Kat czy ofiara?

Piotr Legutko

|

GN 38/2005

publikacja 14.09.2005 00:02

W podpoznańskim Skórzewie został zastrzelony 18-letni Adrian. Śmiertelna kula dosięgła go, gdy po wybiciu szyby wdzierał się do cudzego domu.

Kat czy ofiara? East News

Tragedia wydarzyła się 2 września. Strzelał właściciel domu, a zarazem ojciec kolegi Adriana. 46-letni geodeta Piotr J. oddał trzy strzały. Według ustaleń prokuratury, dwa z nich były ostrzegawcze, ale nie ostudziły agresji Adriana. Trzeci był śmiertelny. Zdaniem prokuratury, która odmówiła wszczęcia dochodzenia, był to „modelowy przykład obrony koniecznej”. Dla matki Adriana to zabójstwo. Dla jednych Piotr J. jest dziś wzorem do naśladowania, ofiarą, która potrafiła skutecznie obronić się przed na-padem. Dla innych – po prostu mordercą. Sprawa ta na nowo wzbudziła dyskusję o granicach obrony koniecznej.

Etyk, ks. prof. Tadeusz Ślipko SJ, jest zdania, że w tej sprawie prokuratura podjęła właściwą decyzję. – Norma „nie zabijaj” jest normą absolutną, ale nie w sytuacji, gdy ktoś broni własnego życia. Sposób, w jaki agresor wdarł się do domu, mógł stwarzać takie zagrożenie, zaś okoliczności nie pozwalały na długie debaty, jakimi zamiarami kieruje się napastnik – ocenia wykładowca ATK.

Ostrożność procesowa
W Skórzewie mieliśmy do czynienia z wydarzeniem bez precedensu. Także dlatego, że prokurator nie aresztował nikogo, odmówił wszczęcia standardowej procedury, w ciągu 48 godzin przesądzając, że Piotr J. działał w obronie własnej, nie przekraczając jej granic. Dotąd w takich sprawach praktycznie zawsze napadnięty musiał udowadniać, że jest niewinny, zazwyczaj w celi spędzając czas do rozprawy. W majestacie prawa jego dramat trwał więc nadal.

Tymczasem polskie ustawodawstwo mówi, że „nie popełnia przestępstwa ten, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem”. Niestety, prokuratura zwykle stara się uniknąć przesądzania, czy zaatakowany działał w sposób adekwatny do istniejącego zagrożenia, i woli – tak na wszelki wypadek – wszcząć przeciw niemu postępowanie.
Być może ta ostrożność procesowa jest uzasadniona, czasem jednak przybiera formy wręcz kuriozalne, jak niedawno w Opolu. 60-letni rencista stanął w obronie swojej starszej siostry i kulą złamał rękę wyrostkowi, który zaatakował kobietę. Prokuratura oskarżyła go o pobicie.

Starszy człowiek, z trudem poruszający się o kulach, sumiennie stawiał się na kolejne rozprawy. Na ostatniej nawet zasłabł. Poszkodowany nie pokazał się w sądzie ani raz. Prokurator zażądał kary roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata i poniesienia kosztów leczenia chuligana. Sąd nie miał wątpliwości, uniewinnił rencistę, prosząc przy okazji, by ten na drugi raz… zachował się podobnie. Sęk w tym, że i prokurator, i sędzia dysponowali takim samym materiałem dowodowym, a potrafili z niego wyciągnąć tak skrajnie odmienne wnioski.

Napastnik ryzykuje
O tym, jak bardzo niezbadane są wyroki polskiej Temidy w kwestii obrony koniecznej świadczy choćby głośna sprawa Józefa Banasiaka. Zimą 1997 r. na teren jego posesji dostał się Marek P. Chciał pod osłoną nocy ukraść choinkę z ogrodu, ale gospodarz go zauważył. Doszło do walki wręcz. Złodziej był uzbrojony, a napadnięty nie. W czasie szamotaniny Banasiak wyrwał Markowi P. nóż, ten rzucił się więc do ucieczki. Kiedy skakał przez ogrodzenie, otrzymał cios w pośladek, który w konsekwencji okazał się śmiertelny.

Banasiaka oskarżono o zabójstwo i aresztowano na dziewięć miesięcy. Zdaniem prokuratury, był to samosąd, a nie obrona konieczna. We wrześniu 1998 r. Sąd Okręgowy w Łodzi podzielił tę opinię, wydał wyrok skazujący, ale ze względu na niezwykłe okoliczności odstąpił od wymierzenia kary. Dla prokuratora było to za mało, apelował i wyrok uchylono. Potem rozpoczęła się siedmioletnia sądowa odyseja pana Józefa. Kolejne wyroki w różnych instancjach – z Sądem Najwyższym włącznie – wydawano, a potem uchylano. W pewnym momencie uznano go nawet winnym ciężkiego uszkodzenia ciała. Skazano go na rok i cztery miesiące więzienia. Ostateczny werdykt brzmiał identycznie jak pierwszy. Sędzia w uzasadnieniu odstąpienia od kary stwierdził: „Prawo nie może ustępować przed bezprawiem, a napadnięty może się bronić wszelkimi sposobami. Napastnik musi się liczyć z ryzykiem, że skutkiem tej obrony może być nawet śmierć”. Taka interpretacja jest już bliska amerykańskiej praktyce sądowej, gdzie cała odpowiedzialność za napad i płynące z niego konsekwencje spada na napastnika. Jesteśmy blisko standardów amerykańskich… ale zarazem daleko, bo w innych, podobnych sprawach, kwestia adekwatności zastosowanych podczas obrony środków uznawana jest wciąż za kluczową.

Normy nie są dobre
Jeśli zostaliśmy zaatakowani siekierą, mamy prawo nawet zabić, ale jeśli napastnik nie ma broni, włos mu z głowy spaść nie może. Tak uważa na przykład prof. Marian Filar, kierownik Katedry Prawa Karnego i Polityki Kryminalnej UMK w Toruniu. Sęk w tym, że napadnięty zwykle nie jest w stanie realnie ocenić skali zagrożenia. „Broniący się działa na ogół w stresie. Musi szybko podjąć decyzję, a ma ograniczone możliwości wyboru wariantu postępowania. Co innego oceniać przypadek obrony koniecznej po fakcie, na zimno i przy biurku, a co innego działać w sytuacji konkretnej. Tutaj więc równość wobec prawa napastnika i napadniętego musi polegać na uwzględnieniu stanu psychologicznego tego ostatniego” – przekonuje prof. Lech Gardocki, pierwszy prezes Sądu Najwyższego.

Prawdopodobnie nie jest możliwe jednoznaczne wyznaczenie w konkretnych paragrafach granic obrony koniecznej. Prawnicy podzielili się więc na dwie grupy. Jedni – jak prof. Filar – uważają, że normy prawne są odpowiednie, trzeba tylko właściwie je interpretować. Tu największa odpowiedzialność spoczywa na prokuraturze badającej okoliczności konkretnego zdarzenia. Druga, zdecydowanie większa, grupa prawników i etyków uważa, że polskie normy nie są dobre, pozwalają bowiem na represjonowanie osób, które padły ofiarą agresji. Stąd powracające co jakiś czas propozycje zmian w Kodeksie karnym, eliminujące możliwość aresztowania osoby, która działała w obronie koniecznej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.