Skarpety dla aniołów

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Józef Wolny

|

GN 33/2005

publikacja 10.08.2005 11:13

Trzeba było słuchać jaskółki. Leciała przed maską samochodu i na rozstaju polnych dróg skręciła w prawo. A my pojechaliśmy prosto. Oczywiście źle. Kto by tam słuchał jakiegoś ptaszka?

Skarpety dla aniołów W szczerym polu wyrasta dom jak z bajki: kryty strzechą, z oknami pełnymi kolorowych aniołów. Józef Wolny

Gdzie mieszka Marek Jaromski, artysta? – pytam pracującego w polu rolnika. – Trzeba się wrócić. Tam, za kukurydzą, zobaczycie dom kryty strzechą. To on tam mieszka od kilkunastu lat. Marek Jaromski, znany z telewizyjnego programu „Anioł przychodzi wieczorem” i audycji w Radiu „Józef”, kilkanaście lat temu porzucił elitarną pracę na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i zaszył się w mało znanym siedlisku. Sto kilometrów od stolicy. Dwie kryte słomą chatki: dom i pracownia. Drewniana chałupa zapiera dech w piersiach. Wszędzie anioły. Na drzwiach, oknach, stropach. Nawet na płocie. Dom z bajki. Artysta staje uśmiechnięty w drzwiach. Zaczyna opowieść.

Anioły czyszczą skrzydła
Ja zawsze malowałem anioły, ale były przetrącone, z połamanymi skrzydłami. Takie smutne eony, na granicy życia i śmierci. Nawet kolor miały siny. Bo ja tak żyłem. Anioły wyprostowały się jakieś osiemnaście lat temu. Czemu? Bo zacząłem się sypać. Robiłem karierę na akademii, ale czułem, że się duchowo sypię. Nie mam nic do dania, jestem wypalony. Boże, co tu dalej robić? Albo do końca życia profesor i jakaś kasa na ASP, albo decyzja. Strasznie trudno było ją podjąć. Bo jest strach. Wiedziałem, że rzucam się w ciemność. Ale warto. Dziś wiem, że jeśli słyszysz w sercu głos, to trzeba za nim iść. Warto rzucić się w mrok.

To był rok nerwów i walki: po Grand Prix w Krakowie. Wiedziałem, że zaraz się zatracę i koniec, już mnie nie ma. Spakowałem się i wyjechałem. Czemu do Ponikwi? Bo ktoś kiedyś mnie tu przywiózł na weekend. I świetnie mi się tu spało, rano wstałem i zacząłem z desek robić anioły. Z sercem z blachy, z papierem ściernym, żeby odbijały światło. Przyjechałem. Stoi chałupa. Pytam, czy jest na sprzedaż.

I „przypadek” chciał, że akurat przyjechał właściciel, który na co dzień mieszka kawał drogi stąd. Czułem, że to jest moje miejsce, nawet nie wchodziłem do środka. Umowę zawarłem na Słowo Boże. Wsadziłem pieniądze do Biblii. Gospodarz przystał na taką formę. A ja już wszystko chciałem budować na Słowie. Bo za dużo w życiu napsułem...

A żona? Przywiozłem ją tu i spytałem, czy zgadza się zostawić wszystko i zamieszkać w szczerym polu. O dziwo, zgodziła się. Zakochała się w tym miejscu. Bo to jest lądowisko dla aniołów. Powiedziałem: wyrzuć nasz dom w Warszawie na śmietnik. Wyrzuciła. A potem teść zbierał te rzeczy ze śmietnika. Powiedziałem żonie: wyrzuć wszystko, nie żałuj: kupię ci miskę i łyżkę. Powiedziałem: zaczynamy wszystko od nowa.

Anielsko, ale nie sielsko
Pierwsze dwa lata chodziłem na bosaka, jak głupi Jasio. Tu ruina, stare wyschnięte dechy. Ale przez dziury w suficie było widać niebo. Gwiazdy jak na dłoni! Zacząłem stawiać dom. Nie było łatwo. Na początku chciałem nawet uciec. Bo bez przerwy mnie okradali. Co przywiozłem jakąś rzecz i wyjechałem, to znikała.

I kiedy po wsi „chodził” obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, przyszli do mnie, czy ja obraz przyjmę. A ja mówię: obraz przyjmę, ale was nie. A czemu? A ładnie tak kraść? Wiecie, kto jest złodziejem, a nie mówicie. Przez tydzień pani Maria przychodziła i mówiła: nie wypada nie przyjąć ludzi! A ja: a wypada kraść?

Obraz doszedł do sąsiada. Poszedłem. I w czasie litanii coś pękło. Powiedziałem: przyjdźcie. I przyszli. Tu, pod oknem był ołtarz. Przebaczyłem i wszystko zaczęło się zmieniać. Wkrótce pojawiła się siostrzenica premiera Andreottiego i kupiła moje obrazy do galerii w Rzymie. Często doświadczam takiej łaski: gdy coś daję, Pan zwraca mi niebawem, i to w formie, która mnie zaskakuje!
Dostałem pieniądze na remont domu, a wieś wydała złodzieja. Doniosła na niego na policję... jego rodzina! Zaczęliśmy być zapraszani na wesela, pogrzeby.

