Nie pensjonat, ale dom

Joanna Jureczko-Wilk

|

GN 10/2005

publikacja 09.03.2005 07:01

Starość w „ośrodku” nie musi być smutna i beznadziejna. Czasami nawet może być lepsza, niż spędzana z rodziną. Tak jest w rodzinnych domach seniora – w rodzinach, które przyjęły do siebie i opiekują się kilkoma starszymi osobami. Od roku dwa takie domy działają w Gdańsku.

Nie pensjonat, ale dom

Tylko niecałe 58 tys. seniorów (statystycznie co setny) mieszka w domach opieki społecznej – w około 1000 placówkach państwowych i 200 prywatnych, o wyższym standardzie, ale płatnych co najmniej 1,5 tys. zł miesięcznie.

Od czterech lat istnieje w Polsce prawna możliwość tworzenia rodzinnych domów seniorów, na wzór rodzinnych domów dziecka. Jednak do ubiegłego roku nikt nie był tym zainteresowany. Do czasu kiedy Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Gdańsku zorganizował kampanię medialną „Zaopiekuj się mną – jestem osobą starszą, potrzebuję wsparcia”. Jej efektem są dwa rodzinne domy seniora, w których zamieszkało szesnaście osób – wybranych z kolejki oczekujących na miejsce w państwowych domach opieki.

– Na nasz apel o tworzenie rodzinnych domów seniora odpowiedziało ponad sto osób. Wybraliśmy dwie rodziny, które sprawdziły się w tej roli. Prowadzimy negocjacje z trzecią – mówi Sylwia Rassel, rzecznik prasowy gdańskiego MOPS.

Przypadek z Internetu
Zanim Danuta Chyła zdecydowała się opiekować ludźmi starszymi, pracowała jako pielęgniarka w pogotowiu ratunkowym w Sopocie. Redukowano ją, zwalniano, z powodu choroby zawodowej była na rencie, potem „ZUS ją uzdrowił”, ale 53-letniej pielęgniarki nikt nie chciał zatrudnić. Poszła więc do agencji opiekunek, a ta skierowała ją do opieki nad osobami starszymi. Jak mówi – tam się wyszkoliła, ale zarabiała marnie.

– Wydawało mi się, że do rozpoczęcia własnego biznesu trzeba mieć lokum i fundusze – mówi Danuta Chyła. – U znajomej pielęgniarki z Żukowa zobaczyłam, że można urządzić mały prywatny dom seniora w wynajętym domu. Pomyślałam, że ja też tak mogłabym. Wyszukaliśmy cudowną willę do wynajęcia w Osowie. Wtedy w Internecie przez przypadek trafiłam na informację, że MOPS szuka osób, chcących zakładać rodzinne domy seniora. Długo się nie zastanawiałam.

Domowe ciasto
W jedno- i dwuosobowych jasnych i przytulnych pokojach mieszka ośmiu podopiecznych Danuty i Zbigniewa Chyłów. Pięć kobiet i trzech mężczyzn w wieku od 75 do 96 lat. Willa przy ul. Wodnika nadaje się idealnie. Z dużym tarasem, salonem z kominkiem, ogrodem... Latem można wyjść na powietrze albo rozpalić grilla na tarasie. Prawdziwy dom dla wielopokoleniowej rodziny.

I atmosfera też domowa. Nie ma stałych godzin posiłków, dyscypliny, sformalizowania. Na śniadanie czeka zupa mleczna, potem serki, owoce, przedpołudniowa kawa lub herbata i ciasto... Podopieczni sami decydują, jak chcą spędzać czas. Panie wolą przesiadywać przy kominku albo na tarasie – z pledem na nogach i poduszką pod plecami. Niektóre spotykają się na pogawędkach, inne wolą czytać albo zdrzemnąć się w swoich pokojach. Panowie są bardziej aktywni – zazwyczaj wychodzą przed obiadem na spacery.

Wspólnie świętują urodziny, imieniny, andrzejki... Razem zasiedli do wigilii. – To jest zwyczajny dom. Razem z nami mieszkają moje dzieci, siostra. Przychodzą krewni z małymi dziećmi, szczeka pies. Ludzie starsi przecież muszą normalnie żyć, nie mogą się zamykać w świętym spokoju – mówi Danuta.

Domatorzy i beznesmeni
Zbigniew Chyła zaobserwował, że jacy jesteśmy w młodości i w wieku dojrzałym, tacy będziemy na starość. Niektórzy z podopiecznych są cichusieńcy, życzliwi, otwarci, chętnie rozmawiają z każdym gościem. Ci, którzy kiedyś rządzili, teraz też chcą „ustawiać” cały dom.

Jeden z podopiecznych, 91-latek, nadal jest aktywny i prowadzi własny biznes. Kiedyś był bursztyniarzem, a teraz jeździ z Danutą do Sobieszewa, żeby skupować bursztyny. Potem w swoim pokoju je segreguje – ładniejsze daje do obróbki i oprawienia w srebro. Od wiosny do jesieni jeździ do nadmorskich kurortów i sam sprzedaje biżuterię.

Nie ze wszystkimi się układa, zdarzają się konflikty. W ciągu ostatniego roku odeszła jedna z podopiecznych, która nie potrafiła się porozumieć z innymi, a na dodatek ich okradała. Na pożegnanie zdecydował się też pan, któremu przeszkadzał... brak palarni.

Historie z dreszczykiem
– Jedna z pań pomagała mi w kuchni, chociaż jest niewidoma – mówi Danuta. – Zanim się obejrzałam, zjadła pokrojonego surowego ziemniaka. Okazało się, że tylko to jadła w swoim domu! Seniorzy, którzy trafili do Chyłów, przedtem żyli biednie. Dwie osoby zostały sądownie zabrane do ośrodka – wbrew dzieciom, które utrzymywały się z emerytury rodzica. Jeszcze teraz zdarza się, że syn – narkoman albo alkoholik przyjedzie odwiedzić matkę i na powitanie pyta ją, czy ma pieniądze. Nadal za podopiecznymi ciągną się niezałatwione formalności: zaległe czynsze, rachunki za energię elektryczną, sprawy sądowe, komornicy... Ale zdarzają się też miłe wizyty rodziny, dawnych znajomych, sąsiadów.

Trochę odwagi
– Takie domy są cudownym pomysłem: pozwalają godnie żyć starszym osobom – mówi Danuta.
Nie ukrywa jednak, że to ciężka całodobowa praca. Jest przecież dyrektorem, kucharką, pielęgniarką, sprzątaczką, zaopatrzeniowcem, kierowcą... Pomaga jej mąż – mechanik okrętowy, który przez dwa tygodnie pogłębia porty, a drugie dwa może poświęcić domowi. Na stałe przeprowadziła się do nich siostra Krystyna Motyka. W miarę możliwości pomagają syn, córka i znajomi. To od życzliwych ludzi Chyłowie dostali ubrania, pościel i inne rzeczy dla podopiecznych. Ośrodek zdrowia oddelegował jednego z lekarzy, który co wtorek przyjeżdża do mieszkańców willi przy Wodnika.

– Myślę, że nie można płakać i oskarżać wszystkich o ciężkie czasy, ale w każdej sytuacji trzeba sobie radzić. Ot ja, taka pielęgniarka, która nie mogła się odnaleźć w służbie zdrowia. Ile jest takich pielęgniarek? Trzeba trochę odwagi i dużo zapału do pracy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.