Jak Kubuś został rajdowcem

Marcin Jakimowicz

|

GN 29/2005

publikacja 14.07.2005 10:39

Chory na białaczkę pięcioletni Kubuś marzył o tym, by przejechać się prawdziwą rajdówką. Dzięki fundacji „Mam marzenie” ruszył w trasę.

Jak Kubuś został rajdowcem Józef Wolny

Kubuś strasznie lubi samochody. Gdy jeździ z mamą, często pokazuje paluszkiem i woła: a co to za auto? Zbliżała się ubiegłoroczna gwiazdka. Może dostanę jakieś autko pod choinkę? – kombinował chłopczyk. Nagle okazało się, że jest chory. To białaczka – orzeczenie lekarza spadło na rodzinę jak grom z jasnego nieba. Ola, starsza siostra Kuby, długo nie mogła pogodzić się z tym, że w pokoiku nie ma brata. Coraz częściej mieszkał w swoim drugim domu: chorzowskim szpitalu. – Nie możesz bawić się z innymi dziećmi, bo przenoszą choroby zakaźne – tłumaczyli mu w szpitalu lekarze – nie możesz jeździć pociągiem i autobusem, bo...

Pozostało cichutkie marzenie: przejechać się wyścigówką. Taką prawdziwą, ryczącą i zostawiającą po sobie tumany kurzu. I niespodziewanie znaleźli się ludzie, którzy z chęcią spełnili to pragnienie.
Fundacja „Mam marzenie” działa w Polsce od kilku lat. Jej celem jest spełnianie marzeń chorych dzieci „Chcemy dostarczyć im niezapomnianych wrażeń, które wniosą w ich życie radość, siłę do walki z chorobą i nadzieję – opowiadają wolontariusze. – Pragniemy, by rodzina mogła na moment zapomnieć o tragedii, jaka ją spotkała”. Dzięki fundacji mały Maciek zagrał w serialu „M jak miłość”, Hubert zwiedził fabrykę Mercedesa w Stuttgarcie, Klaudia dostała konika na biegunach, a chorujący na zanik mięśni Piotr spotkał się z Brazylijczykiem Ronaldinho.

Jacie, ale auto!
Kubuś wsiadł niepewnie do lśniącego samochodu. To hunter – niezwykły model, jakiego nie ujrzymy na ulicach. Podwozie volkswagena, zawieszenie porsche – Jacieee, jaki silnik. Widziałeś?? Z audi, ponad 200 koni mechanicznych! – cmokali z zachwytu chłopcy, którzy otoczyli rajdówkę. Patrzyli na Kubę z zazdrością. Czy wiedzieli o tym, że chłopak tuż po przejażdżce trafi do szpitala na kolejną chemię?
Kubuś niepewnie chwycił kierownicę i udawał, że jedzie, ale chwilkę później przeniósł się posłusznie na siedzenie dla pasażera. Zapiął pasy i ruszył. Kilkaset osób, które tego dnia oglądały wyścigi samochodowe, przyjaźnie machało mu ręką. Był przejęty jak nigdy. Speszony aparatami fotograficznymi, troszkę wystraszony pędzącymi samochodami, od rana prawie niczego nie jadł. – Życzymy mu wszyscy zdrowia – wołał głośno spiker prowadzący zawody. Choć jego głos wiatr niósł daleko po rozgrzanym tyskim autodromie, Kubuś nie słyszał słów. Zagłuszał je ryk silnika.

Co Papież szepnął Rafałowi?
Zmęczony chemioterapią Rafał, miał jedno skryte pragnienie: porozmawiać ze swym największym idolem – Janem Pawłem II. Nie ma sprawy – uśmiechnęli się wolontariusze z fundacji „Mam marzenie”. Rafał trafił do Rzymu. Po przyjeździe opowiadał o tym z przejęciem: „Jestem strasznym śpiochem. Zwykle staram się zostać w łóżku jak najdłużej i niechętnie je opuszczam. Ale dziś było trochę inaczej. To właśnie dzisiaj – pomyślałem. Wylatujemy wraz z rodziną do Rzymu”. Z chęcią wyskoczyłem z wyrka.

(...)
Wieczne Miasto od razu przypadło mi do gustu. Uliczki są małe i przytulne, ozdobione egzotyczną roślinnością. Najbardziej jednak podobają mi się te wszechobecne zabytkowe budowle, no i pizza (mój brat Adaś zjadł 5 kawałków!)

Muzea Watykańskie. Z racji mojej choroby wpuszczono nas bez kolejki (ciągnęła się kilometrami). Wolałbym jednak stać w kolejce, niż chorować. Napstrykaliśmy sobie mnóstwo fotek, które obiecałem pokazać siostrze Joli, kiedy wrócę do szpitala na kolejną chemię.

(...) Podczas kolacji spełniliśmy też marzenie taty, który nie mógł się wprost doczekać kufla zimnego włoskiego piwa. Oj, smakowało mu to piwko bardzo, bo jeszcze przez długi czas miał piankę na wąsach. Muszę sobie potrenować, co powiem jutro Ojcu Świętemu. »Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Nazywam się Rafał Rogowski...«. Więcej wam nie powiem. Dowiecie się po audiencji. Idę już spać. W niedzielę wracam na oddział na kolejną dawkę chemii. Wierzę jednak, że zdjęcia, wspomnienia i nade wszystko błogosławieństwo od Ojca Świętego pomogą mi w tych trudnych, dla mnie i mojej rodziny, chwilach.

(...)
Nie, to niemożliwe... Naprawdę... Czy ja śnię? Niech mnie ktoś uszczypnie! Ostatni dzień w Romie i właśnie dziś – kiedy już zupełnie się niczego nie spodziewałem – spotkała mnie najwspanialsza, największa, najbardziej superowa niespodzianka mojego życia. Spotkałem się z Ojcem Świętym! Twarzą w twarz!!! W jego prywatnym gabinecie!!! Szkoda że nie ma bardziej tłustych liter do wyrażenia mojej nieopisanej wprost radości!!!

Nie miałem zielonego pojęcia, że to spotkanie dojdzie do skutku. Od rana byłem przekonany, że idziemy spotkać się z arcybiskupem Dziwiszem. Pomyślałem sobie, że spoko, może być arcybiskup. To tak, jakby moje marzenie spełniło się w 89,9 proc. Drzwi otworzyły się i lokaj zaprosił nas do środka. Dobrze, że Tomek trzymał mnie pod ramię, bo niewiele brakowało, a padłbym tam jak kawka. W samym środku komnaty, na jakimś tronie, siedział mój idol. Nie wierzyłem własnym oczom, a On, jakby wyczuwając mój szok, zachęcająco skinął na nas ręką. Bałem się nawet mrugnąć, aby nie stracić Go z oczu. Po chwili już klęczałem, twarzą w twarz, przed Ojcem Świętym! Ucałowałem jego pierścień i poprosiłem o błogosławieństwo. On położył rękę na mojej głowie i wypowiedział słowa błogosławieństwa. Potem, wręczając mi pamiątkowy różaniec, zamienił ze mną kilka słów. To, co mi powiedział, pozostanie między mną a Ojcem Świętym. Taka nasza słodka tajemnica”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.