Układ zamknięty

Piotr Legutko

|

GN 23/2022

publikacja 09.06.2022 00:00

Dziennikarze coraz rzadziej tropią afery, piszą natomiast kryminały z drugim dnem.

Układ zamknięty Arek Markowicz /pap

Piotr Gociek, Paweł Lisicki, Piotr Zaremba, Rafał Ziemkiewicz, Bronisław Wildstein… Wszystkich tych wybitnych publicystów łączy to, że są jednocześnie prozaikami. Ta lista mogłaby być jednak znacznie dłuższa. W wielu przypadkach są to właściwie nazwiska pisarzy, których temperament (oraz miejsce pracy) wciąż trzyma przy mediach. Do tej listy dołączył właśnie Mariusz Staniszewski (na zdjęciu), z mediami związany od ćwierć wieku (m.in. „Rzeczpospolita”, „Wprost”, Polskie Radio), tym razem jako autor powieści kryminalnej „Kartel”. Jak często bywa w takich przypadkach, fikcja zaczyna się tam, gdzie kończy się trudna do udowodnienia prawda. Wiadomo, reporter śledczy, oskarżając, musi mocno trzymać się dowodów, ograniczyć spekulacje, pisarzowi zaś wolno więcej. Ale granica w wielu miejscach bywa płynna. Czasem łatwiej pokazać pewne mechanizmy rządzące światem poprzez fabułę niż artykuł prasowy.

Nie tylko sensacja

„Kartel” to nie powieść z kluczem, choć akcja jest mocno osadzona we współczesnej Polsce, konkretnym mieście, na styku polityki, biznesu, służb specjalnych i świata przestępczego, z historią w tle. Główny bohater, dziennikarz Krzysztof Fronisz, nieświadomie staje się posiadaczem prawdziwej puszki Pandory, którą okazuje się tajemnicza skrzynia z okresu II wojny światowej znaleziona w Górach Sowich. Nie ma w niej skarbów, lecz są dokumenty o potężnej sile rażenia.

Jak na dobrą powieść sensacyjną przystało, intryga komplikuje się od pierwszych stron. Nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Starsza pani, zamiast bawić wnuki, wykonuje wyroki, a gangster nie okrada, lecz ratuje dziennikarza przed skorumpowaną policją i wymiarem sprawiedliwości. W grze są służby rosyjskie i amerykańskie, byli naziści oraz tajemnicza organizacja zajmująca się ich tropieniem. Akcja rozgrywa się na Dolnym Śląsku, głównie we Wrocławiu, który bardziej przypomina amerykańskie miasto z klasycznych kryminałów, rządzone przez tytułowy kartel – mafijny konglomerat władzy, lokalnych elit i dużych pieniędzy. Wygląda to cokolwiek surrealistycznie, danie jest mocno przyprawione, ale smak znajomy. Wszystkie jego składniki od dawna leżą bowiem na polskim stole, są przedmiotem publikacji, badań i analiz. Nie mamy więc do czynienia jedynie z literacką zabawą.

Prawda wyjdzie na jaw?

Zacznijmy od znaleziska. Kompleks Riese (Olbrzym) od dekad intryguje poszukiwaczy skarbów i miłośników historii. Chodzi o największy projekt górniczo-budowlany w Górach Sowich, który pochłonął dziesiątki tysięcy istnień przymusowych robotników. Co kryją tunele zasypane przez wycofujących się Niemców – do końca nie wiadomo. Może zrabowane dzieła sztuki, pieniądze, kosztowności, a może właśnie dokumenty, których ujawnienie bardzo zaszkodziłoby możnym tego świata.

Wiadomo, że wiele niemieckich firm zbudowało swoją dzisiejszą potęgę nie na zaradności i przedsiębiorczości, lecz na krwi i cierpieniu ofiar II wojny światowej. Nie jest wcale wykluczone, że siatka powiązań personalnych i finansowych, prowadząca od rabunku w podbitej Europie do gospodarczego sukcesu współczesnych Niemiec, ujrzy kiedyś światło dzienne. Wielu zbrodniarzy dożyło sędziwych lat w dobrobycie, nie doczekawszy kary ani nawet upublicznienia swych czynów. Nigdy nie jest jednak za późno na prawdę, która może kryć się gdzieś w zasypanych tunelach, albo – co bardziej prawdopodobne – amerykańskich czy rosyjskich archiwach. To jeden z intrygujących wątków „Kartelu”, przywołany we właściwym czasie, gdy jak bumerang powraca temat nierozliczonych zbrodni wojennych.

