Mataczenie nie bardzo szkodliwe

Przemysław Kucharczak

|

GN 10/2005

publikacja 02.03.2005 02:39

Szansę na pełną bezkarność mają prokuratorzy, którzy przed 23. laty tuszowali sprawę zabójstwa górników na kopalni „Wujek”. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że to nie była zbrodnia komunistyczna, a więc już się przedawniła.

Mataczenie nie bardzo szkodliwe

Wojskowy Sąd Okręgowy umorzył sprawy trzech oskarżonych pro-kuratorów. Najciekawsze jest jednak uzasadnienie. Sąd powtarza w nim argumenty, którymi posługiwała się propaganda stanu wojennego.

Fik i ludzik znikał
O co jednak w ogóle chodzi? O to, że w 1981 roku w Katowicach zomowcy zastrzelili dziewięciu górników, a 84 ranili. Niektórzy górnicy do dzisiaj noszą w swoich ciałach milicyjne kule. Codziennie zmagają się z niedowładem przestrzelonych rąk czy nóg.

Strzelali zomowcy z plutonu specjalnego. Kosili nawet górników, którzy nachylali się nad rannymi kolegami. Podobno chwalili się później, że było lepiej niż na strzelnicy: „fik i ludzik znikał” – jak opowiadał Tomaszowi Toszy z „Gazety Wyborczej” świadek tych przechwałek, taternik Jacek Jaworski. Jaworski był też świadkiem na procesie zomowców.

Problem w tym, że sądowi jak dotąd nie udało się prawomocnie skazać żadnego z zomowców. Nie udało się między innymi dlatego, że przed 23 laty zespół wojskowych prokuratorów zatarł dowody zbrodni, zamiast je zebrać.

Prokurator nierychliwy
Dwóch wojskowych prokuratorów zjawiło się na kopalni „Wujek” w dniu masakry, 16 grudnia 1981 roku. Obaj byli wysoko postawieni: pułkownik Witold K. był zastępcą Wojskowego Prokuratora Garnizonowego w Gliwicach, a pułkownik Waldemar W. przyjechał z Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie, żeby nadzorować pracę. Panowie popatrzeli na rząd nieruchomych ciał, które leżały w zakładowej Stacji Ratownictwa. Lekarz uniósł jedno z prześcieradeł i pokazał prokuratorom wyraźne rany postrzałowe.

Wydawałoby się, że prokuratorzy przystąpią teraz do swojej pracy: każą zabezpieczyć plac, na którym doszło do masakry, polecą zebrać łuski pocisków i zaznaczyć miejsca, w których leżały. Że natychmiast zabezpieczą broń, z której strzelali zomowcy. Jednak ci prokuratorzy z wieloletnim doświadczeniem nic z tego nie zrobili. Wydali tylko ustne polecenie, żeby lekarze zrobili zastrzelonym górnikom sekcję zwłok. I odjechali.

Plac wysprzątany
Następnego dnia od rana trwało wielkie sprzątanie zalanego krwią kopalnianego placu. Wchodzili tu nawet ludzie z zewnątrz, niezatrudnieni na Wujku. Brali na pamiątkę łuski pocisków. Trudno im się dziwić, bo skoro prokuratura tymi dowodami się nie interesowała… Z każdą godziną sprzątania coraz trudniejsze do odkrycia były miejsca, z których strzelano i w których padali zastrzeleni górnicy.
Dopiero, kiedy plac był już dostatecznie wysprzątany, o godzinie 14.30 zjawił się tu kolejny prokurator, porucznik Janusz B. Jego oględziny oczywiście niewiele wyjaśniły.

To tylko początek dziwnego zachowania wojskowej prokuratury. Trzeba do tego doliczyć pociski wyciągane z ciał górników, którymi prokuratorzy się nie interesowali. Co prawda zebrali takie dwa pociski, ale zapomnieli zanotować, z czyjego ciała je wyciągnięto… Ich wartość dowodowa była więc żadna. Kolejne dwa pociski ocalili jednak lekarze, którzy wyjęli je z ciał górników: ukryli je i wręczyli prokuratorom dopiero w wolnej Polsce.

