Kto się boi Opus Dei?

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 02/2006

publikacja 05.01.2006 11:15

Tajemnice Opus Dei intrygują nie tylko czytelników „Kodu Leonarda da Vinci”

Kto się boi Opus Dei?

W gabinecie premiera Marcinkiewicza i wokół niego znalazła się duża grupa ludzi Opus Dei, najbardziej tajemniczej i wpływowej organizacji religijnej naszych czasów. Deklarują, że chcą zmienić świat. Co to oznacza dla rządu, jego decyzji i każdego z nas? – pyta dramatycznie w noworocznym „Newsweeku” Paweł Siennicki. Swój artykuł zaczyna od przywołania opinii Dana Browna, autora bestsellerowego „Kodu Leonarda da Vinci”, w którym rolę szwarccharakterów pełnią ludzie Opus Dei.

Zbrodnicze metody, ukrywanie wstydliwych tajemnic Kościoła, oplatanie świata wpływami, stopniowe przejmowanie władzy. „Tę czarną legendę wzmacniają jeszcze przykłady z historii” – stwierdza publicysta „Newsweeka”. Jakie? Autor pisze o wpływie Opus Dei na gospodarkę frankistowskiej Hiszpanii oraz o sześciu ministrach w rządzie premiera Aznara. Na czym ten wpływ polegał, publicysta nie podaje. Gdyby przyjrzał się faktom, musiałby odkryć, że ludzie związani z Opus Dei przyczynili się do ekonomicznego rozwoju Hiszpanii. Ale mity są na ogół ciekawsze od faktów. Tym bardziej gdy mowa o najbardziej tajemniczej organizacji Kościoła!

Banalne rekolekcje
Po sensacyjnym wprowadzeniu w temat Siennicki wymienia ludzi z ekipy Marcinkiewicza związanych z Opus Dei. Wszyscy oni mówią, że chodzi o wniesienie Chrystusa na pola ludzkiej aktywności, także o zmienianie postaci świata. Pod tymi ogólnymi i niekonkretnymi sformułowaniami coś musi się kryć. Co takiego? Opus Dei chce przez swoich ludzi w rządzie uzyskać kluczowy wpływ na sposób myślenia o sprawowaniu rządów, sugeruje publicysta. Wprawdzie dowodów na to nie ma żadnych, ale tylko „na razie”.

Siennicki podaje „oficjalną” wersję prawdy o Opus Dei. Przywołuje historię założyciela św. Josemarii Escrivy de Balaguera, kanonizowanego przez Jana Pawła II. Cytuje szereg uspokajających wypowiedzi ludzi Opus Dei. Ksiądz Piotr Prieto, odpowiedzialny za dzieło w Polsce, wyjaśnia, że nie ma mowy o żadnych politycznych powiązaniach. Minister Ujazdowski tłumaczy, że chodzi o duchowość tych, którzy prowadzą intensywne życie. Doradca ministra finansów, Meksykanin Alberto Platonoff, wyznaje, że nie przetrwałby dnia bez modlitwy. Zapewnia, że nie chodzi im o żadne interesy czy biznesy, ale o formowanie ducha.

Jeden z polityków PiS–u przekonał się o tym na własnej skórze. Chciał przyjść na spotkanie Opus Dei. Otrzymał bez problemu zaproszenie. „Wyobrażałem sobie – opowiada – że te spotkania przypominają spotkania w angielskim klubie dżentelmenów. Z cygarami i whisky podawaną w kryształowych szklankach. Tymczasem ku mojemu przerażeniu trafiłem na dwugodzinne spotkanie rekolekcyjne. Najpierw godzinna Msza święta, później zamiast whisky podano kawę i ciasteczka. I jeszcze musiałem wysłuchać godzinnej pogadanki o wychowaniu dzieci”. Wyznanie szczere do bólu. Siennicki nie rezygnuje jednak z dziennikarskiej dociekliwości. Pyta: „Skoro spotkania Opus Dei przypominają banalne rekolekcje, to skąd aura tajemnicy, która je otacza?”. Odpowiedzi nie znajduje, dlatego pointuje: „Nawet jeśli jest to tylko krucjata duchowa, Opus Dei i tak nie uchroni się przed poważnymi podejrzeniami”.

Kod Siennickiego
Trudno nie podzielać obaw Siennickiego. Minister, który deklaruje, że dba o swoją duchowość. I, o zgrozo, nie chodzi mu ani o buddyzm, ani o jakąś wschodnią medytację, ale o duchowość na wskroś katolicką.

Specjalista od finansów, który się modli. Biznesmeni, którzy nie spotykają się przy wódce i striptizie, ale na Mszy św. i pogadance o wychowaniu. To wszystko jest bardzo podejrzane. Mówiąc już całkiem serio, artykuł w „Newsweeku” dowodzi, że spiskowa teoria dziejów ma się nadal dobrze. Pan Siennicki, jak wielu, uległ fascynacji stylistyką powieści Dona Browna. Spisek, tajemnica, trup w szafie – to wszystko nieodzowne atrybuty dobrej powieści kryminalnej. Kiedy jednak ten styl przenosi się na publicystykę w poważnym tygodniku, budzi to zdziwienie. To tak, jakby ktoś poruszał problemy astronomii, posługując się stylistyką „Gwiezdnych wojen”.

Nikt nie oczekuje, by świeckie pismo pisało o Kościele na kolanach, chodzi o zwyczajną rzetelność i odrobinę dobrej woli. Członkowie Opus Dei to ludzie głęboko religijni i zarazem skuteczni w działaniu. Starają się na serio traktować swoją wiarę. Bywają ministrami, bywają portierami. Z pewnością mają też różne wady. Kanonizacja założyciela potwierdziła prawowierność tej duchowości, która tak naprawdę nie głosi żadnych rewelacji. Akcentuje, że każdy jest powołany do świętości, że drogą do niej jest uczciwe i kompetentne podejście do swojej pracy.

Dałby Bóg, żeby takich ludzi było w rządzie, i nie tylko, jak najwięcej. To dobrze, że chcą zmieniać świat. I nie ma tutaj żadnego drugiego dna. Człowiek, który zmienia siebie, zmienia świat. Cała tajemnica. Tak proste, że aż podejrzane.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.