Nanometry do wojny

Jacek Dziedzina

|

GN 23/2022

publikacja 09.06.2022 00:00

Losy Tajwanu są tak samo ważne dla pokoju na świecie jak losy Ukrainy. Przyspieszenie lub zatrzymanie III wojny światowej zależy m.in. od rozwoju sytuacji wokół tej wyspy.

Śmigłowce Chinook w towarzystwie helikopterów bojowych Apache unoszą flagi Tajwanu, przelatując nad centrum Tajpej. Śmigłowce Chinook w towarzystwie helikopterów bojowych Apache unoszą flagi Tajwanu, przelatując nad centrum Tajpej.
RITCHIE B. TONGO /epa/pap

Dlaczego Tajwan jest taki ważny? Po pierwsze – Chiny. Po drugie – USA. Po trzecie... produkcja chipów.

Rozpalanie klimatu

Ten trzeci powód właściwie łączy dwa pierwsze – i jedno, i drugie mocarstwo jest uzależnione od tajwańskiej produkcji chipów, które stosuje się do wszelkich możliwych technologii, w tym do najnowocześniejszych systemów wykorzystywanych przez armie obu państw. A Tajwan praktycznie jest monopolistą w produkcji tych półprzewodników (ponad 90 proc. światowego rynku), z których część nie przekracza wielkości 10 nanometrów.

Oczywiście zarówno dla Chin, jak i dla USA Tajwan to nie tylko kwestia chipów czy wielu innych sektorów przemysłu, których rozwój uczynił z wyspy jednego z największych tygrysów gospodarczych w Azji. Dla Pekinu to również sprawa „integralności terytorialnej”. Dla Waszyngtonu – element układanki, która ma powstrzymać wzrost potęgi Chin. I jedni, i drudzy w ostatnim czasie coraz wyraźniej demonstrują gotowość militarnego rozstrzygnięcia statusu Tajwanu.

Sami zainteresowani ani myślą wpadać w ręce chińskiego smoka. Jeśli już – najchętniej odzyskaliby go i przywrócili system sprzed komunistycznej rewolucji. Tak, tak, nie ma tu żadnej pomyłki – bo choć dziś większość mieszkańców wyspy uważa się bardziej za Tajwańczyków (dekady separacji od Chin zrobiły swoje, jeżeli chodzi o tożsamość), w rzeczywistości to po prostu ludność chińska (i ich potomkowie), zamieszkująca te tereny od XVII wieku, oraz ich rodacy kontynentalni, którzy uciekli na wyspę po wygranej przez komunistów wojnie domowej. Przez wiele dekad ci drudzy uważali się za prawdziwych Chińczyków i reprezentantów prawowitej chińskiej władzy. Dziś faktycznie większość wolałaby mówić o samodzielnym państwie, za jakie się zresztą uważa. Na formalną niepodległość Tajwanu nigdy jednak nie zgodzi się Pekin. Nie przeszkadza to Waszyngtonowi, który nie przerywa swoich dostaw broni na wyspę. A wojska amerykańskie na Pacyfiku są gotowe w każdej chwili przyjść z pomocą Tajwańczykom. Chiny natomiast tylko czekają na moment, w którym uznają, że przyszedł czas na rozstrzygnięcie kontrowersji wokół wyspy raz na zawsze. Czytaj: na przejęcie pełnej kontroli nad Tajwanem.

Chińczycy i Chińczycy

Trzeba przyznać, że praktycznie przez ponad 70 ostatnich lat jakimś cudem udawało się uniknąć militarnego rozstrzygnięcia tego konfliktu. Chiny i Tajwan, choć nie brakowało incydentów i dużych napięć, unikały otwartej konfrontacji wojskowej. Ta sytuacja trwa właściwie od 1949 r. – to wtedy po 22 latach skończyła się wojna domowa, którą wygrali komuniści. Przegrani „nacjonaliści” z partii Kuomintang przenieśli się właśnie na Tajwan, który do dziś wolą nazywać Republiką Chińską. Tak oficjalnie nazywały się Chiny w swoim krótkim epizodzie republikańskim (w latach 1912–1949) po obaleniu ostatniej dynastii cesarskiej. Dzisiaj państwa o nazwie Republika Chińska (nie mylić z Chińską Republiką Ludową) nie uznaje praktycznie nikt na świecie (poza paroma krajami, jak Belize, Paragwaj, Honduras, Gwatelemala i… Watykan). Również USA od końca lat 70. XX wieku nie uznawały państwowości Tajwanu, choć nigdy nie wycofały swojego wsparcia, także militarnego, dla wyspy, broniąc ją przed Chinami kontynentalnymi. Nacjonalistów na określenie Kuomintangu ująłem w cudzysłów, bo nie oddaje to w pełni charakteru tej partii, jest zaś pochodną komunistycznej propagandy, dla której każdy wróg ideologii Chińskiej Republiki Ludowej jest właśnie „nacjonalistą”. Tymczasem partia przeszła przez dekady wielką ewolucję – od chińskiego socjalizmu (ale nie komunizmu Mao Tse-tunga) przez nacjonalizm po centroprawicowe i liberalno-konserwatywne rozumienie państwa i gospodarki.