Niejeden kartel

Równie ciekawy jest tytułowy kartel. O ile jeszcze na początku XXI wielu sporo pisano o przenikaniu się przestępczości zorganizowanej i świata polityki, niejasnym pochodzeniu wielkich fortun, nadreprezentacji przedstawicieli dawnych służb w wielkim biznesie, o tyle dziś media na ten temat milczą. Czy udało się w Polsce posprzątać stajnie Augiasza, czy raczej media straciły zainteresowanie tematem? A może nie ma dziś jednego, ogólnopolskiego kartelu, są za to dziesiątki pomniejszych lokalnych mafii, które dzielą i rządzą?

W powieści Mariusza Staniszewskiego pojawia się tajemnicza podwrocławska rezydencja, w której spotykają się prokuratorzy i gangsterzy, urzędnicy i trzymający ich w kieszeni przedsiębiorcy, elity kulturalne i naukowe. Wszystko rozgrywa się jednak dyskretnie, za zamkniętymi drzwiami, nikomu nie zależy bowiem na ostentacji. Do kartelu należą także szefowie lokalnych mediów. To układ zamknięty, jak w słynnym filmie Ryszarda Bugajskiego. Tamten scenariusz był fikcją, ale inspirowaną prawdziwą historią krakowskich przedsiębiorców. Książka Staniszewskiego nie bazuje na faktach, choć wiele sytuacji wydaje się dziwnie znajomych. Może to jednak wynikać z podobieństwa pewnych mechanizmów, wciąż rządzących lokalną Polską.

Jak latarnie morskie

Krzysztof Fronisz nie pasuje do tego schematu. Jest „endemitem”, reporterem śledczym, a więc gatunkiem w dzisiejszych realiach skazanym na wyginięcie. Do rezydencji trafia na skutek misternej intrygi i otrzymuje „propozycję nie do odrzucenia” – przystać do świata, który dotąd tylko opisywał. Jesteśmy świadkami kuszenia – pieniędzmi, wpływami, udziałem w grupie trzymającej władzę w mieście. Fronisz odpowiada patetycznie, że przecież potrzebni są ludzie, którzy nie są zaangażowani, stoją z boku i oceniają na podstawie zasad moralnych. Jak latarnie morskie, które ostrzegają, że zbliża się niebezpieczeństwo.

To wystąpienie brzmi jak dysonans nie tylko na kartach książki. Budzi konsternację i kpinę wśród uczestników spotkania, a także być może u wielu czytelników. Bo niby po co nam latarnie morskie w epoce GPS, po co sygnaliści starej daty, gdy kontrolę społeczną sprawują powołane do tego organizacje pozarządowe oraz internauci? Po co nam fotoreporterzy, gdy wszyscy na miejscu akcji robią zdjęcia komórkami? A poza tym nawet wśród ludzi mediów panuje dziś przekonanie, że nie można stać z boku, trzeba się zaangażować po jakiejś stronie.

Powrót do przeszłości

Być może właśnie z tego powodu nie słychać już o spektakularnych efektach dziennikarstwa śledczego w polskich metropoliach, nie ma tropienia afer w samorządach, a lokalne kartele mogą działać bezkarnie. Mariusz Staniszewski był w początkach swojej kariery zastępcą redaktora naczelnego wrocławskiego „Słowa Polskiego”, w czasach gdy dziennikarze (tacy jak bohater „Kartelu” Krzysztof Fronisz) swoimi publikacjami potrafili wpływać na życie polskich miast. Potem, paradoksalnie, im mocniejsze gospodarczo stawały się metropolie, tym bardziej słabła siła mediów regionalnych, a co za tym idzie – coraz gorzej działała społeczna kontrola władzy. Doszło do tego, że największe lokalne afery ostatnich kilkunastu lat wychodziły na jaw głównie dzięki ogólnopolskim mediom. Bo tylko one zachowały jeszcze swoje piony śledcze.

Choć akcja powieści „Kartel” dzieje się tu i teraz, przeżywamy coś w rodzaju podróży w czasie. Dziś bowiem piorunujący efekt pierwszych stron gazet nie działa, nie ma emocji przy ich druku, wstrząsu, jaki może wywołać dziennikarskie śledztwo. Na szczęście są jeszcze skandynawskie (i polskie) kryminały oraz filmy kręcone na ich podstawie. Dzięki nim dzieci epoki cyfrowej wiedzą, że gazetą można zabić nie tylko muchę. Kiedyś służyła ona także do rozbijania karteli.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.