówi: – Ta figurka pochodzi z XV wieku. Nasza Madonna to matka tych gór za nami, Gór Czarnych. Nikt nie wie, jak tu trafiła, ale jest i potrafi... Powiedz, co czujesz? – pyta, nagle przerywając wątek. Sam nie wiem. Przede wszystkim spokój i dziwne odprężenie. – To jest cudowne miejsce – ks. Kristian ścisza głos. – Tu przyjeżdżają ludzie nie tylko z Kosowa. Są pielgrzymki z całych Bałkanów. Przyjeżdżają przede wszystkim chorzy. Szukają pomocy. Wierzą, że to miejsce przyniesie im ulgę. I tak jest. Przypadki cudownych uzdrowień są liczne.

Do sanktuarium w Letnicy pielgrzymki wiernych schodzą się dwa razy w roku: w ostatnią sobotę maja na nabożeństwo majowe i 15 sierpnia, w święto Matki Boskiej Zielnej. Przed wojną domową na sierpniowym święcie spotykało się tu 100 tys. ludzi. Przychodzili całymi rodzinami. Wielu spędzało tu całą dziewięciodniową nowennę przed świętem. W przykościelnych zabudowaniach nie dla wszystkich starczało miejsca. Okoliczne góry pokrywały się wtedy prawdziwym namiotowym miasteczkiem.
– Schodzili zewsząd – wspomina ks. Kristian. – Wszystkimi leśnymi ścieżkami i górskimi drogami. Modlili się i świętowali. Tak po bałkańsku, od serca. Świętują i teraz. Półtora roku temu w sierpniu było tu 15 tys. wiernych. Powoli wracamy do tradycji.

Proboszcz oprowadza nas po kościele. Zatrzymuje się. – Tu modliła się Matka Teresa – mówi z dumą. – To był jej kościół. Jeszcze jako dziecko sama przychodziła tu ze Skopje na sierpniowe święto kilka dni wcześniej i modliła się. I tu właśnie usłyszała Głos i poszła za nim. Bo to miejsce mówi do ludzi. W sierpniu przychodzą tu wszyscy: katolicy, prawosławni, Cyganie, muzułmanie. I wszyscy modlą się do naszej Matki Czarnogórskiej. Słuchając tych słów, patrzę na ks. Władysława. Uśmiecha się, jakby mówił: a nie mówiłem? Pytam o muzułmanów.

– Oni szanują i uznają Matkę Boską – mówi ks. Kristian. – Przyprowadzają tu dzieci, by tłumaczyć im, że korzenie muzułmańskiego dziś w większości narodu są katolickie. Byliśmy katolikami, mówią, których siłą zmuszono do przejścia na islam. Ale o tym, że nimi byliśmy, nie zapomnimy. I dlatego przychodzą.

To był cud
Na plebanii, do której zaprasza gospodarz, jest okazja, by porozmawiać o Kosowie. – Jak przetrwaliśmy? To cud – mówi ksiądz Kristian Gjergji. – Tu była straszliwa islamizacja. Całe wsie wywożono do Turcji, zabierano dzieci. Katolicy, naciskani z dwóch stron, przez islam i prawosławie, uciekali w najbardziej niedostępne miejsca. W góry, gdzie Turkom nie chciało się za nimi włóczyć. Błogosławieństwem było to, że zawsze byli z nimi kapłani. To właśnie oni utrzymywali tradycję, wiarę, oni byli poetami, pisarzami. Do kapłanów mieliśmy zawsze szczęście. To byli silni duchowo ludzie, którzy, by dotrzeć do wiernych, udawać musieli żebraków, wariatów, którzy Msze odprawiali nocami po górach i lasach, którzy z braku ksiąg świętych pisać je musieli sami.

Ks. Kristian wierzy w przyszłość. Nie po to przecież w Letnicy, u stóp Gór Czarnych, gdzie Czarna Madonna tych gór wyciąga do wszystkich ręce, spotykają się ludzie; nie po to przecież, by było gorzej. Nie po to przychodzą tu po wiarę w lepsze jutro, po spokój. Legenda mówi, że kto raz był tu 15 sierpnia – ten wróci. Bo to magiczne miejsce. Wyjeżdżając z Letnicy, długo nie patrzę na ks. Władysława. Bo co powiedzieć, gdy spyta: zrozumiałeś? Nie wiem. Jednego jestem pewien – chciałbym tu wrócić. Kiedyś. I to właśnie 15 sierpnia.

Zastanawiając się, machinalnie dotykam delikatnych skrawków materiału pochodzącego z pokrojonych szat Matki Boskiej Czarnogórskiej (każdego roku, po święcie 15 sierpnia, szaty, którymi okryta jest figurka Matki Boskiej, kroi się na kawałki; wierni biorą je ze sobą dla zapewnienia spokoju, zdrowia, szczęścia). Wziąłem je dla siebie i całej rodziny. Kawałek cudownego miejsca. Może wrócimy tu kiedyś razem? Patrzę w twarz ks. Władysława. Uśmiecha się. A ja nie wiem. Zrozumiałem?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.