Papież pop-kultury

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 17/2005

publikacja 27.04.2005 07:19

Z Martą, Karoliną, Dominikiemi Tymkiem – uczniami Liceum im. St. Staszica w Sosnowcu – rozmawia

Od lewej:Tymek, Dominik, Karolina i Marta Od lewej:Tymek, Dominik, Karolina i Marta
Henryk Przondziono

Karolina: – Śmierć Papieża pokazała, że to on jest i pozostanie dla nas największym autorytetem. Zachwycała mnie jego wiara w ludzi. Nikogo nie przekreślał, każdemu dawał szansę, przebaczył nawet Ali Agcy.

Dominik: – Papież przez ludzi mojego pokolenia postrzegany był jako człowiek w podeszłym wieku, schorowany, zmęczony. Świadomie przeżywam jego pontyfikat dopiero od 10 lat. Ale od wczesnego dzieciństwa spontanicznie byłem przy nim ze wszystkimi swoimi uczuciami. Cały szacunek młodych dla niego bierze się stąd, że on ich szukał całe życie i odnajdywał. A teraz myśmy go znaleźli. Od zawsze istniał dystans między młodymi a starszymi. Papież pokazał, jak cenni są starsi. Niekłamanym autorytetem jest też dla mnie mój wuj, filozof z wykształcenia i zamiłowania. Człowiek imponujący wiedzą, niezależny, niepoddający się modom. I legendarny już ks. Hlubek, były duszpasterz akademicki w Gliwicach, autorytet dla moich rodziców. Sam poznałem go na wyjazdach pokolenia „hlubkowego”. Jego myślenie, sposób bycia nie zatrzymały się, ale stale podążają za zmieniającym się czasem.

Marta: – Papież dokonał cudu zjednoczenia wszystkich pokoleń i wyznań. Nie pamiętam, żeby tylu ludzi naraz połączyło się w jednej intencji. Szkoda że jego przesłanie dotarło do nas po jego śmierci.

Tymek: – Paradoksalnie Ojciec Święty przypominał o tradycyjnych wartościach, a jednocześnie uczył nas otwartości na nowe. Kochamy go, bo nie zamykał się na nikogo, przypominał słowa Jana XXIII, że nie można gardzić nawet najmniejszym, bo przynajmniej jakimś jednym talentem bije cię na głowę. W przeciwieństwie do najznakomitszych polityków potwierdzał swoje słowa życiem, nie było w nim odrobiny hipokryzji. Tak też prowadził Kościół. Podziwiamy go za wytrwałość. Mimo utraty sił, choroby, nie poddał się. Gdyby ustąpił, jego śmierć nie dałaby tak wspaniałego owocu. Osobne znaczenie miał dla nas, Polaków – dowartościowywał nas, pogłębiał tożsamość, pobudzał religijność. Dzięki niemu pozostaliśmy najbardziej katolickim krajem Europy. Praktycznie nie miał rodziny, a był żegnany przez miliony jak ktoś bliski – ojciec, dziadek. Nie dawał przyzwolenia na nienawiść i nietolerancję. Nie zmieniał zdania, był konsekwentny w nauczaniu. A poza wszystkim był papieżem pop-kultury, zwłaszcza w ostatnich latach perfekcyjnie wykorzystującym media. Dzięki nim tak globalnie skupiliśmy się wokół przeżywania choroby i żałoby. Wokalista Bono z zespołu U2 powiedział, że to największy showman Kościoła.

Dominik: – Wspólnie z Karoliną i Tymkiem żegnaliśmy Papieża na krakowskich Błoniach. I co ważne – przyszli tam nie tylko praktykujący chrześcijanie, ale i niewierzący. Chcieli oddać cześć Janowi Pawłowi II, a zobaczyli coś więcej... Nasz Kościół, społeczeństwo już nie jest takie jak przed 2 kwietnia. To spontaniczne pożegnanie Ojca Świętego wyszło – trzeba to podkreślić – od zwykłych, w większości młodych ludzi, którzy gromadzili się wokół człowieka nieobecnego przecież fizycznie. Kierowały nami serce i siła duchowa. Nawet prezydenci podali sobie rękę. Coraz częściej słychać pytanie sceptyków: „co z tego zostanie?”. Nawet jeśli nie będzie gigantycznej przemiany, ważne, że coś się w nas ruszyło.

Karolina: – Pożegnanie Papieża przeszło moje wyobrażenie. Milion osób zebrało się na Błoniach, żeby modlić się za jednego człowieka. I nikt ich do tego nie przymuszał. Każdy chciał dać coś od siebie Papieżowi. Jedna dziewczyna, katoliczka, ale prawie niepraktykująca, powiedziała nam, że się nawróciła.

