Ja, administrator

Piotr Legutko

|

GN 41/2005

publikacja 11.10.2005 23:58

Konkursy na stanowisko dyrektora szkoły nie cieszą się wielkim zainteresowaniem. To najpoważniejsze, choć niedoceniane, zagrożenie polskiej oświaty.

Ja, administrator East News/EPA/P. Relikowski

Dyrektor szkoły to osobowość godna człowieka renesansu. Jedną ręką układa budżet, drugą prowadzi politykę kadrową, jednocześnie głowę mając zajętą opracowaniem autorskiej koncepcji szkoły, a nogi wydeptywaniem ścieżek do sponsorów. O wyuczonym zawodzie nie pozwala mu zapomnieć obowiązek prowadzenia lekcji. O szarej rzeczywistości przypomina konieczność wynajmowania sal i organizowania loterii – by szkoła nie zbankrutowała.

Życiorys dyrektora
Typowy polski dyrektor ma około pięćdziesiątki. W podstawówce jest to kobieta – raczej polonistka, w szkole średniej mężczyzna – najczęściej matematyk. Swoje stanowisko w 7 przypadkach na 10 zajmuje od ponad 6 lat. Blisko 40 proc. dyrektorów od początku związanych jest z jedną placówką. Zaledwie 11 proc. zaliczyło więcej niż trzy miejsca pracy.

Co mówi o sobie w badaniu ankietowym? Że do szkoły trafił, bo „zawsze chciał być nauczycielem”. Został dyrektorem, bo tak chcieli zwierzchnicy lub „za namową kolegów”. Jest zatem zadowolony ze swojej pracy, choć nigdy nie przyzna się do tego, że zrobił karierę. Świadomie uzależnia kolejne decyzje od woli Rady Pedagogicznej, z którą (niekoniecznie w komplecie) woli żyć w zgodzie. Jest często zakładnikiem pokoju nauczycielskiego, raczej niechętnym wszelkim zmianom. Układając listę instytucji, które najbardziej przeszkadzają w codziennej pracy szkół, dyrektorzy zgodnie na pierwszych miejscach ustawili MEN, kuratorium i gminę.

Samotność i fikcja
Menedżer czy pierwszy nauczyciel? Z którą z tych ról identyfikuje się dziś dyrektor polskiej szkoły? – Jestem przede wszystkim administratorem – mówi o sobie Andrzej Maciejowski, dyrektor z 15-letnim stażem, kierujący Związkiem Zawodowym Nauczycieli Pełniących Funkcje Kierownicze. Związek powstał, bo – jak mówi – o podstawowe kwestie dotyczące zmiany przepisów czy zasad finansowania władze oświatowe i samorządowe pytały dotąd wszystkich… tylko nie dyrektorów. A przedstawicieli organizacji związkowych zaprasza się do konsultacji niejako „z klucza”.

Dlaczego nie menedżer czy mistrz? Bo dyrektor to dziś przede wszystkim urzędnik nie mogący wygrzebać się spod stosu sprawozdań, nie mający głowy do kreowania autorskiego programu szkoły, pozbawiony realnych instrumentów do prowadzenia polityki kadrowej. – Walczymy o to, by nie utonąć w biurokracji, by zachować właściwą hierarchię celów. Liczą się przede wszystkim uczniowie – zapewnia Maciejowski.

Związek to także odpowiedź na dolegliwą samotność dyrektora. Z jednej strony naciska gmina, z drugiej nadzór pedagogiczny, „zza węgła” atakują inspekcje różnej maści. Razem łatwiej się bronić. Oparcia próżno szukać nawet w rodzicach. – Rada Szkoły? To fikcja. Jak mam namawiać rodziców do opiniowania planu budżetowego, skoro ich zdanie i tak nie ma dla gminy żadnego znaczenia. – A pana ktoś słucha? – Gdyby słuchał, nie miałbym dziś rocznego budżetu na wydatki rzeczowe wysokości 8 tys. złotych.

Zarobić na kredę
Ten sam problem ma praktycznie każdy dyrektor polskiej szkoły. Pieniędzy wystarcza tylko na 90 proc. żelaznych wydatków. Burmistrz czy wójt rozkłada ręce, bo sam dostał tylko część należnej subwencji szkolnej. Spycha więc problem w dół i czeka, jak sobie poradzi dyrektor, szukając pieniędzy na kredę i globus. Większość szkół prosi o pomoc rodziców. Inne najczęściej stosowane pomysły to: wynajem sal, organizowanie aukcji, sprzedaż cegiełek, prowadzenie kursów. Są dyrektorzy, których specjalnością jest pozyskiwanie sponsorów. Generalnie zaradność i spryt są więc mylone z przygotowaniem ekonomicznym.