Spotkałem kiedyś Edwarda – sąsiada. Woła do mnie: Marek, ty powiedz mi, czy jest niebo. Zdziwiłem się, bo nigdy się o takie rzeczy nie pytał. Mówię: no jasne, że jest niebo. I tak stoimy po kolana w życie. Następnego dnia dowiedziałem się, że Edward umarł.

Bliźniaki spadły z nieba
Czy mam mocne doświadczenie obecności aniołów? Jasne! Jestem ojcem czwórki dzieci. Dwoje z nich było wymodlonych. Kiedyś spotkałem kobietę i mówi, że ma czternaścioro dzieci. A ja miałem jedno i poczułem się głupio. Zaczęliśmy starać się z żoną o dziecko. A tu nic. Cały rok. Byłem zacięty: Jak to? Ja nie mogę mieć dzieci? Znajoma dominikanka mówi: Panie Mar-ku, proszę pojechać pod Częstochowę do Świętej Anny. Pojechałem w obstawie trzech sióstr. Przyjeżdżamy. Co teraz? Proszę pójść do ołtarza, tam siostry spuszczą obraz. Patrzę, a tu mamidło jakieś zielone. Ale pomodliłem się. Padłem na kolana. Proszę świętą Annę o dziecko. I na Wniebowzięcie urodziły się bliźnięta: Marysia i Maksymilian.

Dzieci uczą mnie prostoty. Teraz, gdy siedzę tu z małym Ksawerym, pod koniec dnia jestem wykończony. Ale warto. Ja poczułem się ojcem dopiero, gdy czekałem na czwarte dziecko. Ciągnie mnie do dzieci.

Pomieszały nam się języki
Albo inna historia. Kiedyś przeczytałem artykuł: „Papierowe dusze”. O wiosce japońskiej pod Kioto, która żyje z wyrabiania papieru. Robią go z takich krzewów. Bardzo mnie to zainteresowało. Znajomy zakładał pierwszy czarter do Japonii i mówię mu: chcę lecieć. Poleciałem. Nie znam języka, patrzę jak głupi, nie wiem do kogo podejść. Mój kolega się denerwuje, bo nic nie widać. Pustka. I idzie starsza kobieta. A ja słyszę w sercu: podejdź do niej i mów.

Ale nie znam japońskiego – przestraszyłem się. Ale podszedłem i mówię po polsku: nazywam się Marek Jaromski, jestem artystą z Polski. I coś pęka: języki pękają. Ona mówi: to moja koleżanka robi te papierowe dusze, ja pana zaprowadzę. Mówi po japońsku, a ja wszystko rozumiem! Języki nam pękły. Nie było już polskiego i japońskiego. Wiem, że to anioł był między nami. Bo ja strasznie chciałem zobaczyć te rzeczy z papieru, przyleciałem aż z Polski, a on to widział. Mój kolega podbiegł i zbaraniał. Widzi, że śmieję się z Japonką. Ty znasz japoński? – pyta. A ja gadam i gadam, tak jakbyśmy byli schowani pod jakimś namiotem, kloszem. Nie umiem tego wytłumaczyć. Po chwili wszystko pękło. Nie rozumiałem już ani słowa, znowu poczułem się obco. Wiem, że każdy z nas chodzi z aniołem. Jest tuż obok.

Rzuci pani ze mną palenie?
Kiedy nie było pieniędzy ze sprzedaży obrazów, pracowałem jako pakowacz w firmie farmaceutycznej. Nosiłem ogromne paki. Ale zawsze, jak potrzebowałem pieniędzy, dostawałem. To łaska.

Gdy zacząłem robić audycję w Radiu „Józef”, początek był trudny. Bo wszedłem do radia, a oni zaczęli mnie uczyć konsolety. A ja mówię: ludzie, ja nie jestem od konsolety. Ja jestem od dłuta, od pędzla, od gadania. I wyjechałem na pole.

Ale zadzwonił Robert Tekieli i namówił mnie na audycje. Zacząłem je prowadzić, rozmawiać z ludźmi. Kiedyś nocą pytam: ludzie, dlaczego do mnie nie dzwonicie? Ja się tu głupio czuję. I zadzwonił telefon: Proszę pana, dzwonię, bo żal mi się pana zrobiło. Nie wiedziałam, czy zapalić papierosa, czy zadzwonić. A ja mówię: A rzuci pani ze mną palenie? Teraz? Teraz! I rzuciłem palenie. Przez trzy dni przeleżałem skurczony w łóżku, bo czułem takie ciągnienie, ssanie obrzydliwe. Ale nie palę. A paliłem paczkę dziennie.

Co chwilka coś tworzę. Kiedyś wymyśliłem z mamą cykl: „Skarpety dla aniołów”. Mama zrobiła na drutach pięćdziesiąt par skarpet. Jedną parę dostał Jan Paweł II. Białe skarpety w srebrne gwiazdy. Na narty. Wyjeżdżam z Ponikwi Dużej. Gryzie mnie zazdrość.

Ten szaleniec Jaromski zrobił coś, na co wielu nie potrafi się zdobyć. Szedł pod prąd. Środowiska, opinii kolegów. Ale jest szczęśliwy.
– Trzeba słuchać intuicji, zaufać jej. Każdy człowiek ma w sobie odpowiedź. Zawsze. Trzeba tylko słuchać. I uważniej patrzeć na jaskółki. aniołów

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.