W stronę... końca

Edward Kabiesz

|

GN 04/2005

publikacja 26.01.2005 02:30

W roku 1998 Hiszpan Ramon Sampedro odebrał sobie życie. Cały akt został tak zaplanowany, by nie obciążać odpowiedzialnością ludzi, którzy mu w tym pomogli. Samodzielnie nie mógł popełnić samobójstwa, bo od prawie 30 lat leżał całkowicie sparaliżowany w domu swego brata. Starannie zaplanowane umieranie kazał zarejestrować na kasecie wideo. Nagranie wyemitowano w hiszpańskiej telewizji.

W stronę... końca Julia (belen Rueda) zrobiła wiele, by pomóc Ramonowi (Javier Bardem) w jego batalii o zalegalizowanie samobójstwa. Sama wybrała jednak inną drogę.

Sympatyczna twarz umierania
Czy człowiek nieuleczalnie chory ma prawo do eutanazji lub uzyskania pomocy w samobójstwie? To podstawowe pytanie, które rodzi się po obejrzeniu filmu, jednoznacznie opowiadającego się za eutanazją. Jest w nim scena, którą można nazwać kluczową, a która doskonale pokazuje nie tyle racje po obu stronach barykady, co raczej stanowisko reżysera w tej materii.

Do domu Ramona przyjeżdża ksiądz jezuita, również sparaliżowany i poruszający się na wózku inwalidzkim. Ponieważ wózka nie można przenieść wąską klatką schodową do pokoju Ramona, chorzy muszą rozmawiać przez posłańca. Ksiądz przyjechał, by odwieść chorego od decyzji o samobójstwie, ale jego argumenty nie przekonują Ramona, zdeklarowanego ateisty.

Reżyser zręcznie steruje emocjami widzów. Wszyscy, którzy pomagają bohaterowi w jego staraniach o uzyskanie sądowej zgody na samobójczą śmierć, to ludzie sympatyczni, budzący pozytywne skojarzenia. Natomiast przeciwnicy tego kroku, jak ksiądz czy brat bohatera, budzą w widzu niechęć i zniecierpliwienie. Ramon, jak każdy chory, budzi współczucie i podziw, a widz podświadomie zaczyna życzyć mu powodzenia. Ale później przychodzi refleksja, że może nie wszystko jest tak jednoznaczne, jak się wydaje po pierwszym obejrzeniu.

„Marzenia” o śmierci
„W stronę morza” to film z tezą, coraz wyraźniej akcentowaną w kampaniach medialnych na rzecz eutanazji, czyli „dobrej śmierci”. Reżyser jednak pozostawił widzowi możliwość trochę innej interpretacji opowiedzianej w filmie historii.

Sylwetka psychologiczna filmowego bohatera i jego zachowanie nie bardzo uwiarygodniają deklarowane przez niego dążenie do samozagłady. Mimo że pozostaje w łóżku tak długo, jawi się jako człowiek niesłychanie witalny. Potrafi zagospodarować sobie tę niewielką przestrzeń, która została mu dana, w sposób twórczy. Pisze, maluje. Nie przejawia wyraźnych oznak depresji. Bez przerwy mówi o śmierci, bo uważa, że nie żyje godnie, uwięziony w ciele, nad którym nie panuje.

Po jakimś czasie, kiedy poznajemy go bliżej, otoczonego miłością rodziny i zainteresowanych nim kobiet, zaczynamy zadawać sobie pytanie, czy ta żądza śmierci nie tkwiła w nim już dawniej. Jest w retrospekcjach scena, która sugeruje taką możliwość. Sampedro był marynarzem, morze nie miało dla niego tajemnic. Skacze z urwiska w czasie odpływu, jak gdyby ogarnięty amokiem, pragnieniem autodestrukcji. Więc może ten nagły poryw jest świadectwem jakiejś psychicznej skazy czy załamania, a późniejsza batalia o prawo do samobójstwa tylko kontynuacją tego zdarzenia...

Rozstrzygający argument
Kiedyś samobójców grzebano w niepoświęconej ziemi. Dzisiaj Kościół przyjmuje, że większość samobójstw popełnianych jest na skutek załamania psychicznego, czyli choroby. Mamy tu raczej do czynienia z cierpieniem niż winą, a każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie, z największą ostrożnością. I tak potraktować można by historię Ramona, gdyby reżyserowi nie chodziło o coś innego, co sprawia, że film staje się agitką. Dramat Ramona staje się dla zwolenników eutanazji okazją do rozpoczęcia walki o zalegalizowanie prawa do tzw. godnej śmierci.

Reżyserowi nie przeszkadza, że posługują się demagogią, a ich argumenty nie mają przeciwwagi. Najbardziej jaskrawym przykładem takiego stosunku reżysera do tematu jest jedna z ostatnich scen filmu. Julia, która w imieniu Ramona występowała o przyznanie mu prawa do samobójstwa, sama nieuleczalnie chora, siedzi w fotelu w ogrodzie. Znajduje się w ostatnim stadium choroby. Niczego nie pamięta i nie rozumie. Wegetuje. Ona, zwolenniczka eutanazji, wybrała inną drogę. Nie wiemy, dlaczego. Ale w kontekście czynu Ramona reżyser jasno daje do zrozumienia, czyja droga w jego pojęciu była właściwa.

W stronę morza; reż. Alejandro Amenabar; wyk.: Javier Bardem, Belen Rueda, Lola Duenas, Mabel Rivera; Hiszpania/Włochy/Francja 2004.

Zobacz także:
Widmo doktora Mengele - Leszek Śliwa

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.