Tymek: – Ta inicjatywa oddolna zwykłych wiernych pokazała, jak wielki, niewykorzystany potencjał tkwi w naszym Kościele. Czy będziemy umieli go spożytkować?
Czy czujecie przepaść między pokoleniem waszym a rodziców czy dziadków?

Tymek: – Chyba jest taka sama jak u naszych poprzedników i ich rodziców. Wraz z rozwojem techniki, zmianami cywilizacyjnymi, które są tak gwałtowne jak nigdy przedtem, doświadczenie starszych, które tysiąc lat temu wiele znaczyło, straciło dawną wagę. Dzisiejsi 70-latkowie wychowali się w innym świecie. Kiedyś byli źródłem wiedzy, dziś sami nie potrafią zaaklimatyzować się w nowej rzeczywistości. Więc jak mają nas pouczać, jak my mamy coś robić? Moja babcia wiedziała, jak obsługiwać pralkę „Frania”, a dziś ma problem z włączeniem komputera. A doświadczenia życiowego nie można przekazać, wszystko trzeba przeżyć samemu.

Marta: – Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że mam bardzo dobry kontakt ze swoją mamą. Możemy rozmawiać o wszystkim, wiem, że mnie kocha, że nigdy mnie nie zdradzi. Między moją mamą a moją babcią była przepaść, nie rozmawiało się na pewne tematy, na przykład o miłości. W sumie jestem dla mamy chyba najważniejszą osobą.

Karolina: – Teraz więcej się wymaga od młodzieży niż od naszych rodziców i dziadków. Wcześniej niewiele osób studiowało, uczyło się takiej liczby języków. Nie było komputera, Internetu, dlatego starszym trudno dzielić się z nami doświadczeniem w tych sprawach.

Dominik: – Ważne, jak byli wychowani rodzice, jakie mieli relacje ze swoimi rodzicami, bo w wielu przypadkach przenoszą to na swoje dzieci. Z mamą mam bardzo dobry kontakt emocjonalny – rozumie moje problemy, radzę się jej. Z ojcem kontaktuję się bardziej na płaszczyźnie intelektualnej. Czy chcemy, czy nie chcemy, to oni nas kształtują. 60 procent młodzieży deklaruje chęć wyjazdu z kraju.

Marta: – Mogłabym wyjechać na kilka lat, żeby poznać inną kulturę, ale swojej Ojczyzny nie chciałabym opuścić, bo tu jest rodzina, przyjaciele, przywiązanie. Wszystko mi się kojarzy z Polską – dzieciństwo, dorastanie.

DominiK: – W gimnazjum chciałem wyjechać na Zachód, wydawało mi się, że tam się lepiej żyje. Podczas wakacji trafiłem do Londynu. Wszystko miało tam swój klimat, jak pokazywali w telewizji, ale po pewnym czasie poczułem, że mimo wszystkich wad naszego kraju jestem z nim związany. Wolę być z bliskimi ludźmi, widzieć te miejsca, które znam na pamięć, choć to może sentymentalne i emocjonalne. Moja siostra Ania opiekowała się w Londynie dzieckiem. Dzięki niej miałem możliwość obserwacji, jak ci ludzie funkcjonują. Ich życie to jedna wielka maszyna – wstają, idą do pracy, wracają z niej wieczorem i nie mają ze sobą żadnego kontaktu. Życie, do którego przywykłem tutaj, jest na szczęście odmienne. Nie wpadliśmy jeszcze w tę sieć. Tam człowiek rodzi sięi ma zaprogramowane miejsce w układzie. Tu musi je znaleźć, nie ma nic pewnego, ale to jego wolność.

Tymek: – Mam zamiar pojechać do Santa Monica i sprzedawać kserokopiarki... ha, ha. Nie chciałbym wyjeżdżać z Polski, chyba że do Stanów... Ameryka to całkiem inny świat. Amerykanin może nie wie, stolicą jakiego kraju jest Warszawa, ale wie, że w swoim życiu powinien sobie radzić sam, że wszystkiego za niego nie zrobi państwo. Europejczyk przeciwnie. W Ameryce ludzie wyznają tradycyjne wartości – ważna jest dla nich rodzina, wiara w Boga, przywiązanie do kraju i wolność. Mówi się, że to kultura McDonalda, która zalewa cały świat, ale to świadczy o żywotności tego kraju. Zresztą Ameryka to nie tylko pop-kultura, ale państwo, w którym tak wielu chodzi do teatrów, oper itp.

Karolina: – Myślę, że zawsze bym tęskniła za krajem i, tak do końca, nie czułabym się swojo za granicą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.