Na wyspie Tajwan, po ucieczce z Chin kontynentalnych, ludzie Kuomintangu dyskryminowali często zamieszkującą tam większość autochtonów. W praktyce Kuomintang stworzył na Tajwanie rządy autorytarne, nierzadko bardzo zbliżone do reżimu komunistycznego w Pekinie, uzasadniając to przez dekady koniecznością „zwierania szeregów” w celu odzyskania władzy w Chinach. Skutkowało to różnymi powstaniami, krwawo tłumionymi przez tajwańskie władze. Dopiero od połowy lat 90. XX wieku można mówić o prawdziwej demokratyzacji systemu na wyspie. Sama partia Kuomintang najpierw musiała oddać stery, a następnie przeżyła swoje „nawrócenie”, co po kilku latach od utraty władzy pozwoliło jej wygrać wybory w już bardziej demokratycznych warunkach i utrzymać władzę przez blisko dekadę.

Umierać za Tajpej?

To tło jest ważne, by zrozumieć w pełni dzisiejsze zawirowania wokół Tajwanu.

Powiedzieliśmy przed chwilą, że państwowości Tajwanu (czy też Republiki Chińskiej) nie uznaje zdecydowana większość świata, ale zarazem ta sama większość utrzymuje z wyspą stosunki nie tylko gospodarcze i kulturalne, lecz także polityczne, choć nie można oficjalnie nazwać ich dyplomatycznymi. Kluczowe w tym miejscu są relacje Tajwanu ze Stanami Zjednoczonymi. Sam Waszyngton zmieniał swoją politykę wobec Tajpej (stolica Tajwanu) w zależności od sytuacji w regonie Pacyfiku. W czasach zimnej wojny im bardziej ZSRR i Chiny komunistyczne współpracowały ze sobą (co nie było przecież regułą), tym większe wsparcie dla Tajwanu oferowały USA. Ale wystarczyło, by Pekin osłabił swoją zażyłość z Moskwą, by również Waszyngton luzował swoją przyjaźń z Tajpej. To ważne, by zrozumieć obecne napięcie wokół wyspy: im bardziej Chiny będą trzymać z Rosją w kwestii wojny na Ukrainie (a na razie to ciągle pozorna neutralność wyczekująca, choć działająca na korzyść Moskwy), tym większe będzie wsparcie militarne Amerykanów dla Tajwańczyków. System demokratyczny na wyspie umocnił się już na tyle, że USA mają duży interes w tym, by nie oddać tego obszaru pod władanie Pekinu. Tymczasem Chiny są w takim momencie, że jeśli tylko będą miały pewność, iż USA nie przyjdą z pomocą Tajwanowi, przejmą władanie nad wyspą środkami militarnymi. To zaś będzie możliwe, jeśli Xi Jinping odwróci się od Władimira Putina. Amerykanie woleliby utrzymać status quo – nie uznają niepodległości Tajwanu (ba, nawet skutecznie blokują wszelkie takie próby na arenie międzynarodowej), ale też nie dopuszczają do przejęcia wyspy przez Chiny. Komuniści chińscy za to są bardzo zdeterminowani, by „odzyskać” pełnię władzy na Tajwanie.

Profesjonalista też człowiek

Nad tą szachownicą równocześnie unosi się zapach prochu z postawionej w stan najwyższej gotowości broni obu mocarstw oraz niesie się uspokajający szum tajwańskich fabryk produkujących wspomniane chipy. Uspokajający, bo ani Chiny, ani USA nie mogą pozwolić sobie na utratę tego rynku. Obecnie obie strony mogą korzystać z dostępu do tych nanometrowych produktów, bez których każda z nich praktycznie straciłaby zdolności obronne. Wybuch wojny i przejęcie rynku przez jedną lub drugą stronę oznaczałoby zatem wywrócenie obecnego – może i napiętego do granic możliwości, ale jednak jakiegoś porządku. Sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo o ile Amerykanie boją się, że Chińczycy mogliby położyć rękę na produkcji chipów, o tyle Chińczycy obawiają się, że w razie ich inwazji na Tajwan fabryka chipów stanie się podobnym polem walk, jakim w ukraińskim Mariupolu stały się zakłady Azowstal. A to oznaczałoby, że jeden z głównych celów „operacji” byłby poważnie zagrożony, bo mógłby ulec zniszczeniu albo zostałby zajęty przez broniących Tajwan Amerykanów.

Oczywiście USA i Chiny pracują nad tym, by uniezależnić się od tajwańskich chipów, ale w praktyce nie jest to wykonalne nawet w ciągu paru miesięcy, bo sam łańcuch dostaw jest tak złożony i mocno związany z azjatyckim rynkiem, że nie da się go zastąpić nawet z roku na rok. Wszystko to brzmi uspokajająco w tym sensie, że gdyby rozwój wypadków zależał od zwykłej logiki, wojna światowa z powodu Tajwanu raczej by nam nie groziła. Tyle tylko, że w czasie rosnącego napięcia zawsze coś może wymknąć się spod kontroli. I o ile w przypadku Rosji działa ślepa nienawiść Putina do Ukrainy i Zachodu – w tym sensie jego działania są „przewidywalne”, o tyle w przypadku USA i Chin może się zdarzyć, że nawet tacy profesjonaliści w szachowaniu siebie nawzajem wykonają gwałtowny ruch, od którego nie będzie już odwrotu. Podczas gdy Putin działa jak rasowy podpalacz, nie przejmujący się specjalnie reakcją ospałej straży pożarnej, o tyle Pekin i Waszyngton starają się uniknąć pożaru. Jednak w tym wysuszonym lesie może się zdarzyć, że komuś w końcu wypadnie z rąk zapalona zapałka. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.