W czasie sekcji zwłok lekarze stwierdzili, że ofiary zginęły od strzałów oddanych „z większej odległości”. Górnicy też zeznawali w śledztwie, że kule zaczęły ich masakrować, kiedy od milicjantów dzieliła ich znaczna odległość. Jednak prokuratorzy ogłosili, że funkcjonariusze strzelali… w obronie własnej.
Każdy prokurator wie, że w takich przypadkach trzeba zlecić analizę balistyczną. Niestety, wojskowa prokuratura dopiero po tygodniu (22 grudnia) przypomniała sobie o wysłaniu do analizy broni, z której strzelano. Do tego czasu milicjanci zdążyli już broń „przestrzelać”. – Oddali po kilkaset strzałów na strzelnicy – mówi Andrzej Majcher, prokurator IPN, który oskarża dzisiaj byłych prokuratorów wojskowych. – A wiadomo, że każdy kolejny strzał coraz bardziej zaciera ślady indywidualne. Po wystrzeleniu kilku serii trudno zidentyfikować, z której lufy wyszedł pocisk.

Sąd powtarza propagandę
11 i 24 lutego Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie umorzył sprawę wojskowych prokuratorów. Uznał, że ich czyn nie miał „znacznego stopnia szkodliwości społecznej”. Zwykle procesy pracowników wymiaru sprawiedliwości odbywają się w innych miastach niż te, w których oskarżeni pracowali. W tym przypadku jest inaczej.

Janusz B., jeden z oskarżonych byłych prokuratorów, pracował w przeszłości w Warszawie, w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej. Poza tym środowisko wojskowych prawników nie jest duże, ci ludzie siłą rzeczy muszą się znać. Mimo to Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie nie chciał przekazać tej sprawy do innego, powszechnego sądu.

W uzasadnieniu umorzenia tej sprawy Wojskowy Sąd Okręgowy napisał: „…brak jest jakichkolwiek dowodów pozwalających na przyjęcie, iż celem działania prokuratorów prowadzących śledztwo w sprawie zdarzeń na kopalni »Wujek« było dążenie do utrudnienia postępowania karnego”. Uzasadnił też, że dowody zebrane w 1981 roku przez prokuratorów „dawały podstawy do przyjęcia, iż działanie funkcjonariuszy milicji było działaniem w obronie koniecznej”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie powtarza dzisiaj kłamstwa propagandy stanu wojennego. Nawet oskarżony były prokurator Janusz B. przyznał się, że pod tą „obroną konieczną” kazali mu się podpisać prokuratorzy z Warszawy. On sam chciał wtedy umorzyć śledztwo z powodu „braku dostatecznych dowodów” albo „nie wykrycia sprawców przestępstwa”. Teza, że zomowcy musieli się bronić, jest sprzeczna z wszystkimi dowodami.

Bo jak w takim razie wytłumaczyć dziury po kulach w plecach niektórych górników? Albo zeznania lekarzy i górników, że strzały padły z daleka? Nawet zomowcy z plutonu specjalnego nigdy nie zeznawali, żeby musieli się bronić. Uparcie powtarzali tylko, że żaden z nich nie strzelał do ludzi, tylko w powietrze, na postrach.

IPN złożyło zażalenie na decyzję sądu. Sprawy znów jednak nie będzie rozpatrywać sąd powszechny, ale… Izba Wojskowa Sądu Najwyższego. Izby wojskowe to ostatni relikt komunizmu w polskim wymiarze sprawiedliwości. Podobne istnieją tylko w państwach na wschód od Bugu. Termin reformy tego sądownictwa jest ciągle odsuwany w czasie. Złośliwi twierdzą, że chodzi o to, by wojskowi prawnicy w spokoju doczekali emerytur. Stanowisko Izby Wojsko-wej Sądu Naj-wyższego będzie znane w najbliższych tygodniach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.