Tymczasem największym problemem, jaki stoi przed dyrektorem, nie powinien być stan konta placówki, lecz sprawy programowe. Swoboda w tej kwestii pozostawiona szkołom stanowi dla dyrektorów dużo większe wyzwanie niż podniesienie zysków z działalności komercyjnej. Bardziej celowe – z punktu widzenia rodziców – byłoby skupienie się dyrektorów na poziomie nauczania. Do tego potrzebna jest jednak sprawna obsługa prawno-ekonomiczna szkół, prowadzona przez samorządy, i realna władza rad szkół. To one mogłyby w większym niż dotychczas stopniu dbać o działania pozadydaktyczne – marketingowe i komercyjne, odciążając dyrekcje szkół.

Najważniejszy stołek w szkole
Wzmocnienie roli rad szkół zapisano w programach wyborczych i PiS, i PO. Kandydat na premiera Kazimierz Marcinkiewicz, były kurator i wiceminister, mówił też wielokrotnie w kampanii, że to dyrektor szkoły ma odgrywać kluczową rolę. Co na to zainteresowani?

– Trzeba ograniczyć wszelkie obowiązki dyrektorów niezwiązane bezpośrednio z pracą dydaktyczną. Na jej dobre organizowanie powinniśmy poświęcać 80 proc. naszej energii, a dziś tyle właśnie zajmuje nam administrowanie – wylicza dyrektor Maciejowski. Obowiązków, rzeczywiście, nie brakuje. Dyrektor jest odpowiedzialny za przygotowanie koncepcji szkoły, zaczynając od budżetu (docelowo opartego na bonach edukacyjnych), kończąc na własnym planie wychowawczym. W ostatnich latach doszło ogromne zadanie kształcenia nauczycieli. Za organizację całego procesu doskonalenia odpowiada właśnie dyrektor. Podobnie jak za własny plan nauczania. Pomysł na szkołę trzeba nie tylko stworzyć, ale i odpowiednio sprzedać, bo inaczej dzieci uciekną do sąsiedniej placówki. Do listy zadań dyrektora dodać więc należy odpowiednio prowadzony marketing. Dyrektor ma poza tym pilnować spraw stypendialnych, pozyskiwać dotacje do szklanki mleka, dbać, by żaden z uczniów nie wyszedł ze szkoły głodny… Wobec takich wyzwań na nowo trzeba postawić pytanie o kwalifikacje osoby odpowiedzialnej za kierowanie szkołą.

Koniec łapanki
Dyrektorów szkół wyłania się drogą konkursów. Powinni być to zatem najlepsi z najlepszych. Sęk w tym, że ci najlepsi jakoś nie chcą się zgłaszać. Konkursy trzeba powtarzać, bo na ogłoszenia odpowiadają głównie bezrobotni, niechciani gdzie indziej, lub kandydat jest jeden: obecny dyrektor. Dlaczego? Dosadnej odpowiedzi na to pytanie udzielił prof. Jan Potworowski, matematyk z Brunel University w Londynie. – Anglicy mawiają: jeśli będziesz płacić orzeszkami ziemnymi, to do pracy przyjdą małpy – stwierdził.

Wynagrodzenia dyrektorów są rzeczywiście skandalicznie niskie. Ze swoją pensją Andrzej Maciejowski zajmuje miejsce w środku listy płac Szkoły Podstawowej nr 2 w Krakowie. A odpowiada za 820 uczniów. Fotel dyrektora szkoły nie jest dziś przedmiotem nauczycielskiego pożądania, jego użytkownik budzi raczej współczucie niż zawiść.

Płaca musi być odpowiednia w stosunku do obowiązków. Tylko podwajając pensje dyrektorskie, stworzy się konkurencyjny rynek pracy na tym stanowisku.

W tekście wykorzystano wyniki badań nad wizerunkiem dyrektora polskiej szkoły, przeprowadzonych na zlecenie Ośrodka Doskonalenia Kadry Kierowniczej „Vulcan” z Wrocławia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.